"Przepłacony zdrajca" zrywa ze złą łatką. Przemiana nie do poznania. "Trudno uwierzyć, że to ten sam chłopak"

"Przepłacony zdrajca" zrywa ze złą łatką. Przemiana nie do poznania. "Trudno uwierzyć, że to ten sam chłopak"
Ryan Crockett/News Images/SIPA USA/PressFocus
Jest bohaterem jednej z największych przemian tego sezonu Premier League i wyrasta na jednego z ważniejszych piłkarzy Newcastle. Choć jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że kasę za Anthony’ego Gordina wyrzucono w błoto, 22-latek zmienił się nie do poznania.
Gdy Anthony Gordon trafiał w styczniu do Newcastle United, jego przenosinom towarzyszyły niemal same negatywne emocje. Wychowanek Evertonu porzucił pogrążony w kryzysie klub, by dołączyć do zespołu wspieranego zastrzykiem arabskiej gotówki. W nowych barwach zaczął słabo i szybko zaczęto wypominać mu wysoką kwotę transferu, traktując ją jak pieniądze wyrzucone w błoto. Fani “The Toffees” świętowali zarobek i nabijali się z byłego zawodnika. Kibice Chelsea cieszyli się, że to jednak nie do nich trafił Anglik. Ale ostatecznie to “Sroki” mogą się uśmiechnąć. 22-latek po trudnym starcie wszedł na wysokie obroty. W obecnym sezonie wyrasta na jednego z najważniejszych graczy drużyny o wielkich ambicjach. Dobrze prezentuje się na boisku i wykręca niezłe liczby, potrafi też przesądzić o losach ważnych meczów. Kilka miesięcy to w piłce szmat czasu. I jego ostatni okres o tym przypomina.
Dalsza część tekstu pod wideo

Krajobraz przed burzą

Temat odejścia Anthony’ego Gordona z Evertonu pojawił się już na starcie poprzedniego sezonu. Wówczas bardzo zabiegała o niego szalejąca na rynku transferowym Chelsea, wykorzystująca pokaźny zastrzyk gotówki związany ze zmianą właściciela. Młody, utalentowany Anglik dobrze wpisywał się w filozofię nakreśloną przez Todda Boehly’ego i spółkę. Wychowanek “The Toffees” zapowiadał się na przyszłego lidera drużyny. Choć nie zachwycał suchymi liczbami (we wcześniejszych rozgrywkach na wszystkich frontach strzelił zaledwie cztery gole, dorzucając trzy asysty), imponował dynamiką i pewnością siebie, a przede wszystkim: potencjałem. Nie stanowił gwarancji natychmiastowego zastrzyku jakości, ale dawał duże nadzieje na przyszłość. W Merseyside byli przekonani, że rośnie im kawał grajka. Dlatego postawili wysokie żądania - 60 milionów funtów. Z przenosin latem nic nie wypaliło, londyńczycy nie dogadali się z przedstawicielami klubu z Goodison Park.
- Taki jest obecny futbol - to absolutne szaleństwo. Osobiście uważam, że żaden piłkarz nie jest wart takiej sumy, ale też nie zamierzam umniejszać swojej wartości - mówił wtedy młody piłkarz, cytowany przez portal “Goal”.
- Doskonale pamiętam nastroje wśród kibiców Chelsea w trakcie tej sagi transferowej. Anglik niezbyt ich przekonywał. Głównie wynikało to z braku gwarancji liczb w jego wykonaniu. Ekipa Thomasa Tuchela potrzebował wtedy lidera w ataku. W związku z tym nikt jakoś specjalnie nie płakał z powodu niepowodzenia transakcji. “The Blues” ostatecznie sięgnęli po Pierre-Emericka Aubameyanga, który, swoją drogą, zawrotnej kariery na Stamford Bridge nie zrobił - opowiada nam Patryk Smyk, redaktor portalu “Angielskie Espresso”.
Everton zaczął zeszłą kampanię ligową bardzo słabo: od sześciu meczów bez wygranej. Szybko stało się jasne, że czeka go wymagająca walka w dolnych rejonach tabeli. Pojawiły się też (potwierdzone dopiero po dłuższym czasie) spekulacje, że Premier League przygląda się ich sytuacji finansowej. “The Toffees” wkraczali w bardzo turbulentny okres. Zaczęły wypływać plotki, że Gordon chciałby jednak zmienić barwy. Po styczniowej porażce z Southampton wściekli na rozczarowującą pozycję w strefie spadkowej kibice tarasowali drogę samochodowi młodego wychowanka. Zarzucali mu brak zaangażowania. Rzucali pod jego adresem wyzwiska i zachowywali się agresywnie. Atmosfera wokół Anglika szybko stała się toksyczna.

