Spadek Legii Warszawa byłby totalną sensacją. Ale historia futbolu zna już takie przypadki

Legia Warszawa wciąż widnieje w strefie spadkowej. I chociaż spadek mistrzów Polski stanowiłby sensację, piłka nożna widziała już takie historie.
Przyczyny relegacji drużyn broniących tytułu mistrzowskiego bywały różne. Od kar za ustawianie meczów, przez rewolucję w wykonaniu trenera, po takie, których do dziś nie sposób wytłumaczyć. Tego typu opowieści dotykały wielkich marek, ale też zespół niekoniecznie znany polskim kibicom. Czy Legia dołączy do tego grona? Raczej nie. Ale jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie w najbliższych tygodniach, będzie mogła wyciągnąć wnioski z losów tych pechowców. W końcu historia jest najlepszą nauczycielką.
Spadek rok po zdobyciu mistrzostwa kraju brzmi jak coś, co może się zdarzyć jedynie na peryferiach futbolu, w krajach, gdzie piłkarskie absurdy są na porządku dziennym. Tymczasem zarówno Niemcy, jak i Anglicy mieli takie przypadki na swoim podwórku. Chociaż trzeba przyznać, że to sytuacje sprzed wielu, wielu lat.
Lepsze jest wrogiem dobrego
U naszych zachodnich sąsiadów nietypowym “osiągnięciem” może pojawić się FC Nuernberg. Ekipa z Bawarii w latach 60-tych była jedną z największych marek niemieckiego futbolu. W powojennych latach, jeszcze przed scentralizowaniem rozgrywek, święciła wielkie sukcesy, wygrywając Południową Oberligę sześciokrotnie, do tego dorzucając dwa mistrzostwa kraju. Po utworzeniu Bundesligi nadeszły jednak gorsze czasy i zespół nie przesunął się powyżej szóstej lokaty.
Dlatego w styczniu 1967 roku postanowiono zatrudnić utytułowanego trenera, Maxa Merkela. Ten szybko postawił sobie za cel odmłodzenie kadry, lecz przed startem rozgrywek 1967/68 nie dokonał większych zmian w podstawowej jedenastce. Główną broń stanowiły dwie super strzelby - Franz Brungs oraz Heinz Strehl, po dziś dzień najlepszy strzelec klubu w Bundeslidze. Linia defensywna również nie doświadczyła roszad. Stabilizacja okazała się korzystna. Austriacki menedżer zdołał sięgnąć po pierwsze (i jedyne) mistrzostwo Nuernberg w “bundesligowej” historii, wyprzedzając Werder Brema i Borussię Moenchengladbach.
Nie zmienił jednak zdania, jeśli chodzi o stan kadry. Przed startem kolejnych rozgrywek postanowił dokonać rewolucji. Najskuteczniejszego Brungsa oddał do Herthy Berlin, pożegnał też kluczowe ogniwa, pomocnika Karla-Heinza Ferschala oraz Augusta Starka, ściągniętego ledwie rok wcześniej. Łącznie klub opuściło 11 piłkarzy. W ich miejsce kupiono ośmiu, dodatkowo wprowadzając pięciu zawodników z rezerw. To miał być nowy, autorski projekt Merkela, lecz rzeczywistość, pomimo wygranej w Pucharze Intertoto, szybko zweryfikowała jego plany.
Młode nabytki nie udźwignęły presji, a Strehl, na którym miała opierać się gra w ofensywie, zmagał się z problemami zdrowotnymi. W efekcie szkoleniowiec stracił posadę w marcu, gdy zespół plasował się na samym dnie ligowej tabeli. Jego losu nie uratowała nawet poprawa wyników, pozwalająca wierzyć w wywalczenie utrzymania. Drużyna pod wodzą nowego menedżera, Kuno Kloetzera, nie zdołała się uratować. Spadła po dramatycznym finiszu sezonu, przegrywając walkę z Borussią Dortmund i FC Koeln. Powrót do elity zajął Nuernberg aż dziewięć lat.
W Anglii i Holandii już to znają
Dokładnie 31 lat wcześniej dokładnie to samo zrobił Manchester City. “Obywatele” w sezonie 1936/37 zdobyli swoje pierwsze mistrzostwo Anglii. Kibice z Maine Road przychodzili tłumnie na spotkania, by podziwiać ofensywny, przyjemny dla oka styl podopiecznych Wilfa Wilda, którzy w 42 spotkaniach strzelili aż 107 goli. Stare piłkarskie porzekadło mówi, że to obrona wygrywa trofea, lecz tym razem, pomimo 61 bramek straconych, fenomenalny atak załatwił sprawę.
