Sensacyjna decyzja trenerska Łukasza Piszczka? "To byłby ekscytujący ruch"

Sensacyjna decyzja trenerska Łukasza Piszczka? "To byłby ekscytujący ruch"
Źródło: IMAGO / PressFocus
Mateusz - Hawrot
Mateusz HawrotDzisiaj · 09:30
To byłaby duża niespodzianka, przynajmniej na pierwszy rzut oka: Łukasz Piszczek w GKS-ie Tychy. Pierwszoligowiec szuka trenera i negocjuje z legendą Borussii, która chce postawić pierwszy poważny krok w nowej roli. Czy to ma ręce i nogi? Co mogłoby spotkać “Piszcza” w klubie, który wisi nad strefą spadkową i nie wygrał od 21 sierpnia?
Czarny był ostatni poniedziałek w I lidze - 3 listopada pracę stracili Gino Lettieri z Wieczystej Kraków i Artur Skowronek z GKS-u Tychy. Medialna machina, co zupełnie zrozumiałe, najpierw skupiła się przede wszystkim na kolejnym przewrocie w beniaminku z Chałupnika, który nie dał Lettieriemu nawet miesiąca pracy. Niewykluczone jednak, że to biedniejszy z tej dwójki klub z Tychów dokona ciekawszego wyboru nowego szkoleniowca. Jak podawał m.in. Katowicki Sport, trwają negocjacje ws. zatrudnienia w GKS-ie Łukasza Piszczka. Tego samego Piszczka, który rozmawiał też z Wieczystą. Nie da się ukryć: to byłby bardzo głośny i ekscytujący ruch tyskich. Z wielu powodów.
Dalsza część tekstu pod wideo

To byłaby sensacja

Zacznijmy od samego Łukasza Piszczka. Gdyby zdecydował się na podjęcie tej pracy, można byłoby mówić wręcz o sensacji. Jasne, to jego pierwszy poważny krok w roli głównego trenera. Wybór metody małych kroków, bez wielkiej presji na start, trudno krytykować. Łyżeczką, nie chochlą. Niemniej, dopiero co “Piszcza” przymierzano do ambitnych projektów ekstraklasowych. Interesowały się nim kluby silniejsze, bogatsze i lepsze niż GKS Tychy. Ujmijmy to tak: gdyby chciał, pewnie już pracowałby na najwyższym szczeblu w naszym kraju. Tak wcześniej, jak i niedawno, dość świeżo po epizodzie jako asystent Nuriego Sahina w Dortmundzie. Wielu pewnie prędzej typowałoby legendarnego obrońcę nawet do reprezentacji Polski aniżeli przeciętniaka I ligi.
A no właśnie - przeciętniaka, bo nim w istocie jest dziś GKS Tychy. 15. drużyna w ligowej tabeli, wisząca nad strefą spadkową. Bez wielkich nazwisk i ze składem, który na dziś może mieć realne kłopoty w walce o utrzymanie. Tyszanie to żaden pierwszoligowy krezus, jak słychać, raczej nie szastają tam forsą. O finansach klubu zarządzanego przez zagranicznych właścicieli (TSG Entertainment) sporo mówią: styczniowa decyzja o rozwiązaniu drużyny rezerw plus przebieg ostatniego okienka transferowego. Po udanej drugiej połowie poprzedniego sezonu latem doszło do rewolucji. Zespół opuścili niemal wszyscy najważniejsi zawodnicy, z każdej formacji. Artur Skowronek musiał szyć go na nowo, bez takich nazwisk jak: Ertlthaler, Łubik, Budnicki, Dzięgielewski, Dijaković i Śpiączka. Drużynie wyrwano kręgosłup, zabrano jakość, od bramki po atak. Zastępcy i następcy nie byli w stanie grać na określonym poziomie.
Udany początek rozgrywek pokazał jeszcze fałszywy obraz. W pierwszych sześciu kolejkach GKS przegrał tylko raz, po szalonym meczu z rozpędzoną Wisłą Kraków (3:4). Zdobył 11 punktów i wydawało się, że trener Skowronek znów dokonuje niemożliwego, tak jak rok temu, gdy wyciągnął zespół z dna niemal do baraży. Tym razem ze znacznie słabszą kadrą. Optymizm szybko jednak uciekł. Od 21 sierpnia tyszanie nie wygrali ani razu. Złapali fatalną serię: sześć porażek, remis, dwie kolejne porażki. Po drodze doszła do tego klęska w Pucharze Polski z trzecioligowym Zawiszą Bydgoszcz. Ostatniej przegranej, 31 października z Ruchem w Chorzowie, Artur Skowronek już nie przetrwał. Pożegnał się z klubem mając średnią 1,30 pkt w 44 meczach.
Artur Skowronek w GKS Tychy 2025/26
własne

