Największy mankament Barcelony. Tak marnuje własny wysiłek. "Niestety - znak firmowy"
O rany, co za widowisko. Spotkanie Barcelony z Interem już zapisało się w historii Ligi Mistrzów. Oto pięć naszych wniosków po tym spektaklu.
Rollercoaster. Szaleństwo. Futbol w najczystszej postaci. O ile wtorkowy mecz Arsenalu z PSG miał naprawdę efektowne momenty, o tyle środowy półfinał był już 90-minutową jazdą bez trzymanki. Barcelona potrafiła atakować, dominować, a nawet gnieść rywala, ale praktycznie każdy ofensywny wypad Inter przynosił konkrety. W efekcie przed rewanżem właściwie nie da się wskazać faworyta. Na tę chwilę nie będzie żadnym populizmem stwierdzenie, że obie drużyny mają dokładnie po 50% szans na awans. I pozostaje tylko mieć nadzieję, że na Giuseppe Meazza obejrzymy choć w połowie tak spektakularne show.
1. Chcesz obejrzeć mecz sezonu? Włącz Barcelonę
Gdyby na koniec sezonu ułożyć listę najlepszych meczów, to przynajmniej połowa rankingu TOP10 mogłaby zostać obsadzona przez Barcelonę. 4:4 z Atletico w półfinale Pucharu Króla. 5:4 z Benfiką w fazie ligowej. Ostatnia remontada 4:3 z Celtą Vigo. Do tego trzy rewelacyjne El Clasico, z których każde miało zupełnie inny przebieg. Zmieniają się rywale, ale jedno pozostaje stałe. “Blaugrana” to dziś najlepszy dostarczyciel piłkarskich emocji w całej Europie.
Wysokie wyniki nie są dziełem przypadku. Filozofia Hansiego Flicka powoduje, że “Barca” ciągle balansuje na pograniczu ryzyka i brawury. Linia obrony grająca na połowie boiska sprawia, że praktycznie każda składna kontra rywala może zakończyć się golem. Jednocześnie takie zawężenie pola gry umożliwia zepchnięcie drużyny przeciwnej dosłownie pod własną bramkę. W środę Inter czasami musiał panicznie bronić się przed kolejnymi nawałnicami. Zdarzały się jednak fragmenty, kiedy to Katalończycy spuszczali nogę z gazu, co prowadziło do niemal podwórkowej gry od bramki do bramki. Z perspektywy kibica tego rodzaju potyczki ogląda się z wypiekami na twarzy. To właśnie takie pojedynki pozwalają zakochać się w piłce lub odnowić z nią relację naruszoną po uprzednim obejrzeniu dziesiątek bezbarwnych spotkań.
2. Latający Holender i Książę Mediolanu
- Myślę, że Thuram jutro zagra, a przeciwko Romie go nie było. Dobrze wyglądał na treningach i zobaczymy - powiedział Simone Inzaghi na przedmeczowej konferencji. - Marcus jest dla nas bardzo ważnym elementem. Cieszę się, że wrócił, na pewno nam pomoże. Nie wiem, jaki wyjdzie jutro skład, ale to zawodnik, który potrafi pomóc całej grupie - dodał Lautaro Martinez.
Inter przyjechał do Barcelony ranny, po trzech bolesnych porażkach z Milanem, Bologną i Romą. W żadnym z tych meczów mediolańczycy nie strzelili nawet gola. Warto jednak podkreślić, że musieli radzić sobie w okrojonym zestawie personalnym. Thuram nie zagrał ani minuty, Dumfries wszedł jedynie w drugiej połowie starcia z rzymianami. Teraz obaj byli gotowi do gry od początku i to właśnie oni sprawili “Dumie Katalonii” największe kłopoty. Wystarczyło 30 sekund, aby Francuz trafił po asyście Holendra.
