Sprowadzili gwiazdy, stali się postrachem gigantów. Legendarny duet dokonał cudu
Silvio Berlusconi i Adriano Galliani z Milanu stworzyli giganta. Po odejściu z San Siro nie potrafili wysiedzieć na piłkarskiej emeryturze. Choć ich próba budowy nowego imperium, tym razem w Monzy, nie była aż takim sukcesem, na Stadio Brianteo obaj zyskali legendarny status. Tym większe wyzwanie przed nowym właścicielem klubu.
Emerytura w teorii powinna zapewnić nam wystarczająco dużo czasu na nadrobienie zaległości z okresu, kiedy trzeba było skupić się na karierze zawodowej. I tak emeryci z Niemiec często kupują domki na Wyspach Kanaryjskich, Anglicy lubią udać się do którejś ze swoich byłych kolonii, a Skandynawowie nie rezygnują z aktywności na świeżym powietrzu.
Istnieje wiele sposobów na spędzenie jesieni życia. We Włoszech pewien bogaty emeryt wciąż mógł pławić się w luksusach, urządzać ekstrawaganckie imprezy i zapraszać na nie coraz to młodsze partnerki. Tyle tylko, że ten jegomość nazywał się Silvio Berlusconi i nie potrafił żyć bez futbolu. Chociaż na chwilę dał sobie z nim spokój, kiedy jego dobry kumpel zaproponował mu przejęcie Monzy, nie wahał się ani chwili. Tak oto narodził się jeden z najciekawszych “planów emerytalnych”, który przez trzy lata napsuł sporo krwi faworytom Serie A.
Wystarczył jeden obiad
Ten przyjaciel to oczywiście Adriano Galliani, który z Berlusconim w połowie lat 90. stworzył wielki Milan. Pod wodzą tego duetu “Rossoneri” zdobyli aż 29 tytułów. Osiem razy świętowali wywalczenia mistrzostwa Włoch, pięć razy wygrali Ligę Mistrzów. Po sprzedaży klubu w 2017 roku obaj sędziwi dżentelmeni mogli równie dobrze popijać tylko kolejne drinki z palemką na którejś z adriatyckich plaż. Nie minął jednak nawet rok od tej transakcji, kiedy Galliani usłyszał, że tym razem na sprzedaż jest jego ukochana Monza. Jako gość pochodzący z tego miasta, musiał wyprzedzić ruch chcących nabyć akcje klubu Amerykanów. Podczas jednej z wizyt w słynnej posiadłości Berlusconiego w Arcore zapytał więc przyjaciela, czy chciałby w to wejść. “Il Cavaliere” zgodził się od razu. Zapytał tylko o cenę i po uzyskaniu zgody od zarządu jego firmy, Fininvestu, wyłożył na stół niecałe trzy miliony euro, finalizując umowę.
- Wszystko zaczęło się właśnie od Gallianiego, który od dziecka był zakochany w Monzy. Już jako pięciolatek chodził z mamą na mecze “Biancorossich”. I to on namówił byłego premiera i swojego wieloletniego przyjaciela do zainwestowania w lokalny klub. Berlusconi po odejściu z Milanu nie potrafił zbyt długo wytrzymać bez futbolu. Tym razem postanowił zbudować coś wyjątkowego w mniejszej skali - projekt z sercem i nostalgią. Bez Gallianiego Monza nigdy nie nabrałaby takiego rozmachu. To dzięki jego pracy i ogromnym kontaktom udało się sprowadzić do klubu głośne nazwiska. A cała Monza, prowadzona przez Fininvest, szybko zaczęła piąć się w górę - opowiada nam Konrad Łukasik z AC Monza Polska.
