Reprezentacja bez ducha. Główne zadanie dla Jana Urbana
Gdy mamy nowego selekcjonera, większość naczelnych zleca któremuś ze swoich dziennikarzy tekst pod tytułem: „Najważniejsze zadania stojące przed nowym trenerem kadry”. Obecnie to bułka z masłem (oczywiście dla dziennikarzy, a nie gości, którzy dostają reprezentację), bo nie trzeba go pisać od zera. Wystarczy dokonać aktualizacji, bo takie listy powstają u nas przecież co roku. Ale nie, spokojnie, nie uznałem, że stworzę kolejną. Chciałbym się skupić na zadaniu numer jeden, bo moim zdaniem bez rozwiązania tego problemu, to i zatrudnienie Luisa Enrique by nic nie dało, nie dałoby nic.
Tylko uwaga. Będzie trochę górnolotnie, ale przez kadrę czasem popadam w takie tony.
Bardzo lubię film „Zapach kobiety”, a szczególnie jedną ze scen. Niekoniecznie tę, w której ślepy Al Pacino tańczy tango z jakąś małolatą tak, jakby liczył na dziesiątkę od Iwony Pavlović. Jedną z ostatnich, gdy przemawia na forum szkoły średniej, by wybronić tego biednego Charliego przed wyrzuceniem. Jest w całości na Youtubie, polecam, charyzma wylewa się z ekranu. W pewnym momencie swojej tyrady podpułkownik Frank Slade mówi coś takiego: „Był taki czas, kiedy widziałem. I widziałem chłopców takich jak oni, nawet młodszych niż oni, z powyrywanymi rękami czy z odciętymi nogami. Ale i tak nie ma nic gorszego niż widok amputowanego ducha. Na to nie ma protezy”.
Uważam, że nieco podobnie jest z reprezentacją Polski. Mamy ze sto problemów, począwszy od tego, że na liście powołanych nie znalazł się żaden lewy obrońca, a przypominam, że jesteśmy w momencie, gdy zamierzamy wrócić do czwórki z tyłu. Ale na to są protezy. Zdecydowanie gorsze jest to, że ta kadra leży i od dłuższego czasu nie wstaje pod względem mentalnym. Nie chodzi o zwykły brak atmosfery, która pomaga w osiąganiu wyników, a w zasadzie tworzy z nimi świetnie działający tandem. Chodzi o coś więcej, właśnie o brak odpowiedniego ducha, klimatu - tu można się pobawić w poszukiwanie najbardziej adekwatnego słowa.
Jeśli duch naszej drużyny rzeczywiście został złamany, mamy przechlapane i długie lata przyjdzie nam poczekać na zmianę. Módlmy się więc, by był tylko przetrącony.
Z ręką na sercu - komu nie zdarzyło się kiedyś w przypływie nostalgii odpalić filmików „Łączy nas piłka” z EURO 2016? O tym klimacie jest mowa. Długą drogę przebyliśmy od tego momentu, gdy na kulisy kadry czekało się nie powiem z czym gdzie.
Później była zamknięta na cztery spusty i obrażona na cały świat reprezentacja na mundialu w Rosji. Była oblężona twierdza, na której w dodatku ktoś niezbyt przemyślanie rozwiesił wielki baner z napisem „niekochani”. Była afera premiowa i tu w zasadzie nic nie trzeba dodawać, bo do dziś czuć smród będący mieszanką samej sprawy i gęsto lejącego się wybielacza. Było myślenie o wakacjach w momencie, w którym Mołdawia fundowała nam jedną z największych boiskowych kompromitacji w historii naszej kadry. Podlana zresztą obecnością Mirosława Stasiaka, bo PZPN Cezarego Kuleszy oczywiście musi dokładać drużynie problemów, zamiast je rozwiązywać. Była w końcu absolutnie kuriozalna sprawa z opaską kapitana. A w zasadzie z Robertem Lewandowskim, bo tutaj skupianie się na samej decyzji Michała Probierza, a zapominanie o całym ciągu zdarzeń, uwzględniającym też choćby pożegnanie Kamila Grosickiego i to, jak kapitan rozgrywał tę sprawę, to niedopuszczalne spłaszczanie tematu. Ależ to jest wyliczanka. A przecież to tylko najważniejsze przystanki na trasie. Przez ostatnich dziewięć lat okienko do polubienia tej kadry otwierało się na krótko i za każdym razem zatrzaskiwało się z ogromnym hukiem.
Otworzenie go na oścież to główne zadanie dla nowego selekcjonera. Bez przynajmniej przyzwoitych wyników czy bez widocznego na murawie pomysłu na drużynę się nie uda - to oczywiste. Ale znów - trudno uciec od wrażenia, że baza pod to wszystko musi powstać wcześniej, poza boiskiem.
I tutaj pewną nadzieję daje to, że Jan Urban wydaje się odpowiednią osobą do realizacji tej misji. Nie jest to kandydatura pozbawiona wad. Kulesza nie sięgnął nagle po takiego trenera, że pozostało nam pozbieranie szczęki z podłogi. Ale można zakładać, że jeśli były trener Górnika pozostanie sobą, to możemy spać - nie dołoży nam zmartwień, a nad tymi, które nas dręczą, się pochyli i poszuka rozwiązania. Selekcjoneroza to straszna choroba, ale może nie musi dopaść każdego.