Samobój, za który zapłacił życiem. Jak Andres Escobar przegrał z kolumbijską mafią

Samobój, za który zapłacił życiem. Jak Andres Escobar przegrał z kolumbijską mafią
youtube
- Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci. Jestem rozczarowany takim podejściem. To coś o wiele ważniejszego - mawiał Bill Shankly. O sile słów legendarnego Szkota brutalnie przekonał się jeden z kolumbijskich defensorów. Za boiskowy błąd został bestialsko zamordowany. Po roku wracamy do historii Andresa Escobara, znacznie rozwijając treść artykułu sprzed dwunastu miesięcy.
Escobar to nazwisko, które w Kolumbii znaczy bardzo wiele. Głównie jest kojarzone ze słynnym narkotykowym bossem, który na przełomie lat 70. i 80. zbudował kokainowe imperium, stając się jedną z najbardziej wpływowych osób w kraju, a może i na świecie. Rządy Pablo skończyły się dopiero w momencie, gdy został zastrzelony (lub popełnił samobójstwo, rzeczywistej wersji nigdy się nie dowiemy).
Dalsza część tekstu pod wideo
Któż mógłby przypuszczać, że zaledwie pół roku po śmierci "El Patrona", zabity zostanie także Andres Escobar, stoper reprezentacji "Los Cafeteros". Okoliczności jego zabójstwa do dnia dzisiejszego wydają się być tylko odrealnionym scenariuszem mrożącego krew w żyłach thrillera. Co najgorsze, niestety wszystko wydarzyło się naprawdę.

Piłkarski Dżentelmen

Andresa i Pablo nie łączyła żadna nić pokrewieństwa, jednak ścieżki obu panów skrzyżowały się w klubie Atletico Nacional Medellin. Jeden dowodził linią obrony, a drugi przyglądał się poczynaniom swoich ulubieńców.
W barwach "Zielonych" defensor rozegrał ponad 200 spotkań, a wybór tego najważniejszego pozostaje raczej oczywisty. W 1989 r. Nacional dotarł do finału Copa Libertadores, gdzie rywalem okazała się paragwajska Olimpia Asunción. Mimo porażki 0:2 w pierwszym spotkaniu, Kolumbijczycy odrobili straty w rewanżu i po raz pierwszy w historii podnieśli wymarzone trofeum. Z trybun wszystkiemu przyglądał się don Pablo. Na boisku królował Andres.
Znakomita gra rosłego stopera przykuwała uwagę europejskich potęg. Wyróżniał się na tle innych boiskową dojrzałością, elegancją, a zarazem pewnością w każdym swoim ruchu. Otrzymał nawet przydomek "El Caballero", czyli “Dżentelmen”. Przed feralnym Mundialem w 1994 roku, wiele mówiło się nawet o potencjalnych przenosinach Escobara do AC Milanu. Wszystko miało zostać dogadane po ostatnim gwizdku Mistrzostw Świata. Do przeprowadzki na San Siro nigdy jednak nie doszło.

Rozpędzeni "Kawosze"

Oczekiwania sympatyków reprezentacji Kolumbii przed turniejem w USA były ogromne. Balonik pompowano do granic możliwości, ponieważ ówczesne wyczyny podopiecznych Francisco Maturany przyprawiały o zawrót głowy. Przez etap eliminacji "Los Cafeteros" przemknęli niczym burza, niczym tajfun zmiatający każdego napotkanego rywala. Zwycięstwa z Urugwajem czy Brazylią stanowiły prawdziwe świadectwo ich klasy. W decydującym o awansie meczu zmierzyli się z Argentyną w Buenos Aires. Efekt? Pogrom 5:0, najwyższa porażka "Albicelestes" w historii. Kolumbia jechała do USA z wielkimi nadziejami. Słowo "sukces" odmieniano przez wszystkie przypadki.
Podporą defensywy był oczywiście niezawodny Escobar. W środku pola królował największy wirtuoz i kapitan kadry, Carlos Valderrama. Z kolei w ataku brylował Faustino Asprilla, który w 1993 r. sięgnął wraz z Parmą po Puchar Zdobywców Pucharów. Freddy Rincon powoli wyrastał na gwiazdę, o czym świadczy choćby fakt, że rok po Mundialu zasilił szeregi Realu Madryt.
Reprezentacja pojechała do USA, wybiegając myślami nieco wprzód, tak naprawdę skupiając się już na fazie pucharowej. Grupowi rywale w postaci Szwajcarii, Rumunii czy nieopierzonych gospodarzy teoretycznie nie mieli stanowić jakiegokolwiek zagrożenia. Jedynym problemem spędzającym selekcjonerowi sen z powiek był brak etatowego golkipera, Rene Higuity. Bramkarz został zawieszony za udział w meczach organizowanych w słynnej "Cathedral", luksusowej willi, gdzie papierowy wyrok odsiadywał… Pablo Escobar. "El Patron" na sparingi zapraszał wielu reprezentantów, ale podpadł tylko Higuita. Brak kolumbijskiej "jedynki" wpłynął na dalsze losy Andresa Escobara.

