Słowa z wewnątrz kadry jeszcze gorsze niż paździerz z Czechami. Wręcz szokują. "Chyba oglądaliśmy inny mecz"
- Widzę wiele pozytywów. Do pola karnego naprawdę dobrze to wyglądało - powiedział po remisie z Czechami Robert Lewandowski. Panie kapitanie, my chyba oglądaliśmy inny mecz. Ten zaskakujący optymizm dziwi i smuci. Smuci, jak cała reprezentacja Polski.
Z PGE Narodowego, Warszawa, Mateusz Hawrot
Swego czasu byli niekochani, dziś są niechciani, bo tej reprezentacji po prostu nie chce się oglądać. Z Czechami nie udało się nic. Ten mecz może być symbolem degrengolady kadry w ostatnich latach. Gdyby było to możliwe, oba zespoły powinny dostać za “popis” na PGE Narodowym zero punktów. Tyle że Czesi swój cel osiągnęli, oni są blisko EURO 2024, a Polacy znów zawiedli. Idealnie podsumowali ponad pięć ostatnich, generalnie nieudanych lat tej drużyny narodowej. Zmienianej personalnie, z różnymi selekcjonerami, ale w gruncie rzeczy notującej regularny zjazd. Te eliminacje, przerżnięte w katastrofalny sposób, idealnie oddają to, czym dziś jest reprezentacja Polski. To zespół przykry, niepoukładany, słaby. Smutny. Bezjajeczny. Szkoda poszczególnych, świeżych jednostek dopiero wchodzących do tej drużyny, bo one dostają niejako rykoszetem. Są częścią marazmu, biedy i nędzy, wszystkiego, co magicznie owładnęło tę kadrę i od dawna nie chce puścić.
Biało-czerwoni wystawili sobie piątkowego wieczoru doskonałe świadectwo piłkarskiego ubóstwa. Można szukać ziaren optymizmu, chwalić Nicolę Zalewskiego, docenić Jakuba Piotrowskiego, usprawiedliwiać selekcjonera, ale wszystko to przykrywa jeden, prosty i niepodważalny fakt. Jesteśmy słabi. Boleśnie słabi.
Wyrób meczopodobny
Jesteśmy słabi, bo na sześć meczów z Albanią, Czechami i Mołdawią wygraliśmy jeden. Jeden. Polska w tej grupie, rzekomo najłatwiejszej w historii, grupie, z której "nie da się nie wyjść", doszczętnie się skompromitowała. Te eliminacje miały pięć faz: marcową, czerwcową, wrześniową, październikową i listopadową. W każdej z nich biało-czerwoni wysyłali czytelny sygnał: nie radzimy sobie, odstajemy, tracimy punkty, zawodzimy. Teraz jedynie zachowali prawidłowość, nie znajdując sposobu na naprawdę przeciętnych Czechów.
Na PGE Narodowym nic się nie zgadzało. Największym pozytywem był zamknięty dach, przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy osób, które postawiło tego wieczoru na tę wątpliwą sportową rozrywkę, nie zamarzło. A poza tym? Boisko - wyrób meczopodobny, paździerz, który równie dobrze mógłby być spotkaniem dwóch średniaków Fortuna 1 Ligi. Atmosfera? Jak zawsze na tym stadionie, piknikowa. Poza hymnem i golem największą wrzawę wzbudziło wejście na boisko Kamila Grosickiego, symbolu tęsknoty za kadrą Adama Nawałki. Były częste momenty, w którym wymowną ciszę na trybunach przerywała całkiem żywiołowa garstka kibiców gości. A dobrym podsumowaniem tego widowiska może być sama końcówka, gdy Polacy w teorii powinni walczyć ze wszystkich sił o trzy punkty, a w praktyce ostatnie minuty niemiłosiernie się dłużyły, gdyż nie potrafili nic wykreować. Nie mówimy tutaj o główce z rzutu rożnego. Czesi nawet nie musieli się specjalnie wysilać, by odciąć na finiszu drogę do swojej bramki.
Czy można po tym remisie mieć pretensje do Michała Probierza? Można, bo choćby pomysł na “siłowy” środek pola średnio się obronił. Jasne, żaden z wybranych do podstawowego składu pomocników nie zagrał źle, ale naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego selekcjoner, osłabiony brakiem Piotra Zielińskiego, odjął tej drużynie kreatywności, nie stawiając na Sebastiana Szymańskiego. Tego samego, który robi furorę w lidze tureckiej, notuje świetne występy i liczby, a wokół jego nazwiska padają kwoty +30 mln euro i nazwy klubów jak Napoli, Manchester United czy Liverpool. Tak dziś słabej reprezentacji jak Polska nie stać na to, by piłkarz o umiejętnościach i dyspozycji Szymańskiego jedynie wchodził na końcówki. Dziwny był też ruch selekcjonera z taktyczną “wędką” dla Patryka Pedy, a i powrót Jana Bednarka niekoniecznie wniósł spokój do reprezentacyjnych tyłów. Inna sprawa, że obecny stan rzeczy winą Michała Probierza nie jest, nawet jeśli jego niektóre decyzje budzą poważne zdumienie.
Jest super!