“Biancorossi” przed erą Berlusconniego nawet nie aspirowali do włoskiej czołówki. W całej swojej historii nigdy nie występowali we włoskiej elicie, a na grę szczebel niżej czekali już od blisko dwóch dekad. Klub utknął na trzecim poziomie rozgrywkowym, natomiast dzięki nowemu właścicielowi w niedalekim czasie wszystko miało się zmienić. Za sprawą trenera Cristiana Brocchiego, którego Galliani z Berlusconim doskonale pamiętali jeszcze z czasów wspólnej pracy na San Siro, drużyna już po roku cieszyła się z awansu do Serie B. Monza nie zamierzała na tym poprzestać i przed sezonem 2020/2021 poszła all-in. Na Stadio Brianteo trafiło wówczas kilka znajomych twarzy, w tym Kevin-Prince Boateng czy Mario Balotelli, którzy wcześniej bronili oczywiście także barw… Milanu.
- Ich gwiazdy nie świeciły już tak jasno jak dawniej, ale na poziomie Serie B wciąż byli zawodnikami o klasę lepszymi od rywali. Mimo tego Brocchi nie zdołał poprowadzić drużyny do awansu. Monza zajęła trzecie miejsce, a w półfinale baraży odpadła z Cittadellą. Po tym rozczarowaniu Brocchi stracił posadę, a misję wprowadzenia klubu do elity powierzono Giovanniemu Stroppie. Nowy trener musiał radzić sobie już bez Boatenga i Balotelliego, ale zbudował zespół bardziej zrównoważony. Monza zakończyła sezon 2021/22 na czwartym miejscu, zdobywając o trzy punkty więcej niż rok wcześniej. Tym razem los miał dla niej zupełnie inny scenariusz. W półfinale play-offów rozprawiła się z Brescią, a w wielkim finale zmierzyła się z Pisą, którą pokonała po dramatycznym dwumeczu - 2:1 w pierwszym spotkaniu i 4:3 po dogrywce. Tak oto weszła do Serie A - przypomina Łukasik.
Działał jak magnes
Tamto spotkanie przeszło do historii całego calcio. Po ponad stu latach istnienia Monza wreszcie wkroczyła na piłkarskie salony, ale dla Berlusconiego to był jedynie początek kolejnego etapu. Po awansie zapowiedział, że prędzej czy później celem klubu powinno być mistrzostwo - a w jednym z wywiadów odważył się pójść o krok dalej i oznajmił, że Monzę jest stać nawet na triumf w Lidze Mistrzów. W takich okolicznościach nie było miejsca na sentymenty i kolejny trener padł ofiarą własnego sukcesu. Po słabym starcie w Serie A klub zdecydował się rozstać ze Stroppą, którego na stanowisku zastąpił dotychczasowy trener młodzieży, Raffaele Palladino. Ta decyzja, mimo że z pewnością trudna i początkowo niezrozumiała dla fanów zespołu, ostatecznie okazała się strzałem w dziesiątkę.
- Palladino nauczył ten zespół, jak powinien kontrolować mecze i utrzymywać się przy piłce. To za jego sprawą Monza potrafiła się postawić tym największym - takim jak Juventus, Milan czy Napoli. Przy czym drużyna nie ograniczała się do czekania na okazje, lecz narzucała własne tempo gry, rozdawała karty na boisku i pokazywała, że potrafi grać według własnych zasad, nawet przeciwko największym markom włoskiego futbolu. W tamtym okresie Monza była zmorą dla wielkich klubów Serie A. Na boisku zawsze było widać, że to ona dyktuje warunki gry. W szatni czuć było ducha Berlusconiego - słynne „attaccare” rozbrzmiewało i było widoczne w każdym meczu, w każdej akcji - opowiada nasz rozmówca.
