Real Madryt płacił za niego fortunę, okazał się "szklanką". Od marca zagrał... 11 minut
Ferland Mendy i Real Madryt to związek pełen miłości i rozczarowania. Człowiek Zidane’a przychodził w roli mniej magicznego, ale bardziej solidnego Marcelo. Spełniał tę funkcję okazyjnie. Wtedy był kochany. Częściej jednak pozostaje na uboczu wielkiej piłki.
W świecie piłkarskich liczb numer 22 budzi małą wiarygodność. Zazwyczaj trykot z tym oznaczeniem zarezerwowany jest dla trzeciego bramkarza, a więc kogoś, kto ma nikłe, by z zaistnieć na murawie. Z samej swojej natury, piłkarz noszący tę koszulkę musi mocno zapracować na swój status.
W tym właśnie stroju Ferland Mendy w 2018 roku zadebiutował w reprezentacji Francji, bez mała, osiem lat temu. Ledwo zaczął swój czwarty sezon w roli zawodowego gracza, a już musiał wziąć pewną odpowiedzialność za grę drużyny narodowej. Udźwignął to. Zarówno w tamtym meczu, jak i kolejnych rozegranych dla “Trójkolorowych”. W wieku 23 lat znajdował się u szczytu formy, grając pierwsze skrzypce w Lyonie. Taki archetyp typowego, nowoczesnego lewego obrońcy. Atletycznego, przebojowego, świetnego pod oboma polami karnych. A potem przeszedł do Realu Madryt i od co najmniej trzech lat raczej nie wzbudza zaufania.
“Szklanka” nie do odratowania?
Trudno to pojąć, ale przed wkroczeniem na Santiago Bernabeu, Ferland Mendy nie opuścił żadnego meczu Lyonu z powodu kontuzji. Był nie do zajechania. Na tej pozycji, gdzie liczy się siła, szybkość, ciągła intensywność, to coś niebywale rzadkiego. Tych kilka lat zasuwania bez przerwy dla “Les Gones” po prostu musiało mieć swoje skutki w przyszłości. Najdroższy lewy obrońca w historii Realu Madryt (kosztował prawie 50 milionów euro) w trakcie całej sześcioletniej kariery dla “Los Blancos” pauzował łącznie przez 630 dni.
Co ciekawe, żaden z tych urazów nie należał do specjalnie groźnych. Wszystkie to tzw. mięśniówki. Ostatnim było jednak zerwanie ścięgna w prawym udzie w finale Pucharu Hiszpanii. Mendy występował wówczas na boisku przez 11 minut. Od tamtego czasu przeszedł operację, szereg sesji rehabilitacyjnych i wciąż nie jest zdolny do gry.
Historia problemów zdrowotnych, z kilkuletnią pauzą w Lyonie, sięga jego początków gry. Sam przyznał, że po operacji biodra, którą przeprowadzili mu, gdy miał 15 lat, usłyszał, że może już nigdy nie zagrać w piłkę. Został przykuty do wózka inwalidzkiego.
- Przez jakiś czas poruszałem się tylko tylko na nim. Następnie spędziłem siedem miesięcy na rehabilitacji, aby móc znowu chodzić i kolejne, żeby biegać i grać. Mówili, że sport mogę sobie wybić z głowy. A teraz jestem w Realu Madryt - mówił w czerwcu 2019 roku, gdy podpisywał pierwszy kontrakt z hiszpańskim klubem. Nie przypuszczał, że kontuzje odcisną piętno na jego pobycie w Madrycie.
W butach Marcelo
Początkowo wszystko wyglądało tak, jak należy. Mendy był autorskim pomysłem jego rodaka - Zinedine’a Zidane’a, ówczesnego szkoleniowca “Królewskich”. Ten chodził wokół transferu przez długie miesiące. Wreszcie udało mu się przekonać zarząd. Francuski obrońca miał rywalizować o miejsce z legendą drużyny Marcelo, być bardziej zbalansowaną wersją Brazylijczyka, oczywiście nie zapominać o ofensywnym wkładzie, ale przede wszystkim chronić tyły. Ponad 30-letni Marcelo nadal świetnie spisywał się na połowie przeciwnika, coraz częściej jednak widać było problemy z powrotami. W głowie Zidane’a urodziła się myśl, by Mendy’ego wystawiać na silniejsze drużyny i nie ryzykować dziurami po lewej stronie boiska.
