Konflikt z selekcjonerem Polski i szokujący zwrot akcji. "Zawiodłem się na nim"

Do kadry wrócił po pięciu latach, wcześniej jego relacje z selekcjonerem były bardzo napięte. W idealnym momencie Kamil Łączyński i Igor Milicić schowali ego do kieszeni. Z pomocą 36-letniego “Marszałka” Polska może walczyć dalej na EuroBaskecie.
- Znamy się z Robertem Lewandowskim z jednego liceum. Gdy podawał mi piłkę, powiedziałem mu: “Daj na zgaszenie”. I przyjąłem piłkę nogą. Super, że drużyny narodowe wspierają się nawzajem i piłkarze byli na naszym meczu - powiedział Łączyński po meczu z Francją, cytowany przez Mateusza Ligęzę.
Polscy piłkarze z wysokości trybun obserwowali mecz w przedostatniej kolejce fazy grupowej EuroBasketu. To nie oni byli jednak głównymi gwiazdami wydarzenia. W katowickim Spodku nasi koszykarze po raz kolejny pokazali charakter, stawiając się wicemistrzom olimpijskim. “Trójkolorowi” finalnie wygrali, ale różnicą tylko siedmiu punktów. Wynik nie mógł szcególnie boleć, ponieważ biało-czerwoni i tak mieli już zapewniony awans z grupy. A najlepszą akcję meczu przeprowadził nie kto inny, ale właśnie Kamil Łączyński, najstarszy reprezentant Polski podczas tegorocznych mistrzostw Europy. 36-latek oczarował wszystkich, posyłając asystę między nogami Guerschona Yabusele. Były zawodnik takich ekip jak Boston Celtics czy Real Madryt poznał klasę wychowanka Polonii Warszawa.
Burzliwe rozstanie
Łączyński to człowiek-instytucja, jeśli chodzi o polską koszykówkę. W naszej lidze rozegrał ponad 500 meczów, czasami można odnieść wrażenie, że występuje w niej od zawsze. W 2007 roku został wybrany najlepszym debiutantem, siedem lat później zadebiutował w pierwszej reprezentacji. W 2015 roku związał się z Anwilem, gdzie zapracował na status niepodważalnej legendy. We Włocławku wywalczył dwa mistrzostwa i superpuchar Polski, raz dołożył do tego statuetkę MVP finałów. Jeden z tytułów miał miejsce w sezonie 2018/19, tuż po tamtym sukcesie klub sensacyjnie zdecydował się zakończyć współpracę z uzdolnionym rozgrywającym. Odpowiedzialny był za to Igor Milicić, ówczesny trener Anwilu, a obecnie selekcjoner polskiej kadry.
- To była decyzja trenera. Zadzwonił do mnie, ale to była dziwna rozmowa. Nie wiem, co chciał mi powiedzieć. Robił jakieś dziwne podchody, wypytywał mnie o różne tematy. Próbował mnie podejść. Nie umiał powiedzieć: “Nie chcę cię w drużynie”. Otworzył się w momencie, gdy ja zacząłem mówić wprost, co o tym uważam i co leży mi na sercu. Wtedy dopiero usłyszałem, że ma inną koncepcję i chce spróbować czegoś innego. On jest trenerem i bierze odpowiedzialność za swoje decyzje. Czy mi się to podoba czy nie, muszę zaakceptować taki stan rzeczy - mówił Łączyński w 2019 roku na łamach WP Sportowe Fakty.
- Ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Szczególnie, że wszystko tak szybko się potoczyło. Nawet nie zdążyłem nacieszyć się dobrze tym mistrzostwem. Jako trener nie stracił w moich oczach, ale mocno stracił jako osoba. Zawiodłem się na nim. On zawdzięcza mi tyle samo, co ja jemu. Dał mi wiele wskazówek, a ja mu dałem sporo dobrego na parkiecie. Nie zamierzam teraz zamartwiać się z tego powodu. Myślę, że cała sytuacja sprawi, że dostanę jeszcze większego powera do działania - podkreślił.