Później pod bramką Szczęsnego rozkręcił się Dumfries, który skompletował dublet, wykorzystując centry z rzutów rożnych. Trzeba podkreślić, że jakość tych zawodników jest porażająca. Dumfries strzelił w tym sezonie dziesięć goli, a przecież mówimy o nominalnym wahadłowym. Thuram od początku rozgrywek skompletował 18 bramek i dziewięć asyst w 45 występach. Przypomnijmy, że w 2023 roku “Nerazzurri” sprowadzili go na zasadzie wolnego transferu. Patrząc na stosunek ceny do jakości, bez wątpienia możemy mówić o jednym z najlepszych ruchów w ostatnich latach. Szczególnie, że docelowo wciela się w rolę Robina, który operuje u boku Batmana, tej większej gwiazdy, czyli Lautaro Martineza. Chociaż zdarzają się spotkania, jak to na Montjuic, kiedy to Argentyńczyk musi ustąpić na pierwszym planie.
- Dumfries dominował w strefie ofensywnej, przy rzutach rożnych przebierał się za napastnika w polu karnym Barcelony. Jak bardzo brakowało tej drużynie intensywności i osobowości, które gwarantuje Holender. Zawodnik meczu - ocenił włoski oddział Eurosportu, wystawiając “ósemkę”. - Thuram rozpoczął mecz od gola, który był prawdziwym majstersztykiem. Inzaghi zaryzykował, wystawiając go od pierwszej minuty, ale widzieliśmy, jak ostatnio wyglądał ten zespół bez Francuza. Ryzyko się opłaciło - napisano w przypadku napastnika.
3. Yamal barcelońskim faworytem do Złotej Piłki
- To nie jest Lamine Yamal, tylko reinkarnacja Ronaldinho. Hansi Flick mógł powiedzieć mu, żeby robił sobie takie fryzury, jak chce, jeśli potem ma prezentować tak wysoki poziom - powiedział Tomasz Ćwiąkała, komentując mecz na antenie Canal+ Sport. - Ten gość jest niesamowity - napisał na swoim Instagramie Erling Haaland. - - Żaden epitet nie jest w stanie opisać geniuszu Lamine’a - stwierdził Sacha Tavolieri, dziennikarz Sky Sports. - To, co widzieliśmy w przypadku Messiego, robi teraz Yamal. Jego gol, kolejne udane akcje, to wszystko nie jest wina Dimarco. Po prostu Lamine jest od niego o wiele lepszy. On jest wyraźnie ponad defensorami Interu - dodał Ruud Gullit, legendarny pomocnik, a obecnie ekspert beIN Sports.
Takich ocen Yamala po środowym meczu pojawiło się pewnie setki lub tysiące. Trudno jednak nie zachwycać się geniuszem w tak czystej postaci. Na przedmeczowej konferencji 17-latek powiedział, że teraz niczego się nie boi, ponieważ strach zostawił w parku w Mataro, gdzie się wychowywał. Ktoś mógłby uznać to za buńczuczność, przejaw “sodówki”. Sęk w tym, że potem Hiszpan wychodzi na boisko i faktycznie gra tak, jakby zupełnie nie odczuwał presji, nie bał się popełnić błędu. Grał dokładnie w ten sam sposób, co kilka lat temu z kolegami na podwórku.
Yamal w wieku 17 lat i 291 dni został najmłodszym strzelcem gola w półfinale Ligi Mistrzów. A przecież ta bramka była tylko wisienką na torcie występu ocierającego się o perfekcję. Właściwie wszystko, co dobre w ofensywie Barcelony, zaczynało i kończyło się na dzieciaku z blond czupryną. Na przestrzeni 90 minut dwukrotnie obił obramowanie bramki, wykreował dwie sytuacje, zaliczył sześć udanych dryblingów, wygrał osiem pojedynków. Kiedy wrzucał wyższy bieg, Dimarco i Mychitarian trafiali na karuzelę lub do pralki z najwyższym dostępnym poziomem wirowania.