Zdrajca Evertonu

Koniec styczniowego okienka transferowego przyniósł prawdziwą implozję. Piłkarz najpierw ominął trzy dni treningów, a potem jego pracodawcy poinformowali oficjalnie, że zażądał transferu.
- Po zakusach Chelsea we wcześniejszym okienku Gordon złożył prośbę o transfer, czym w oczywisty sposób pokazał, że nie wiąże swojej przyszłości z Evertonem. Przed ogłoszeniem odejścia nie stawił się na treningu, przez co zakulisowy konflikt stał się publiczny. Większość kibiców mu to zapamiętała - wspomina tamten czas Krzysztof Jaensch, sympatyk Evertonu, prowadzący audycję sportową “Gramy na Aferę” w poznańskim “Radiu Afera”.
Fani, oczywiście, czuli się zdradzeni. Wychowanek, który miał stanowić o przyszłości “The Toffees”, chciał opuścić statek, gdy ten ledwo utrzymywał się nad powierzchnią. Ich spojrzenia na sytuację nie poprawiał wybór zawodnika: przeniósł się do wspieranego przez arabskie petrodolary Newcastle United. Projektu potępianego przez większość angielskich fanów. Pozytyw był właściwie tylko jeden: spory zastrzyk gotówki, wynoszący 45 milionów funtów.
- W rozmowach o transferze często podnoszono argument, że mimo oczywistego talentu Anglika, twarde cyfry go nie potwierdzały. Gordon miał jednak na tyle szczęścia, że ze swoim odejściem trafił w okres przed objęciem Evertonu przez Seana Dyche’a. Kibice potraktowali sprzedaż Anglika za dobre pieniądze jako zluzowanie budżetu pod działania kolejnego trenera. Coraz częściej też mówiło się o potencjalnej karze za łamanie Finansowego Fair Play i część społeczności uważała ten ruch za konieczność - zwraca uwagę Jaensch. - Klimat tego odejścia dobrze ilustrowało też ogłoszenie w mediach społecznościowych klubu: krótkie, bez życzeń dla piłkarza.

Przepłacony?

Postrzeganie skrzydłowego w ciągu kilku miesięcy trochę się zmieniło. Po pierwsze: przez ostatnie pół roku w barwach “The Toffees” nie prezentował się wcale lepiej niż wcześniej. Wydawało się, że nie robi postępów i nie jest w stanie udźwignąć większej odpowiedzialności, która spadła na jego barki w obliczu odejścia Richarlisona i problemów zdrowotnych Dominica Calverta-Lewina, dwóch kluczowych ogniw ofensywy. Po drugie: na jego wizerunek negatywnie wpłynęły okoliczności odejścia z Merseyside, a w szczególności wymuszanie transferu. To, w połączeniu z nienajlepszym startem w Newcastle, szybko sprawiło, że w środowisku fanów Premier League pojawiła się narracja o zawodniku przepłaconym.
- Z perspektywy Chelsea każdy raczej żył w przeświadczeniu, że te kilka miesięcy wcześniej udało się uniknąć sporej wtopy transferowej. Szczególnie że już w barwach “Srok” miał spore problemy, aby przebić się do składu i zagrzać na dłużej miejsce w wyjściowej jedenastce - mówi Smyk.
Boisko rzeczywiście niespecjalnie broniło zimowy nabytek “The Magpies”. Do końca rozgrywek zaliczył on tylko cztery występy w podstawowej jedenastce. Na premierowe trafienie w nowym klubie czekał aż do ostatniej kolejki, gdy wpakował piłkę do siatki Chelsea. Najbardziej wymownym obrazkiem tych kilku miesięcy stała się sytuacja ze starcia z Brentford, gdy podopieczny, po wędce w drugiej połowie, nie chciał podać ręki Eddiemu Howe’owi.
Pierwsze pół roku spędzone nad rzeką Tyne pozostawiało zatem wiele do życzenia. Oczekiwania wobec Gordona stały na zdecydowanie wyższym poziomie. To miał być zakup, który pomoże zbudować drużynę gotową do rywalizacji na kilku frontach, w tym w Lidze Mistrzów. Nic jednak nie wskazywało na to, żeby tak miało się stać.