Tamte wydarzenia zniszczyły relację Łączyńskiego z Miliciciem. Wydawało się, że bezpowrotnie. Przez sześć lat się do siebie nie odzywali, ich ścieżki przestały się przecinać. W 2020 roku trener pożegnał się z Anwilem, więc niedługo potem doświadczony koszykarz ponownie zawitał do Włocławka. W międzyczasie grał w Śląsku Wrocław i Starcie Lublin, ale to nie było to. Miejscem rozgrywającego jest stolica Kujaw. Nawet ostry jak brzytwa ząb czasu nie potrafił nadgryźć jego wyjątkowych umiejętności.
Choćby w poprzednim sezonie ‘Marszałek” notował średnio 7,7 punktu i 6,1 asysty przy skuteczności z gry na poziomie 45%. Kto wie, jak potoczyłyby się losy Anwilu, gdyby nie doznał kontuzji uda w pierwszym meczu półfinałowej serii z Legią Warszawa, późniejszym mistrzem Polski. Pechowe spotkanie stanowiło jednocześnie pożegnanie z włocławskim klubem. Od nowego sezonu ma bronić barw Arki Gdynia. Sądzono, że tego lata to właśnie komunikat o transferze będzie najważniejszym dotyczącym Łączyńskiego. Nic bardziej mylnego.
Znowu razem
Przez pięć lat Łączyński nie był powoływany do reprezentacji Polski. Najpierw Mike Taylor zarządził próbę odmłodzenia składu, która nie zakończyła się szczególnym powodzeniem. W 2021 roku kadrę przejął Igor Milicić, co mogło stanowić jasny sygnał dla zawodnika Anwilu - w biało-czerwonych barwach to ty już nie pograsz. Obaj panowie musieli mieć w pamięci okoliczności rozstania we Włocławku. Trener chciał wówczas rozpocząć nową erę, rozgrywający słusznie czuł się niesprawiedliwie potraktowany. Z dnia na dzień pokazano mu drzwi wyjściowe, chociaż nie zasłużył na to, będąc podporą Anwilu w dwóch mistrzowskich sezonach.
Mijały lata i temat raczej uznawano za zamknięty. “Łączka” robił swoje w Orlen Basket Lidze, a kadra radziła sobie z mniejszym lub większym szczęściem. Wszyscy wiedzieli jednak, że nieuchronnie zbliżają się mistrzostwa Europy, a nasza rotacja na pozycji rozgrywającego nie wygląda szczególnie imponująco. Do drużyny dołączył Jordan Loyd, który oczywiście może grać jako “jedynka”. Zawodnik AS Monaco nie jest jednak kreatorem gry, to rasowy shooter, większość akcji kończy trójką lub wjazdem pod kosz. Potrzebny był ktoś, kto zdywersyfikuje opcje gry w fazie ataku. Nadszedł moment na zakopanie topora wojennego.
- Podczas poprzedniego EuroBasketu trzy lata temu nie sądziłem, że jeszcze będę miał okazję zagrać na takim turnieju. Wiadomo, jaka była moja kadrowa sytuacja. Najpierw byłem pomijany przez Mike'a Taylora, potem przyszedł trener Igor Milicić i zapowiadał odmłodzenie kadry. Na poprzedni EuroBasket zabrał tak naprawdę jedynie doświadczonego Aarona Cela. Nigdy nie pomyślałem, że mogę jeszcze wystąpić na jakimkolwiek turnieju reprezentacyjnym. Ale pierwsze sygnały o takiej możliwości dochodziły do mnie przy okazji lutowego okienka eliminacyjnego. To były raczej luźne rozmowy z ówczesnym asystentem selekcjonera, Grzesiem Kożanem, z którym pracowałem we Włocławku. To się jednak wtedy nie wydarzyło, ale mówiłem sobie, że moja forma zaczęła być na tyle dobra, że to nazwisko gdzieś zaczęło pojawiać się w kuluarach - opowiedział w rozmowie z TVP Sport.
- Od momentu rozstania z Anwilem w 2019 roku nie było żadnej relacji między mną i trenerem Miliciciem. Ani razu przez ten czas nie rozmawialiśmy. Pierwszy raz skonfrontowaliśmy się w czerwcu 2025 roku. Wytłumaczyliśmy sobie pewne rzeczy, każdy powiedział, co myśli na dany temat. Tamten etap oddzieliliśmy grubą krechą. Inaczej ta współpraca nie byłaby w ogóle możliwa. Wiemy, że relacja na linii trener-rozgrywający jest bardzo ważna. Tu nie może być żadnych animozji. Jesteśmy dorośli, poradziliśmy sobie z tym. Wydaje mi się, że nie ma co już mówić o przeszłości - dodał.