Dziury i błędy

A trzeba mu oddać, że próbował naprawdę wielu pomysłów, by wyciągnąć zespół z kryzysu. Zmieniał filozofię gry, system, personalia - łącznie z bramkarzem. Próbował różnych zabiegów mentalnych. Remis z Wieczystą 18 października jawił się jako światełko w tunelu, przyszła, jak sam mówił, dobra energia, zaprzepaszczona potem słabym występem przeciwko Chrobremu Głogów. W końcu klub stracił cierpliwość, postanowił dokonać zmiany.
To jednak jedno z tych zwolnień, gdzie - piszemy to z pełnym przekonaniem - trener nie był głównym ani istotnym powodem takich wyników. Oczywiście, popełniał błędy, ale pracował w naprawdę trudnych warunkach. Latem rozebrano mu drużynę i nie zapewniono odpowiedniej jakości. Dostał narzędzia, z których nie udało się zbudować niczego trwałego. Gra w obronie wiecznie kulała, tyskich bardzo łatwo było zaskoczyć, momentami piłkarze GKS-u właściwie sami wbijali sobie piłkę do siatki, wystawiając rywalom gola na tacy. Popełniali kuriozalne błędy, wielokrotnie tracili bramki tuż po tym, jak sami je zdobywali. Orkiestra może i niezła do oglądania, ale grająca smutną muzykę. I przede wszystkim bez liderów.
Na ten aspekt między wierszami zwracał uwagę sam szkoleniowiec podczas swojej ostatniej konferencji prasowej. W GKS-ie ewidentnie leżała sfera mentalna - szatni potrzeba mocnych charakterów jak tlenu, bo latem została ich pozbawiona. Umiejętności piłkarskie to nie wszystko, ale jeśli w jednym okienku następuje deficyt zarówno ich, jak i cech wolicjonalnych, to robi się problem. Widać to było po kolejnych straconych golach, punktach, niezrozumiałych, juniorskich wręcz pomyłkach. Misja trenera Skowronka, by dźwignąć drużynę z wielkiego kryzysu, zakończyła się fiaskiem.
Wyniki GKS-u Tychy w sezonie 2025/26
własne

Duże ryzyko, duża ekscytacja

Można więc się zastanawiać: po co Łukaszowi Piszczkowi tak niepewny grunt? Czy nie jest tak, że prędzej coś tu straci niż zyska? Nie lepiej czekać na propozycję z PKO BP Ekstraklasy, gdzie zapewne na przestrzeni sezonu będą się zwalniać kolejne posady, bardziej atrakcyjne niż ta w Tychach? Nie mamy wątpliwości, że z perspektywy GKS-u, który ma regularny problem ze stworzeniem mody na ten klub i ze zadowalającym wypełnieniem trybun, to byłby strzał w dziesiątkę. Marketingowy i na papierze sportowy, bo niezwykle obiecujący młody polski trener właśnie u nich zacząłby poważną karierę szkoleniową. To jest jasne. Ale czemu “Piszczu” miałby, mówiąc kolokwialnie, wziąć tę robotę? Sporo by przecież zaryzykował.
Pierwszy aspekt to wspomniana metoda małych kroków, zaplanowana, wytyczona ścieżka, otrzaskanie się z wyzwaniem pracy na szczeblu centralnym. Krok po kroku, nie na “hurra”. Drugi - rozwijałby się jako główny trener we względnie spokojnych warunkach i środowisku, bez błyskawicznej presji na wynik i kosmiczne dokonania. Inne realia niż np. Widzew czy Wieczysta. Trzeci, mniejszy, być może niedoceniany, to kwestia… lokalizacyjna. Z Goczałkowic-Zdroju do Tychów jest rzut beretem. Były reprezentant Polski mógłby dalej spokojnie doglądać “swój”, obecny klub. Bez rewolucji na tym etapie.
Ponadto - trudno nam uwierzyć, że byłoby inaczej - czymś niemiecki prezes Max Kothny i ludzie zarządzający tyskim klubem musieliby “Piszcza” przekonać. Rzecz jasna nie finansami do jego kieszeni, ale nakładami na pierwszy zespół. Tu od ręki potrzebne są zimowe wzmocnienia, od właściwie całej linii obrony po solidną “dziewiątkę”, bo kibice mogą dziś tęsknić za Bartoszem Śpiączką. Bez nich tyskich może naprawdę czekać balansowanie na niebezpiecznej krawędzi utrzymania. Legenda Borussii Dortmund musiałaby dostać pewne gwarancje, by nie wejść na minę. Być może wraz z tak głośnym “transferem”, amerykańscy właściciele zdecydowaliby się wreszcie popchnąć cały projekt w ekscytującym kierunku, bo ten obrany dotychczas wydawał się zmierzać donikąd. Zatrudnienie Łukasza Piszczka samo w sobie byłoby mocnym sygnałem, wyrazem ambicji. Zobaczymy, czy to się wydarzy.

Oglądaj I Liga Raport na kanale Meczyki

Przeczytaj również