Selekcjonerskie pieprzenie dawno uleciało w kosmos. Bez ekstrawaganckiej marynarki też da się prowadzić kadrę

O tym, dlaczego trzeba z radością podejść do remisu z Holandią, ile (dużo!) w nim zasługi Jana Urbana i czemu ekstrawagancka marynarka nie czyni selekcjonera lepszym - pisze z dawką optymizmu Janusz Basałaj w kolejnym odcinku swojego cyklu na Meczyki.pl.
Kroniki Piłkarskie Janusza Basałaja to zbiór felietonów, w których doświadczony dziennikarz Meczyki.pl komentuje bieżące wydarzenia ze świata futbolu.
Cieszmy się z…
Strach był? Był. Przed meczem z reprezentacją Holandii tych lat i tą pomarańczową generacją, 90 procent zespołów w Europie trzęsie portkami. Bo mamy do czynienia ze świetnie wyszkolonymi gwiazdorami najlepszych klubów, w których ci “Oranjes” są bez wątpienia podstawowymi graczami. Bo selekcjoner Holendrów ma zawsze długą ławkę rezerwowych, na której siedzą młodzi, zdolni i utalentowani. O warunkach fizycznych, maestrii taktycznej lepiej już nie wspominać, bo znowu wróci strach i stres przedmeczowy…
To już za nami i jest w narodzie poczucie radości z wyniku w Rotterdamie. Stary, dobry futbol. Jak to pisano w czasach, kiedy byłem młodym, obiecującym trampkarzem: “pojechaliśmy do jaskini lwa” lub “w paszczę lwa” (niepotrzebne skreślić!) i nie daliśmy się! Bo remisem w Rotterdamie trzeba i warto się cieszyć. Jak świat światem, taki wynik na wyjeździe z renomowanym rywalem musi budzić radość i budować nadzieje na przyszłość. I nie patrzmy na wszystkie okołomeczowe mecyje: posiadanie piłki, okazje, strzały na bramkę i obok niej, liczba rzutów wolnych i rożnych. Jak ktoś chce smakować się do końca w tych statystykach - niech smakuje, by w końcu przyznać rację, że jednak Holendrzy byli lepsi. Otóż nie byli lepsi, bo tylko (my aż!) zremisowali.
Specjalność biało-czerwonego zakładu
Polską specjalnością, nie tylko piłkarską, jest walka z nożem na gardle. Kiedy trzeba się poddać, okazać strach przed wielkimi, uklęknąć przed Bogami futbolu, budzi się przemożna chęć dokonać czegoś niemożliwego. Tym bardziej, kiedy drużyna narodowa od dawna narzeka na kryzys wizerunkowy, w szatni dzieje się źle, a i wódz, czyli selekcjoner, od dawna się pogubił, by w końcu dać sobie spokój z kadrą.
Wiem, że Łukasz Skorupski, zwłaszcza w pierwszej połowie, obronił przynajmniej ze trzy strzały, które powinny być golami. Wiem, że przez długie minuty grano do jednej bramki, a niefrasobliwości i takiej typowo holenderskiej arogancji i zbytniej pewności siebie, zawdzięczamy też ten remis w Rotterdamie. Wiem też, że mieliśmy farta jak ostatnio rzadko. Wiem też, że Jan Urban z dziwnym spokojem i przenikliwością zarządzał drużyną. Jego przedmeczowe deklaracje, o tym jak ceni i potrzebuje piłkarzy, którzy są odważni, można było przyjmować z niewiarą lub brakiem zaufania do trenerskiej nowomowy. A jednak… Postawienie na Przemysława Wiśniewskiego (syna Jacka) to nie była desperacja. Kto miał w parze z Janem Bednarkiem zatrzymać brylujących w powietrzu świetnych Holendrów z Van Dijkiem na czele? A już wpuszczenie w 71 minuty trzech ludzi z polskiej ligi (średnia wieku trójki: Grosicki, Wszołek, Kapustka - 34 lata!?) to nie żaden akt szaleństwa, tylko zaufanie do doświadczenia i niezłej formy prezentowanej w ekstraklasie.
Selekcjonerskie pieprzenie dawno w kosmosie
Można? Można tak prowadzić reprezentację bez deklaracji o odmładzaniu, nowej fali i młodych perspektywicznych kandydatów do pierwszej jedenastki. Całe te niedawne selekcjonerskie pieprzenie dawno uleciało w kosmos. I bez fantastycznego krawata, koszuli szytej na miarę, ekstrawaganckiej marynarki, też da się prowadzić drużynę narodową, W koszulce polo i schludnej marynarce, ale za to z pomysłem i dobrze przygotowaną taktyką i strategią na mecz. Za bardzo chwalę Urbana? Niech będzie. Ten remis to też jego zasługa. Człowieka, który przyszedł na De Kuip i wiedział czego chce. I jak zagrać swymi ludźmi w meczu, którego nie miał teoretycznie prawa wygrać.
W idealnym świecie, po takim spotkaniu, nieoczekiwanym wyniku, możesz bezpiecznie spać przed starciem z Finlandią na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Drużyna, jak się wydaje: zintegrowana na nowo, odpowiednio pobudzona i trwająca w poczuciu odzyskania pewności siebie, powinna w niedzielę wieczorem spokojnie zdobyć trzy punkty. Zbyt dobrze znam ten świat od ponad 60 lat, by wiedzieć, że nie jest to najbardziej idealne miejsce ani do życia, ani do grania w piłkę. Nadzieja, że biało-czerwoni znowu weszli ze swym selekcjonerem na ścieżkę spokoju, pokory i normalności, jest jednak duża. A pokusa, że będzie dobrze, a nawet lepiej niż w Rotterdamie jest i ma być! I trwać!
***
Mecz Polska - Finlandia o 20:45. Relacja na żywo oczywiście w Meczyki.pl