Silvio nie tylko chciał, aby zespół grał efektownie, tak jak robił to w najlepszym okresie jego Milan, ale pragnął, by Monza była jakaś - w tym przypadku włoska. Na wzór Athletiku Bilbao, stawiającego od lat w zasadzie tylko na baskijskich zawodników, “Il Cavaliere” planował, aby w zespole z Lombardii również grali głównie piłkarze właśnie z tego regionu. Na Stadio Brianteo w okresie jego rządów trafili tacy gracze jak Matteo Pessina czy Lorenzo Colombo, którzy wywodzą się z tych stron. Zresztą jeszcze przed awansem do Serie A w klubie grało też wielu rodzimych zawodników - Davide Frattesi, Lorenzo Pirola, Andrea Colpani czy Michele Di Gregorio. Monza mogła nie jawić się jako najbardziej ekscytujący projekt na Półwyspie Apenińskim, ale Galliani pokazywał, że wciąż ma dar przekonywania. Dla wielu piłkarzy już sam telefon od “Il Condora” był sporym przeżyciem.
- Jego charyzma i osobowość wciąż działały na piłkarzy jak magnes. Matteo Pessina wspominał z uśmiechem moment, w którym Galliani przekonywał go do transferu. Pomocnik właśnie przygotowywał się z reprezentacją Włoch do Superfinalissmy z Argentyną na Wembley, kiedy nagle zadzwonił do niego prezes “Biancorossich”. “Matteo, nie chciałbym ci przeszkadzać, ale wiedz, że Monza awansowała do Serie A”, po czym się rozłączył. Po miesiącu panowie spotkali się ponownie i wkrótce środkowy pomocnik podpisał kontrakt z ówczesnym beniaminkiem Serie A. Jego nazwisko nadal budziło respekt - uważa Łukasik.
Bez kręgosłupa nie było szans
Pessina stał się jedną z flagowych postaci nowej Monzy. Obok niego ważną osobowością tej ekipy z pewnością jest Dany Mota, przez wielu uważany zresztą za jej symbol. Urodzony w Luksemburgu Portugalczyk przeszedł z drużyną drogę od Serie C do Serie A. Obaj wspomniani gracze poprowadzili “Biancorossich” w pierwszym sezonie na najwyższym szczeblu do 11. miejsca. Wydawało się, że klub z Lombardii ma szansę zyskać status solidnego ligowego średniaka. Niestety 12 czerwca 2023 roku w wieku 86 lat w Mediolanie zmarł Berlusconi. Choć zespół w kolejnych rozgrywkach zdołał jeszcze uplasować się na 12. lokacie, stało się jasne, że wraz z odejściem “Il Cavaliere” nastąpił zmierzch tego projektu, czego dobitnym symbolem było przejście Palladino do Fiorentiny latem 2024 roku.
- Po śmierci Silvio w klubie wszystko stanęło. Jego dzieci nie chciały więcej inwestować, a Galliani nia miał już takiego budżetu na transfery. Wraz z Palladino odeszło również kilku kluczowych piłkarzy, a zimą drużyna straciła prawie cały swój kręgosłup. Prezydent klubu nie przyznał się też do błędu z wyborem trenera, utrzymując aż do grudnia Alessandro Nestę - i to mimo że Monza nie punktowała. Gdy sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, wybrał kolejnego trenera, Salvatore Bocchettiego, który nigdy wcześniej nie odnosił sukcesów w żadnym klubie. Efekt był katastrofalny, a Monza w końcu go zwolniła i przywróciła Nestę. Niestety, powrót mistrza świata z 2006 roku nie odwrócił losów klubu. Monza spadła z ligi z hukiem, kończąc erę Berlusconiego w Serie A - opowiada Łukasik.
Wśród zawodników, którzy w międzyczasie opuścili Stadio Brianteo, byli Di Gregorio, Milan Djuric czy Daniele Maldini. Bez nich “Brianzoli” nie mogli rywalizować na poziomie Serie A jak równy z równym. Poprzednie rozgrywki zakończyli z tylko 18 punktami na koncie i obok Salernitany z sezonu wcześniej stali się jednym z najsłabszych spadkowiczów ostatnich lat. Chaos na boisku był uzasadniony ogólną sytuacją w klubie. Dzieci Berlusconiego szanowały dziedzictwo swojego ojca, ale nie chciały już dłużej kontynuować jego dzieła. Klub czekał na nowe rozdanie, a że historia poniekąd zatoczyła koło, to do Monzy znów zgłosili się Amerykanie. Tyle że w tym przypadku Galliani nie miał już za wiele do powiedzenia.
