Reprezentacja Polski. Bramkarskie bogactwo zbawieniem? Na pewno nie dla Jerzego Brzęczka

Bramkarskie bogactwo zbawieniem? Na pewno nie dla Jerzego Brzęczka
MediaPictures.pl/Shutterstock
Stare polskie przysłowie mówi, że od przybytku głowa nie boli. W końcu kto narzekałby na to, że ma zbyt wiele bogactwa? Tego typu zasada obowiązuje również w sporcie. Spójrzmy chociażby na obsadę naszej bramki. Czy to, że między słupkami w biało-czerwonych barwach mogą stać Szczęsny, Fabiański, a w dalszej kolejności Skorupski, Drągowski, Gikiewicz, Majecki czy Grabara, może przysporzyć komukolwiek problemów? No i tutaj mamy niespodziankę. Otóż może. I to w bardzo niewygodnym momencie.
Dobrobyt na pozycji golkipera w Polsce to już swego rodzaju tradycja. Wszyscy do niego przywykliśmy, ale i z pewnością wymienilibyśmy kilku bramkarzy na zawodników z pola prezentujących podobny poziom. Bo, właściwie, nigdy nie wykorzystamy w pełni tego dobrodziejstwa.
Dalsza część tekstu pod wideo
To oczywiście nie jest niczyja wina i narzekać nie możemy. „Polska bramkarzami stoi” i to zawsze jakiś powód do dumy. Obecnie znowu mamy kilku naprawdę dobrych shotstopperów, którzy mogą marzyć o grze w kadrze. Niestety, wielu z nich zapewne nigdy nie dostanie prawdziwej szansy w drużynie narodowej, a może nawet nigdy w niej nie zadebiutuje.

Co za dużo, to nie zdrowo

Dobra, ale właściwie w czym leży problem, możecie mnie spytać? W takim razie odpowiem – w tym, że nasi selekcjonerzy lubią „rotować” bramkarzami. Tak robił Adam Nawałka i tak robi Jerzy Brzęczek. Sęk w tym, że nie znam innej, reprezentującej podobny (lub wyższy) poziom drużyny narodowej, w której funkcjonowałaby podobna koncepcja.
Z jednej strony, takie podejście oznacza, że „numer jeden” nie może być pewny swojej pozycji i ma konkurencję. To, w teorii, powinno motywować go do bardziej intensywnej pracy i utrzymania jak najwyższej formy. Słabszy występ oznacza, że kolega już czeka na jego miejsce.
Z drugiej, w Polsce funkcjonuje to, w pewnym sensie, w patologiczny sposób. Jerzy Brzęczek po prostu ogłasza, że w najbliższych meczach zagra Szczęsny, bądź też „Fabian”. I nie zależy to od ich dyspozycji.
Tego typu rozwiązanie jest po prostu dziwne i niezrozumiałe. Rotacja rotacją, ale na pozycji bramkarza bardzo istotna jest stabilizacja. A jeśli zmiany nie są efektem wydarzeń boiskowych, a odgórnych ustaleń, które nie mają z nimi nic wspólnego, to kłóci się to z logiką.
Adam Nawałka również zmieniał to, kto zakładał bramkarską bluzę. W jego przypadku wyniki były jednak zadowalające i po prostu nikt nawet nie zamierzał się ich czepiać. Po zmianie selekcjonera jednak zarzutów jest wiele. Nie ma czegoś, co „przykryje” nawet te najmniejsze aspekty, które można podważyć. No i oczywiście, w obecnej sytuacji, łatwo przyczepić się do tego, co robi Brzęczek z naszymi golkiperami.
Bo jak, właściwie, uzasadnić fakt, że Wojciech Szczęsny, podstawowa opcja Juventusu Turyn, następca Gianluigiego Buffona, siada na ławce kosztem bramkarza West Hamu? I to bez jakiejś kompromitacji lub spadku dyspozycji?
Kombinowanie dla samego kombinowania to kompletny bezsens, zwłaszcza jeśli ma się zawodnika klasy światowej, a takim jest Wojtek. Oczywistym jest, że na głowę selekcjonera w takim przypadku spada ogrom krytyki. Podejmuje decyzję nielogiczną i niepotwierdzoną dyspozycją piłkarzy, a jedynie filozofią „obaj muszą grać” - czemu nie w meczach towarzyskich?