W kolejnych rozgrywkach nadszedł jednak szok. “The Citizens” stali się szalenie nieregularni i długo gościli w dolnych rejonach tabeli. I to pomimo tego, że, w przeciwieństwie do Nuernberg, nie dokonali żadnych rewelacyjnych zmian, jeśli chodzi o skład, a nawet sztab szkoleniowy. Dokładnie ten sam zespół nagle stał się kompletnie nieobliczalny - w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Skończyło się sensacyjną relegacją. Jedyną taką w historii angielskiej piłki, aż po dziś dzień. Absurd całej sytuacji podkreśla fakt, że City w kampanii 1937/38, pomimo zajęcia przedostatniej pozycji w First Division, strzelili więcej goli od mistrzowskiego Arsenalu i zakończyli rozgrywki z dodatnią różnicą bramek! Tego chyba nikt nie był w stanie logicznie wytłumaczyć.
Sensacyjny triumf przyniósł podobne rozczarowanie holenderskiemu Racing Club Heemstede. W 1953 roku, jeszcze przed utworzeniem centralnej pierwszej ligi, ekipa z południowego zachodu kraju, jako outsider, pokonała w rozegranym na rotterdamskim De Kuip meczu o tytuł EEV Eindhoven. Do sukcesu poprowadził ich największy gwiazdor, legendarny dziś Loek Biesbrouck.
Wypełnione kibicami trybuny nie mogły wówczas spodziewać się, że widzą przyszłorocznego spadkowicza. W kolejnym sezonie trzon zespołu został przetrzebiony przez kontuzje, związane z natłokiem rozgrywek. Brak szerokiej kadry poskutkował ogromnymi osłabieniami. Efekt - wiadomy.
Na dodatek niedługo po spadku holenderską piłkę klubową czekała rewolucja. Tamtejsza ekstraklasa zmieniła status na zawodowy. Tymczasem drugoligowe Heemstede wciąż pozostawało amatorską ekipą. Dlatego też po powrocie do elity miało trudności z walką o wyższe cele. Klub, w którym wychował się m.in. legendarny Johan Neeskens, od dekad błąka się po niższych, amatorskich poziomach rozgrywkowych. Mistrzostwo z 1953 roku było ich ostatnim wielkim sukcesem, do którego zapewne już nigdy nie nawiążą.
Przekręty
Wspomniane historie to przypadki, w których decydowały aspekty czysto sportowe. W Italii dwukrotnie jednak zdarzało się, że skandale związane z ustawianiem meczów kończyły się dla ligowych potęg drakońskimi karami. W 1980 roku karnie zdegradowano AC Milan. W 2006 roku, po aferze “Calciopoli”, z Serie A musiał pożegnać się Juventus.
“Rossoneri” zostali uznani za jedno z głównych ogniw skandalu, nazywanego “Totonero”. W 1980 roku wykryto, że we włoskiej piłce pojawiła się szajka, ustawiająca wyniki meczów i organizująca nielegalne zakłady. W proceder zaangażowane było kilka klubów, lecz największe kary spotkały świętujący zaledwie rok wcześniej swój dziesiąty tytuł zespół z Mediolanu oraz Lazio. Oba kluby karnie zdegradowano do Serie B.
Dożywotnia dyskwalifikacja spotkała również prezydenta ekipy z San Siro, Felice Colombo. Paolo Rossi, jeden z najlepszych włoskich napastników, grający wówczas w Perugii, został wówczas zawieszony na trzy lata, choć karę skrócono, by mógł pojechać na mundial w 1982 roku.
Mistrzowie spadli więc mimo zajęcia trzeciego miejsca w ligowej tabeli. Szybko jednak wrócili na pierwszy poziom, a w osiągnięciu celu pomógł m.in. legendarny Franco Baresi, który nie opuścił statku. Radość okazała się krótka. Po awansie szybko przyszedł kolejny spadek, spowodowany wewnętrznymi turbulencjami. Wreszcie w 1983 roku 18-krotni mistrzowie Włoch zameldowali się w Serie A (u boku Lazio) i nie opuścili jej aż do dziś.
Wiele osób mogło pomyśleć, że taka afera już się nie powtórzy. Otóż nic bardziej mylnego. Ćwierć stulecia później podobne konsekwencje za ustawianie meczów spotkały Juventus. “Starej Damie” odebrano dwa mistrzostwa, zdegradowano oraz zadecydowano, że do rywalizacji w Serie B przystąpi z dorobkiem -30 punktów. Później decyzję złagodzono i skończyło się na -9.
Wyrzucenie zespołu naszpikowanego gwiazdami z rozgrywek poskutkowało odejściem z klubu wielkich postaci, jak Patrick Vieira, Zlatan Ibrahimović czy Fabio Canavarro. Niemniej, część starszyzny, na czele z Gianluigim Buffonem, Alessandro del Piero, Davidem Trezeguet i Pavlem Nedvedem, została w Turynie, gwarantując sobie status niezapomnianych legend.
“Juve” błyskawicznie powróciło na salony, wygrywając ligę, a następnie, od razu po awansie, wskoczyło na podium Serie A, kwalifikując się do Ligi Mistrzów. Zdobycie tytułu okazało się większym wyzwaniem. W Turynie musieli poczekać do 2012 roku.
