Superliga to zło. Rozgrywkom dla najbogatszych mówimy "NIE!"

Superliga to zło. Rozgrywkom dla najbogatszych mówimy "NIE!"
Dmytro Larin / shutterstock.com
Ostatnio piłkarski świat zalały informacje upublicznione przez Football Leaks. Wśród nich pojawiły się wzmianki o planach utworzenia piłkarskiej Superligi, która miałaby zrzeszać tylko i wyłącznie największe europejskie marki futbolu. Liga Mistrzów cały czas udowadnia nam jednak, że niosłoby to ze sobą niepowetowane straty.
Taki pomysł poważnie zmieniłby obraz znanej nam piłki nożnej. Jeśli inicjatywa weszłaby w życie, to miałaby ogromny wpływ nie tylko na puchary europejskie, ale i rozgrywki krajowe. Najważniejszą zmianą byłoby jednak utworzenie rozgrywek tylko i wyłącznie dla futbolowej „śmietanki”.
Dalsza część tekstu pod wideo
Czy jednak naprawdę okazałoby się to dobrym pomysłem? W końcu cały świat kocha Ligę Mistrzów taką, jaka jest. Nie tylko Real, Barcelonę, Juventus czy Bayern, ale i Crveną Zvezdę, PSV, Porto czy Brugię. Bez nich rywalizacja nie byłaby już taka sama.

Pierwiastek nieprzewidywalności

Każdy z kibiców wie, czego można się spodziewać po najlepszych klubach Starego Kontynentu. Znamy ich największe gwiazdy, trenerów i styl gry. Czy jednak naprawdę chcemy oglądać tylko i wyłącznie pojedynki znanych nam dobrze drużyn?
Dzięki obecności zespołów teoretycznie gorszych i mniej znanych, praktycznie co roku mamy coś nowego. To właśnie takie drużyny sprawiają, że każda edycja Champions League jest inna. Dzięki nim mamy sensacyjne wyniki i to one są oknem wystawowym dla mniej znanych graczy.
Mecze z tego tygodnia dobitnie pokazały, że rezygnacja z zespołów, które nie należą do „pierwszej piłkarskiej dywizji” byłaby po prostu głupim wyborem. Jasne, taki Szachtar czy Viktoria Pilzno zebrały niezłe lanie, ale były też inne przypadki.
Weźmy taką Crveną Zvezdę. Zespół z Belgradu wylądował w grupie z Liverpoolem, Napoli i PSG. Był teoretycznie skazany na pożarcie, ale już dwa razy urwał punkty rywalom. Wtorkowa wygrana z „The Reds” sprawiła, że sytuacja w grupie mocno się skomplikowała i czekają nas prawdziwe emocje.
Okazuje się, że to właśnie konfrontacje z Serbami mogą być decydujące w walce o wyjście z grupy. Niby dwa mecze z grupowym „kopciuszkiem” powinny być gwarantem sześciu punktów, ale okazało się, że wcale nie jest tak łatwo.
I tak, rywalizacja pomiędzy wielkimi piłkarskimi markami, nabiera kompletnie innego wymiaru. Nie liczą się tylko mecze bezpośrednie, a wygrana na ognistym terenie na Bałkanach staje się szalenie istotna. Napoli tam zremisowało, Anglicy polegli. Triumf PSG może sprawić, że pomimo słabych wyników w pojedynkach z tymi dwoma (lepszymi w teorii) klubami, przeskoczy je w tabeli.
Również w innych grupach mamy ciekawe przypadki. Club Brugge mocno napsuło krwi zmagającej się z poważnymi problemami drużynie AS Monaco, która nie była w stanie wygrać ani jednego z dwóch spotkań, a raz została nawet rozgromiona.
Belgowie sprawiają sporą niespodziankę i może się okazać, że wejdą do Ligi Europy z trzeciego miejsca w grupie. Ponadto PSV zapewniło nam ciekawe widowiska w meczach przeciw Tottenhamowi i Interowi. Bez drużyn tego typu mielibyśmy swoistą pustkę nie do zapełnienia.
Trzeba umieć wygrywać ze słabszymi na papierze rywalami. To dodatkowe wyzwanie, które oferują wielkim firmom rozgrywki Ligi Mistrzów. Moim zdaniem, jedno z bardziej interesujących, bo co roku jest zdecydowanie inne.