Wybierz jednego, odrzuć resztę... czekaj, aż ludzie się przyczepią

Nie tylko to, kto ostatecznie dostaje szansę gry w bramce reprezentacji Polski jest jednak powodem do wytykania kolejnych decyzji Brzęczkowi. W końcu w kadrze mamy miejsce trzech golkiperów, a kandydatów jest zdecydowanie więcej.
Zwyczajowym „numerem trzy” jest Łukasz Skorupski, który przyzwoicie spisuje się w Bolonii. Jak najbardziej nadaje się na opcję awaryjną, ale na karku może już czuć oddech kolejnych konkurentów. I znowu powolutku dochodzimy do sytuacji, w której zaczyna się bardzo śliski teren dla człowieka, który musi podjąć wiążące decyzje.
W obliczu ogólnie negatywnego nastawienia do byłego trenera Wisły Płock, wystarczył jeden mały problem, aby znowu kibice byli niezadowoleni. No i kontuzji doznał Fabiański. Więc do kadry powołano Radosława Majeckiego. A wtedy się zaczęło...
„Czemu nie Drągowski?” „Przecież mamy Gikiewicza”. Twitter i Facebook huczały, każdy wiedział lepiej od naszego selekcjonera, bo w końcu to przysłowiowy „ogór”. Nawet sam Kamil Grabara, w swoim stylu, skomentował decyzję o wyborze konkurenta z Legii.
Sam uważam, że nasz selekcjoner nie jest najlepszym wyborem i ma pewne oczywiste braki. Nasza sytuacja bramkarska to idealny powód do kopania pod nim kolejnych dołków i szukania mankamentów. Właściwie, zamiast cieszyć się z dobrobytu na tej pozycji, Brzęczek zawsze musi być gotowy na krytykę, bo... niezależnie od jego wyboru znajdzie się wartościowa alternatywa. I za każdym razem ktoś ją wytknie.

„Plus ujemny”

Jeśli zostaniemy zapytani, czy nasze narodowe bogactwo na pozycji bramkarza to zjawisko pozytywne, to wielu z nas bez wahania odpowie, że tak. Nie musimy się martwić, kiedy ktoś wypada, zasadniczo cały czas narzekamy, bo wybór jest „dobry”, a nie „najlepszy”.
Dla przeciętnego kibica sytuacja jest więc prosta - po prostu super. Dla selekcjonera w sytuacji Jerzego Brzęczka to jednak dodatkowy problem i powód do krytyki, a tej jest już, z jego punktu widzenia, aż za dużo.
Powiem szczerze - skuteczność zawodników w klubach mnie ucieszyła, bo to tylko potwierdziło, że wykonujemy bardzo dobrą pracę na reprezentacji. Bo jeżeli zawodnicy wracają z reprezentacji i są skuteczni, strzelają bramki, to znaczy, że dobrze pracowaliśmy - wypalił na konferencji prasowej były szkoleniowiec Wisły Płock.
Jego wypowiedzi i gra drużyny budują taką atmosferę, że kibice odbierają go w sposób wybitnie pejoratywny. Problem bogactwa jest więc dla niego kłopotem. Każdy jego wybór na tej płaszczyźnie wzbudza kontrowersje i publiczne debaty, a te tylko bardziej uwypuklają to, co sądzimy o nim my, fani naszej drużyny narodowej.
Wydaje się, że już ma nóż na gardle. Jeśli nie przystawiony przez włodarzy PZPN, to na pewno przez kibiców. Z pewnością nie jest więc mu na rękę kolejny powód do przytyków i, paradoksalnie, najlepiej byłoby, gdyby zmiennikiem Szczęsnego był chociażby Sebastian Przyrowski.
W ten sposób mielibyśmy chociaż jeden powód mniej do czepiania się jego decyzji. Czy to by dużo zmieniło? Nie wiem. Faktem jest natomiast, że to, co w teorii jest sytuacją idealną, dla niektórych może być tylko powodem do zmartwień. Zwłaszcza w sytuacji Jerzego Brzęczka.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również