Mogą ich nosić na rękach
W czerwcu ogłoszono, że klub przejmie amerykański fundusz inwestycyjny Beckett Layne Ventures (BLV), który zapłacił Finivestowi około 30 milionów euro. Najpierw w ich ręce trafiło 80 procent udziałów, a całe przejęcie zostanie sfinalizowane wraz z końcem sezonu. Już we wrześniu z piastowanego przez siebie stanowiska ustąpił “Il Condor”, który pozostał tym samym wierny Berlusconiemu. Dla BLV, dotychczas znanego głównie ze świata mediów i rozrywki, to pierwsza większa inwestycja wokół futbolu. Skusiła ich bliskość Monzy do Mediolanu oraz fakt, że miasto jest gospodarzem Grand Prix Formuły 1. Przed nimi jednak spore wyzwanie. Szczególnie że jako Amerykanie startują we Włoszech z dość trudnej pozycji wyjściowej.
- Amerykańscy inwestorzy w Serie A dotąd nie kojarzyli się najlepiej, o czym najlepiej mogą powiedzieć kibice Milanu, Romy czy Venezii. Letnie okno transferowe było prowadzone częściowo przy współpracy z Fininvest, więc prawdziwą ocenę stylu i skuteczności działania BLV będzie można wystawić dopiero po zimie, kiedy inwestorzy sami podejmą decyzje kadrowe. Obecność Lauren Crampsie, współzałożycielki BLV, na trybunach Monzy i w ośrodku treningowym Monzello pokazuje, że Amerykanie traktują projekt poważnie. Najbliższy rok może zdefiniować nową erę klubu. Jeśli Monza awansuje do Serie A, to Amerykanie zdobędą pierwsze doświadczenia w europejskiej piłce, a kibice będą ich nosić na rękach - mówi przedstawiciel AC Monza Polska.
Celem w obecnym sezonie jest oczywiście awans, do którego drużynę, przynajmniej na razie, ma doprowadzić Paolo Bianco, namaszczony na to stanowisko jeszcze przez Gallianiego, choć BLV widziało w tej roli kogoś innego, choćby Daniele De Rossiego. Po słabym początku sezonu i odpadnięciu z Pucharu Włoch pozycja trenera wisiała na włosku, ale Amerykanie wytrzymali ciśnienie. Ostatnio Monza wygrała cztery mecze z rzędu, dzięki czemu wspięła się na drugie miejsce w tabeli. Bianco pozostał więc na stanowisku, również dlatego, że nowi właściciele nie chcieli od razu zburzyć wszystkiego, co zostało tu wcześniej zbudowane. Wiedzą, że jeśli planują zmierzyć się z legendarnym duetem, nie mogą wywracać całego klubu do góry nogami.
- Silvio Berlusconi był postacią ekscentryczną i nieprzewidywalną. Od zawsze lubił wielkie słowa, spektakularne gesty i stawiał sobie cele, które dla innych wydawały się nieosiągalne. Jego projekt w Monzy nie był pod tym względem wyjątkiem. Zainwestował sporo w ten klub, ale robił to w mniejszej skali niż w Milanie i w sposób bardziej włoski. Monza w jego czasach nie była drużyną, która broniła się czy grała wyczekująco. To była drużyna, która atakowała, kontrolowała grę i zachwycała stylem, zarówno z drużynami z dołu tabeli, jak i z gigantami Serie A. Każdy mecz był pokazem, że ten projekt to coś więcej niż klub. To filozofia futbolu, która na zawsze wprowadziła Monzę do serc wielu kibiców - podsumowuje nasz rozmówca.