Wreszcie dojechał

- Było bardzo trudno z powodu poziomu, jaki tu zastałem, chłopacy stali na zdecydowanie wyższym. Dorównanie im stanowiło wyzwanie. Oczywiście, złapałem kontuzję, ale cały czas czułem, że muszę nadrabiać dystans. Czułem, że mam dużo do zrobienia. To było wymagające pod względem mentalnym i fizycznym. Teraz czuję, że czeka mnie bardzo ważne lato, które może postawić mnie w dobrej sytuacji przed kolejnymi rozgrywkami - stwierdził Gordon w rozmowie z klubową telewizją po zakończeniu debiutanckiego, niepełnego sezonu na St James’ Park. - (...) W tym zespole musisz prezentować idealną formę, trener wymaga od piłkarzy bardzo dużo. To coś, czego chyba się nie spodziewałem, czy po prostu tego nie wiedziałem. Wiem jednak, że w następnych rozgrywkach będę gotowy.
22-latek nie rzucił słów na wiatr. Pierwsze pozytywne sygnały wysłał już podczas rozgrywanego tego lata EURO U21. Anglia wygrała turniej, a Gordon został wybrany jego najlepszym piłkarzem. Przyspieszony przez imprezę międzynarodową okres przygotowawczy pomógł młodemu graczowi. Przyznał też, że wreszcie, po długich staraniach, dostosował się do niesamowicie wymagających założeń taktycznych Howe’a. To znalazło odzwierciedlenie w minutach. Anglik nie zagrał w podstawowym składzie w tylko trzech spotkaniach Newcastle na wszystkich frontach - zresztą na jedno z nich był zawieszony. Zapracował na zaufanie trenera i odpłaca mu się nie tylko ciężką pracą na murawie (a bryluje m.in. jeśli chodzi o intensywność bardzo ważnego dla szkoleniowca pressingu), ale i liczbami. Już teraz ma najlepszy ligowy sezon w karierze, zarówno jeśli chodzi o gole (pięć) i asysty (trzy). W obecnej formie wyśrubowanie tych osobistych osiągnięć to tylko kwestia czasu.
Co więcej, skrzydłowy ma smykałkę do strzelania w spotkaniach dużej wagi. Trafił do siatki Liverpoolu, zapewnił też wygraną z Arsenalem, choć należy przyznać, że jego bramka padła w dość kontrowersyjnych okolicznościach. Niedawno, przy okazji wygranej 4:1 z Chelsea, zaliczył kolejny świetny występ, notując bramkę, asystę i wypracowując czerwoną kartkę dla Reece'a Jamesa. Aż trudno uwierzyć, że to ten sam chłopak, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej biegał po boisku w biało-czarnej pasiastej koszulce z nosem spuszczonym na kwintę. Teraz potrafił przejąć odpowiedzialność za mocno osłabioną kontuzjami drużynę.
Gordon nabrał pewności siebie, gazu. Gra najlepszą piłkę w karierze. Wreszcie do Newcastle dojechał gracz, za którego wyłożono naprawdę duże pieniądze. Wydaje się, że jest w stanie pomóc “Srokom” w urzeczywistnieniu ich naprawdę dużych ambicji. Łatka “przepłaconego” chyba już zniknęła.

Przeczytaj również