Trudno za to przejść obojętnie obok czegoś, co kłuje chyba nawet bardziej niż sam występ biało-czerwonych na Narodowym - zaskakujące pozytywy bijące z wypowiedzi trenera, kapitana, jak i innych piłkarzy kadry. W wielu pomeczowych wywiadach usłyszeliśmy podobne frazesy o dobrym meczu w wykonaniu Polski.
- Generalnie możemy tylko żałować, że tego spotkania nie wygraliśmy, bo uważam, że graliśmy dobre spotkanie. To spotkanie pokazało, że ten zespół potrafi grać dobrze. Potrafimy bardzo agresywnie grać, potrafimy grać jeden na jeden, że się tego nie obawiamy. Widać, że grali zawodnicy, którzy grają w klubach i to od razu widać na boisku. Nie było tak, że graliśmy słabe spotkanie - mówił Michał Probierz (cytat za “90minut.pl”).
O dobrym meczu i progresie wspominali też m.in. Nicola Zalewski czy Jan Bednarek. Z kolei Robert Lewandowski, który prawdopodobnie zaliczył jeden z najgorszych indywidualnie występów w reprezentacji w ostatnich latach, pojawił się w mixed zone (gdzie piłkarze wyszli dopiero po ponad godzinie od ostatniego gwizdka - wszystkie wywiady z niej znajdziecie TUTAJ) z nadzwyczaj optymistycznym przekazem.
- Powiem szczerze: w perspektywie meczu, to jak graliśmy, jak próbowaliśmy rozgrywać - widzę wiele pozytywów. (...) Do pola karnego naprawdę dobrze to wyglądało. (...) Z emocjonalnego punktu widzenia to jest tylko remis. Z piłkarskiego - widać jakiś krok do przodu, światełko w tunelu, mam nadzieję, że będziemy podążali tą ścieżką
Nie wiem, czy te słowa bardziej szokują, czy przerażają, bo chyba oglądaliśmy z “Lewym” inny mecz. Jakby były dwa PGE Narodowe, dwa spotkania eliminacji i dwie różne rzeczywistości, które łączy tylko remisowy wynik. Ten optymizm jednocześnie dziwi i smuci. Smuci, jak cała reprezentacja Polski. Jeśli po takim meczu kadra jednym chórem puszcza w eter przekaz, że, niemal jak w piosence fenomenalnego T.Love, “jest super, więc o co wam chodzi?”, to problem tej drużyny jest większy niż tylko seria słabiutkich meczów eliminacyjnych.
- Więcej pozytywów niż wcześniej. Graliśmy naprawdę dobre zawody. Jak mamy szukać pozytywów, to szukajmy ich w dzisiejszym spotkaniu - tłumaczył Kamil Grosicki.
- Trener powiedział nam na gorąco, że zagraliśmy naprawdę dobre spotkanie. (...) Zabrakło ostatniego podania, dośrodkowania. Z przebiegu meczu byliśmy zespołem dużo lepszym, ale wynik jest jaki jest. Walory artystyczne nie mają znaczenia - mówił Adam Buksa.
Z ostatnim zdaniem trafił. Z przedostatnim może i też, ale pod warunkiem, że Czechów ułożymy na naprawdę niskiej półce, a nas pół szczebla wyżej, jednak też w otchłani poważnej piłki. Część, a najwyraźniej i większość piłkarzy chyba była piątkowego wieczoru w innym miejscu. Bo jak inaczej rozumieć ich zadowolenie z występu na finiszu fatalnych eliminacji? Naprawdę dryfujemy po dnie, jeżeli po takim “show” na Narodowym z serca drużyny narodowej płynie przekaz w różowych okularach. Poprzeczka leży i nie da jej się podnieść.
Nie pudrujmy trupa
Oczywiście, ten zespół nadal może awansować na EURO 2024. Adam Buksa jasno zadeklarował, że wierzy w awans. I słusznie. Niewykluczone, że los się do biało-czerwonych uśmiechnie, drabinka ułoży się pod nich, w marcu dwa mecze rozegrają na Narodowym, kto wie, może odwrócą złą kartę. To nie jest misja nie do wykonania, nie jest science-fiction. Obyśmy za kilka miesięcy mogli świętować. Ale, na litość boską, nie zakłamujmy dziś rzeczywistości. Nie udawajmy, że świeci słońce, gdy pada deszcz ze śniegiem. Nie pudrujmy trupa. To nie ma sensu, prędzej wystawia ten zespół na śmieszność. Sami sobie robimy krzywdę.
Reprezentanci Polski zostali w ostatnim czasie mistrzami wpadania w dołek, który sami sobie wykopali. I nie w tym rzecz, by w tym dołku żywiołowo machać rękami i krzyczeć: przestańcie, zawsze mogło być gorzej.
Na dziś - chyba nie mogło. Posypmy głowę popiołem i stańmy tam, gdzie nasze miejsce. A że w marcu po raz n-ty będziemy wierzyć, dopingować, analizować, łapać ten odjeżdżający znów pociąg z poważną piłką?
Łapmy. Ale najpierw dobrze będzie od tej kadry odpocząć. I w tym odczuciu chyba nie jestem odosobniony.