Życie w strachu

- Wszyscy pracujemy na sukces całego narodu, aby rodacy byli z nas dumni. Chcemy pozwolić im zapomnieć o codziennych problemach, o przemocy. Odnajduję motywację w naszej okazji na sukces. Codziennie czytam Biblię. Modlę się do zdjęć mojej mamy i narzeczonej - tak wyglądała wypowiedź Andresa Escobara przed pierwszym spotkaniem na Mundialu.
Pech chciał, że mecz otwarcia okazał się dla Kolumbijczyków prawdziwą katorgą. Gdzieś ulotniła się znakomita dyspozycja z eliminacji, a rezerwowy golkiper nie umiał powstrzymać huraganowych akcji Gheorghe Hagiego i spółki. Rumuni wygrali 3:1, "Los Cafeteros" stanęli pod ścianą. Mecz z USA miał przesądzić o wszystkim. Jak się później okazało, stawka była większa niż życie.
Pablo Escobar, który dał się zapamiętać jako zapalony fan piłki, nie dożył samych mistrzostw, ale narkotykowi baroni nadal maczali swoje palce w świecie futbolu. Kartel z Cali miał postawić przed mistrzostwami ogromne sumy na sukces rodaków. Porażka z Rumunami nieco pokrzyżowała ich plany, zatem wpadka w starciu z USA nie wchodziła w grę. Jeszcze przed meczem pomocnik, Gabriel Gomez, odebrał telefon z krótką wiadomością:
- Jeśli zagrasz, zginiesz - miał usłyszeć Kolumbijczyk, który zdaniem mafiozów nie zaprezentował się zbyt dobrze w pierwszym spotkaniu. Francisco Maturana oczywiście posadził go na ławce, ale to i tak nie zapobiegło zbliżającej się katastrofie.

"Do zobaczenia. Życie na tym się nie kończy"

Kolumbijczycy narzucili swoje tempo gry, Amerykanie rzadko kiedy przekraczali z piłką linię środkową. Wszystko zmieniło się w 34. minucie. John Harkes napędził lewą stroną jedną z nielicznych akcji “Jankesów” i wypatrzył napastnika, do którego posłał znakomite penetrujące podanie. Andres Escobar chciał uratować całą sytuację rozpaczliwym wślizgiem, ponieważ przepuszczenie piłki było równoznaczne z utratą bramki. Ta jedna decyzja, impuls, żarliwa chęć uniknięcia nieuniknionego, obróciły się przeciw samemu zawodnikowi. Stoper niefortunnie przeciął wrzutkę, kierując futbolówkę do własnej siatki. Po utracie bramki leżał chwilę na murawie, jak gdyby przeczuwał nadchodzące konsekwencje. Kolumbia przegrała 1:2, a on stał się twarzą klęski.
- Mamo, mamo, oni go zabiją - miał wykrzyczeć 9-letni siostrzeniec po tej interwencji. Nie, skarbie. Ludzie nie zabijają za takie błędy - odparła Maria Ester Escobar.
- Życie na tym się nie kończy. Musimy iść dalej z podniesioną głową. Niebawem znów się zobaczymy. To nie koniec - wygłosił Andres w pomeczowym wywiadzie. 10 dni później było po wszystkim.

Gol, gol, gol

Eliminacja z turnieju po zaledwie dwóch spotkaniach wstrząsnęła całą Kolumbią. Selekcjoner zalecił swoim podopiecznym, aby przez jakiś czas nie pokazywali się w kraju, dopóki bitewny kurz ostatecznie nie odpadnie. Większość graczy zastosowało się do zalecenia, ale Andres Escobar nie odczuwał strachu.
Już 2 lipca stoper wybrał się do restauracji El Indio w rodzimym Medellin. W lokalu natknął się na wpływowych braci Gallon, którzy trzęśli kolumbijskim półświatkiem. Podobno już podczas kolacji doszło do scysji, gdzie Andres usłyszał, że zapłaci za samobója, ponieważ przez niego mafia straciła mnóstwo pieniędzy w zakładach bukmacherskich. Zemsta nastąpiła kilkadziesiąt minut później.
O samej śmierci Escobara można przeczytać kilka różnych wersji. Niektóre źródła podają, że otrzymał 6 kulek, inne, że aż 12. Liczba napastników również nie została oficjalnie potwierdzona. Naoczni świadkowie zaznaczają za to, że po każdym strzale padał tubalny okrzyk: "Goool, goool".
Winą za śmierć Escobara obarczono Humberto Muñoza, który, dziwnym zbiegiem okoliczności, pracował jako ochroniarz i szofer braci Gallon. Został skazany na 43 lata więzienia. Wyszedł po zaledwie jedenastu.
Andres Escobar padł ofiarą patologicznego państwa, w którym władza spoczywała w rękach bestii, bezwzględnych gangsterów. Dla przywódców karteli nie liczył się futbol, boiskowe emocje czy renoma całego państwa. Dbali o własny interes, a w udziale Kolumbii na mistrzostwach dostrzegli jedynie potencjalny zysk, który umknął za sprawą pechowego samobója. W wieku 27 lat Andres stanął przed życiową okazją. Miał przeprowadzić się wraz z ukochaną narzeczoną do Mediolanu, przywdziać trykot "Rossonerich". Marzenia i życie stracił przez jedną głupią bramkę.
- Społeczeństwo uważa, że futbol zabił Andresa. To nieprawda. On był piłkarzem, którego zabiło społeczeństwo - powiedział Francisco Maturana.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również