Po takich meczach trudno nie dojść do wniosku, że Yamal jest liderem i twarzą całego barcelońskiego projektu. A skoro tak, to właśnie on powinien być faworytem z tego klubu w dyskusji na temat tegorocznej Złotej Piłki. Oczywiście, pod względem liczb ustępuje Raphinhi. Ale suche statystyki to nie wszystko. Po pierwszej połowie meczu z Interem obaj mieli na koncie tyle samo zdobyczy w klasyfikacji kanadyjskiej. Brazylijczyk poza asystą do Ferrana nie zrobił jednak nic konstruktywnego. Z kolei Lamine niemal każdym kontaktem z piłką wprawiał świat w osłupienie. Naprawdę, to nie jest normalne, aby tak młody zawodnik grał na tak irracjonalnie wysokim poziomie.
4. Przekleństwo rzutów rożnych
- Nie możemy w tak łatwy sposób tracić bramek, zwłaszcza w meczach domowych. Inter radził sobie dobrze, trzeba to przyznać, ale my nie możemy dopuszczać do czegoś takiego - podkreślił Raphinha dla Movistar.
Barcelona ma spory problem. Jest nim obrona stałych fragmentów. Ktoś może powiedzieć, że to detal, ale tak naprawdę mówimy o kluczowym elemencie gry. Inter bezlitośnie wykorzystał przewagę, jeśli chodzi o wzrost i warunki fizyczne. Dumfries, który mierzy 188 centymetrów, fruwał nad bezradnymi obrońcami i bramkarzem.
Obrazki ze środy stają się niestety znakiem firmowym Barcelony. Ze Szczęsnym w składzie straciła ona już siedem goli po rożnych rywali. W ten sposób strzelali Julian Alvarez, Nicolas Otamendi, Natan, Serhou Guirassy, Aurelien Tchouameni i dwukrotnie Dumfries. Przy poszczególnych golach krycie gubili Araujo czy Kounde. Szczęsny też mógł zrobić więcej w konkretnych akcjach. To pokazuje tylko, że wina nie leży po stronie jednego zawodnika. To problem systemowy, który kosztuje bardzo wiele. Możesz bowiem przez 30 minut rozpracowywać rywala, budować przewagę i wreszcie ją udokumentować, żeby następnie wszystko wypuścić po jednej centrze z rogu boiska. Jeśli Flick nie znajdzie remedium, jego zespół może słono zapłacić za tak wątłą postawę przy stałych fragmentach.
5. Wygra ten mniej poszkodowany
Smutną stroną tej rywalizacji są urazy kluczowych zawodników. Wspominaliśmy już, że Dumfries i Thuram dopiero wrócili do zdrowia. W Barcelonie wciąż pauzują Alejandro Balde, Robert Lewandowski i Marc Casado. W środę do grona kontuzjowanych dołączyli Jules Kounde oraz Lautaro Martinez. Kataloński dziennik Sport podał już, że Francuza zabraknie zarówno w rewanżu, jak i w ligowym El Clasico, które odbędzie się 11 maja. Powiedzieć, że to dla Barcelony strata, to jakby nic nie powiedzieć.
Wspomniane absencje potwierdzają, że piłkarski kalendarz jest wypchany po brzegi aż do przesady. Tego szalonego tempa nie wytrzymują nawet najwięksi stachanowcy. Kounde niedawno wykręcił serię 104 rozegranych meczów z rzędu w klubie i reprezentacji. Niebywała wręcz passa została niedawno przerwana z Mallorką, kiedy wyjątkowo dostał wolne. Lautaro również dał się poznać jako okaz zdrowia. Od sezonu 2019/20 przegapił zaledwie dziesięć spotkań z powodu urazów. Lewandowski jeszcze trzy, cztery lata temu też grał praktycznie wszystko od deski do deski. Ale w końcu każdy organizm może zostać doprowadzony na skraj wytrzymałości.
Chcielibyśmy, aby w decydującej fazie sezonu topowe drużyny mogły wystawiać galowe jedenastki. Niestety widzimy na wielu przykładach, że jest to po prostu niemożliwe. Pozostaje mieć nadzieję, że tak obfita lista kontuzjowanych jeszcze nie ulegnie powiększeniu. Odnosimy jednak nieodparte wrażenie, że Ligę Mistrzów wygra ten, komu w większym stopniu dopisze zdrowie. Finał już 31 maja, potem Klubowe Mistrzostwa Świata i zaczynamy całą zabawę od nowa.