Jako zabezpieczenie spisywał się doskonale. Koledzy na treningach nazywali go “cegłą”. Zwyczajnie nie dało się go ograć w pojedynkach jeden na jeden. “Wjeżdżał” na raz, zawsze czysto, konkretnie. Rywale nie lubili na niego grać. Odegrał kluczową rolę w zdobyciu mistrzostwa kraju w 2020 roku. Większość ekspertów stawiała go w pierwszej trójce najważniejszych piłkarzy Realu tamtego pandemicznego sezonu, obok Sergio Ramosa i Karima Benzemy.
Kolejną kampanię “Los Blancos” skończyli bez żadnego trofeum, ale Mendy nadal wyglądał bardzo dobrze, a do jego zasług doszła wspaniała bramka przeciwko Atalancie w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Obrońca pięknym strzałem słabszą, prawą nogą pokonał bramkarza Pierluigiego Golliniego, dając swojej ekipie skromną zaliczkę przed rewanżem. To wciąż jeszcze nie był jego peak.
Teraz trzeci do gry?
Szczyt formy zostawił sobie na kadencję nowego trenera. Zidane odszedł bezpowrotnie lecz Carlo Ancelotti stawiał już wyłącznie na reprezentanta “Les Bleus”, który znów odpłacał się solidną grą. Sezon 2021/22 zapisał się w historii jako epicka droga Realu do zdobycia Ligi Mistrzów. Każdy z pucharowych dwumeczów był spektakularny, od niesamowitej remontady z PSG, poprzez rollercoaster z Chelsea, aż po wybitną końcówkę przeciwko Manchesterowi City. I właśnie w półfinałowym starciu z “Citizens” Mendy uratował “Królewskich” od niechybnej porażki wybijając piłkę po strzale Jacka Grealisha z linii bramkowej.
Kilka miesięcy wcześniej przeszedł samego siebie w półfinale Superpucharu Hiszpanii. Mając futbolówkę przy nodze we własnym polu karnym, będąc otoczonym przez kilku graczy Barcelony, wdał się w drybling. Balansem ciała zwiódł Ansu Fatiego, a potem kapitalną ruletą zgubił całkowicie zaskoczonego Pedriego. W obu tych przypadkach Real wygrał, w obu zdobył trofeum, a Mendy’ego zaliczano do filarów zespołu.
Wszystko popsuło się właśnie po pierwszym sezonie za “Carletto”. Francuz częściej odwiedzał sale rehabilitacyjne niż stadiony, coraz bardziej dawały o sobie znać drobne “mięśniówki”, które wykluczały go wprawdzie na krótki okres, ale miały wpływ na formę oraz pewność siebie. Doszło do tego, że włoski trener musiał na lewą stronę obrony awaryjnie ustawiać Eduardo Camavingę i częściowo ten plan się sprawdzał.
Ostatni dobry czas Mendy’ego przypadł na sezon 2023/24, w którym, a jakże, Real znów wygrał Ligę Mistrzów. Francuz nie był idealny, bo ciągle wypadał na jakiś czas, ale gdy Ancelotti mógł z niego skorzystać - wyglądał znakomicie. Dość powiedzieć, że Włoch nazywał go “najlepszym defensywnym lewym obrońcą na świecie”. Sęk w tym, że mógł z siebie dawać więcej w ataku. Praktycznie nie stanowił wsparcia dla Viniciusa na lewej flance.
Mimo wszystko działacze zdecydowali się na to, by podpisać z nim kolejny, czteroletni kontrakt, który wygaśnie w 2028 roku. Po zaledwie roku od parafowania umowy Mendy znajduje się na rozdrożu. Nawet gdy wróci do zdrowia, w teorii powinien być dopiero trzecim wyborem Xabiego Alonso na tę pozycję, po Alvaro Carrerasie, notującym świetną rundę jesienną, a także Franie Garcii, który latem pokazał się ze znakomitej strony na Klubowych Mistrzostwach Świata w Stanach Zjednoczonych.
Przyszłość Mendy’ego pozostaje też niepewna w reprezentacji. Nie grał dla drużyny Didiera Deschampsa od września 2022 roku i porażki z Danią. Pewnie nadal ma nadzieję na przybycie swojego idola i patrona Zinedine’a Zidane’a po najbliższym mundialu. To w końcu on sprowadził go z Ligue 1 do największego klubu na świecie i uczynił z niego następcę Marcelo. W przyszłym roku Mendy skończy dopiero “trzydziestkę” i to chyba ostatni moment, by wskoczyć z powrotem na duży statek. W przeciwnym razie pozostanie mu już tylko szalupa ratunkowa.