To nie tylko chłopcy do bicia

Każdy z nas kocha zaskoczenia. Tzw. „underdog story” pokazują, dlaczego kochamy futbol. Niespodzianki są prawdziwą solą rywalizacji sportowej. Jeśli znalibyśmy końcowy wynik, to po co w ogóle oglądać mecze?
Teoretycznie słabsze kluby potrafiły już udowodnić, że również umieją wygrywać, nieraz z bardziej renomowanymi przeciwnikami. APOEL w 2012 roku zameldował się nawet w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.
W 2005 roku PSV weszło do półfinału tych rozgrywek. Rok później to samo zrobił Villarreal. Te zespoły rozkochały w sobie kibiców pokonując potęgi, pomimo roli Dawida, który musiał mierzyć się z Goliatem. Zmieniły piłkarską mapę Europy, nanosząc na nią nowe, interesujące pozycje.
Była jednak jedna drużyna spoza czołówki, która przyćmiła wszystkie inne. Porto sięgnęło po trofeum w sezonie 2003/04 i pokazało, że nie jest ono zarezerwowane dla rywali z lepszych lig. Zresztą tamten finał był chyba najbardziej sensacyjny w historii, bo naprzeciw Portugalczyków stanęło Monaco, które sprawiło nie mniejszą niespodziankę.
Często z góry zakładamy, że takie drużyny zakończą swój udział w najbardziej elitarnych rozgrywkach Starego Kontynentu na fazie grupowej. Ja jednak zawsze liczę na jakieś sensacje.
Przepraszam, jeśli kogoś urażę, ale po prostu nudzi mnie stałe wygrywanie Ligi Mistrzów przez Real i to, że skład półfinałów można typować niemal w ciemno. W klubowej piłce nie chodzi o to, aby sukcesy święciło zamknięte grono. A do czegoś takiego właśnie prowadziłaby Superliga.

Szansa na wypromowanie

Świetne występy „czarnych koni” dają coś jeszcze. Jeśli jakaś drużyna zalicza dobry występ, nawet w pojedynczym meczu w Champions League, to daje szansę pokazania się swoim piłkarzom. Najlepszy przykład to chyba wspomniany triumf Porto.
Zespół był wtedy oparty na piłkarzach takich jak Deco, Paulo Ferreira, Ricardo Carvalho czy Jose Bosingwa, a na ławce trenerskiej siedział Jose Mourinho. Ich popis okazał się życiową szansą, którą wykorzystali.
Nie inaczej było z klubem z Księstwa dwa sezony temu. Bernardo Silva, Mendy, Mbappe, Fabinho czy nawet Bakayoko pokazali wtedy, że są warci ogromnych pieniędzy i otworzyli sobie drzwi do wielkiej kariery.
Może na mniejszą skalę, ale w podobnym stopniu sprawa dotyczy graczy zespołów z mniejszych lig. Wystarczy spojrzeć na niektórych piłkarzy Legii, którzy mierzyli się w jej barwach m.in. z Realem. Prijović, Nikolić czy Lewczuk zapracowali sobie na transfery. Podobnie było z Vadisem Odjidja-Ofoe, ale jemu pomogła również znajomość z Besnikiem Hasim.
W obecnej edycji również mamy kilka „objawień”. Szerokiej publiczności pokazuje się grający w CSKA Nikola Vlasić, który został wypożyczony po nieudanej próbie wejścia do składu Evertonu. Na swoje nazwisko pracuje również Nicolas Tagliafico, który potwierdza, że dobra dyspozycja z mundialu nie jest przypadkiem.
Strzelec dwóch bramek w konfrontacji z Liverpoolem Milan Pavkov chyba nie mógł liczyć na lepszą okazję do promocji. Jego nazwisko na pewno wylądowało w wielu notesach skautów. Usłyszał o nim niemal cały piłkarski świat.
Dlatego gracze ze słabszych klubów zawsze dają z siebie sto procent. Dla nich nie ma spotkań o „pietruszkę”. Każda konfrontacja z rywalami z europejskiej czołówki to życiowa szansa. Nieraz to właśnie dzięki nim mamy po prostu lepsze widowisko.

Niszczenie dobrego układu

Utworzenie Superligi byłoby poważną decyzją, ale wydaje mi się, że taki pomysł nie wejdzie w życie. I dobrze. Nie chcę utworzenia rozgrywek, w których grałoby się za zasługi, historię czy pieniądze.
Champions League w obecnej formie to moim zdaniem bardzo dobry układ. O grze w rozgrywkach decydują wyniki klubu. Nie ma zamkniętego grona, do którego można się wkupić. Jest czysty i jasny układ.
Mamy również szansę dla mniejszych drużyn. Takich, które marzą o chwale i czekają na swój wielki dzień. Odebranie im jej będzie czymś po prostu niesprawiedliwym. Idea europejskich rozgrywek jest taka, że zespoły z każdego kraju mogą wywalczyć sobie prawo występów.
Moim zdaniem jednak będziemy mieli jeszcze jeden spory problem. Jeśli powstaną ultraelitarne rozgrywki, to konfrontacje wielkich europejskich marek przestaną być czymś wyjątkowym i na pewno przynajmniej częściowo stracą swój blask.
Obecnie z niecierpliwością czekamy kilka lub kilkanaście miesięcy, aby zobaczyć ostatnie rundy rywalizacji w Lidze Mistrzów. Nieważne, czy grają w nich cały czas te same zespoły, czy też mamy okazję zobaczyć kogoś nowego.
Ja osobiście bardzo lubię niespodzianki. I lubię oglądać nowe drużyny. Dla mnie te rozgrywki nie byłyby takie same bez zespołów z teoretycznie niższej półki. Champions League ich potrzebuje.
Czym byłaby rywalizacja o „uchaty” puchar bez okazjonalnego wyjazdu na Bałkany czy Kaukaz? Bez gry na piętnastotysięcznych stadionach? To jest idea sportowej rywalizacji. Czasami po prostu potrzeba też drużyn słabszych, aby stworzyć odpowiednią całość. Oby się to nie zmieniło.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również