U nas też tak było
W polskiej piłce dwukrotnie mieliśmy mistrza-spadkowicza. Kilkanaście lat temu - Zagłębie Lubin. “Miedziowi” zostali najlepszą drużyną Orange Ekstraklasy w rozgrywkach 2006/07, zaledwie trzy lata po awansie na najwyższy szczebel rozgrywkowy. Jak się jednak okazało, ich wejście do elity związane było z wielkim szwindlem. Skandal korupcyjny, który wstrząsnął futbolem nad Wisłą w połowie pierwszej dekady XXI wieku, pociągnął za sobą sporo “ofiar”. Poza działaczami, w tym słynnym “Fryzjerem” i sędziami oberwało się również wielu klubom, m.in. Arce Gdynia oraz Górnikowi Łęczna. Na tej liście znalazło się też Zagłębie.
W toku dochodzenia wykazano, że zespół z Dolnego Śląska “kupił” spotkania kluczowe dla losów awansu w sezonie 2003/04. Sprawiedliwość dosięgła ich dopiero trzy lata później, akurat po zgarnięciu tytułu. W maju w Lubinie świętowali mistrzostwo, w grudniu ogłoszono, że mają zostać karnie zdegradowani. Po kilku odwołaniach karę ostatecznie podtrzymano i obrona tytułu, pomimo finiszu na piątej lokacie, zakończyła się spadkiem do I ligi. “Miedziowi” szybko się jednak pozbierali i są stałymi bywalcami ekstraklasowych muraw.
Bardziej interesująca jest za to historia Ogniwa Bytom. Tak od 1950 do marca 1955 roku nazywała się drużyna, która potem wróciła do dawnej nazwy - Polonia. Decyzję tę można by było uznać za pechową, bo na koniec roku, jako broniący tytułu mistrz Polski, spadła z ówczesnej I ligi. Można, ale nie trzeba, gdyż znalezienie przyczyn takiego stanu rzeczy wcale nie jest trudne.
Otóż najlepsi zawodnicy ekipy ze Śląska dostali powołanie do wojska. Czyli, jak to miało miejsce w czasach komuny, przenieśli się do Legii. Jednym z nich był supersnajper i zarazem król strzelców ligi (ex aequo ze słynnym Ernestem Pohlem), Henryk Kempny. Wraz z nim do stolicy przenieśli się Jan Bem i Horst Mahseli. Rok później podobną drogę przebył również dawny (oraz przyszły) selekcjoner reprezentacji Polski, menedżer, autor mistrzostwa Ogniwa, Ryszard Koncewicz.
Awans nadszedł przy pierwszej próbie, a już dwa lata później bytomianie mogli cieszyć się wicemistrzostwem i grze w Pucharze Europejskich Mistrzów Krajowych. W kolejnych latach Polonia sięgnęła po jeszcze jeden tytuł, a do końca lat 70. stale plasowała się w górnej połówce najwyższej ligi naszego kraju.
Ostrzeżenie z Danii
Jeśli chodzi o najbliższy nam na osi czasu przypadek czysto sportowego spadku mistrza, na pierwsze miejsce wysuwa się Dania. Tam taka historia na samym początku XXI wieku spotkała Herfoelge Boldklub.
Okoliczności, w jakich drużyna z miasta Koege sięgnęła po jedyny w swojej historii tytuł mistrzowski, pokonując zdecydowanie bardziej renomowane Broendby, Aalborg czy FC Kopenhaga były… nietypowe. Wygrała bowiem niecałą połowę (16 z 33) spotkań ligowych, a jej dorobek 56 oczek to najgorszy wynik mistrza od wprowadzenia 12-zespołowej ligi. Nikt więcej nie zszedł poniżej 61 punktów.
Niemniej, udało się osiągnąć historyczny sukces, napisać historię poniekąd na miarę tej Leicester City w Anglii. W ich przypadku zderzenie z rzeczywistością, niestety, okazało się niesamowicie bolesne. Kadra nie przeszła wielu zmian, lecz wyniki nagle zaczęły się robić tragiczne. Walkę w rozgrywkach 2000/01 zakończyli na przedostatniej lokacie w 12-zespołowej Superligaen. Jak się okazało, bajka kopciuszka potrwała krótko.
Później mistrzowie Danii z 2000 roku większość czasu spędzili na zapleczu tamtejszej ekstraklasy. Dziś Herfoelge Boldklub już nie istnieje. W 2009 roku przeszedł fuzję z Koege Boldklub, tworząc Herfoelge Boldklub Koege.
Szanse na to, że Legia dołączy do wymienionych tu zespołów, są niewielkie. Futbol jednak nie raz pokazywał, że uwielbia historie niebywałe. Bo skoro Leicester kilka lat temu wygrało Premier League, to dlaczego spadek "Wojskowych" miałby być niemożliwy?