Łączyński z miejsca stał się najstarszym polskim zawodnikiem powołanym na EuroBasket. W tym przypadku nie najświeższa metryka musi być uznana za atut, a nie problem. Na pozycji rozgrywającego doświadczenie jest wszystkim, a fraza o starzeniu się jak wino ma pokrycie w prawdzie. Oczywiście, że 36-latek może ustępować rywalom pod względem motoryki czy szybkości. Ale jego inteligencja i umiejętności w zakresie czytania gry sprawiają, że stanowi ogromną wartość dodaną.
W zdrowiu i w chorobie
W fazie grupowej EuroBasketu weteran spędził na parkiecie 84 minuty, zanotował w tym czasie 19 punktów, posłał 18 asyst, trafił trzy trójki. Nie są to kosmiczne liczby, ale właśnie tego należało oczekiwać od rezerwowej opcji na “jedynce”. Łączyński niemal za każdym razem, kiedy podnosił się z ławki, wnosił coś do gry. Potrafił na kilka minut przejmować kontrolę nad meczem, dyrygować partnerami, organizować kolejne akcje w ataku. Pewnie, że nie zrobił tyle, ile choćby Jordan Loyd czy Mateusz Ponitka. Jednak dał dokładnie tyle, ile potrzebowała ekipa prowadzona przez Milicicia.
Swój na razie najlepszy występ na turnieju zaliczył przeciwko Francji, kiedy uzbierał sześć punktów, osiem asyst i dwa przechwyty. Co ważne, w tym spotkaniu Polska z nim na parkiecie była +11, a bez niego 15 punktów na minusie. To pokazuje tylko, ile znaczy ogranie i klasa, która nie przemija wraz z wiekiem. Dodajmy jeszcze, że wystąpił przeciwko “Les Bleus” mierząc się z chorobą. Przez wysoką gorączkę nie wiadomo było, czy w ogóle zdoła zagrać, ale zacisnął zęby, wyszedł na boisko i udowodnił, że jest w stanie pokonać każdą przeszkodę.
- Humor jest fantastyczny, ze zdrowiem jest trochę gorzej, ale nastawienie pozostaje takie samo: Do roboty! Nie mam już gorączki, ale to jeszcze nie jest forma, którą chciałbym odzyskać. Wiadomo, że trzeba trenować i zachowywać koncentrację, dlatego witamina C i nie ma wyjścia - musi działać - przyznał "Łączka", przywoływany przez Super-basket.pl. - Kamil ma serce wojownika, ale po tym meczu jest martwy. Zagrał mimo choroby, pokazał niesamowity charakter - dodał Milicić po spotkaniu z Francją.
Losy Łączyńskiego i Milicicia dowodzą, że w sporcie nie ma takiego konfliktu, który nie mógłby zakończyć się podaniem ręki i wybaczeniem w imię wspólnego dobra. Pewnie nie znamy i być może nigdy nie poznamy wszystkich kulisów słynnego już rozstania z Anwilem i późniejszego pojednania w kadrze. Najważniejsze jest jednak to, że ich współpraca znów przynosi namacalne efekty.
Biało-czerwoni awansowali do 1/8 finału z drugiego miejsca w grupie. O awans powalczą z Bośnią i Hercegowiną, która ma swoje atuty, przede wszystkim w osobie Jusufa Nurkicia, podkoszowej wieży. Polska po raz pierwszy od lat 1979-81 może dwa razy z rzędu awansować do najlepszej ósemki EuroBasketu. Taka powtarzalność sukcesu mogłaby natchnąć nowe pokolenie, stanowiąc fundament pod dalszy rozwój tej dyscypliny w naszym kraju.
Na razie nie trzeba jednak wybiegać daleko w przyszłość. Liczy się teraźniejszość, która należy do m.in. Jordana Loyda, Mateusza Ponitki, Michała Sokołowskiego, Dominika Olejniczaka, ale też Kamila Łączyńskiego. Jeszcze pół roku temu niewielu uwierzyłoby, że takie słowa mogą być prawdziwe.