Świątek idzie jak walec i rozbraja w wywiadach. Zmartwienia? Jedno nazwisko

Świątek idzie jak walec i rozbraja w wywiadach. Zmartwienia? Jedno nazwisko
screen youtube
Hubert - Błaszczyk
Hubert BłaszczykDzisiaj · 08:00
Iga Świątek awansowała w poniedziałek do drugiego w karierze ćwierćfinału Wimbledonu. Polka imponuje nie tylko postawą na korcie, ale też błyskotliwymi wypowiedziami. To oznacza tylko jedno - rywalki mają kłopoty. Kolejną będzie Ludmiła Samsonowa, która nigdy jej nie pokonała.
Iga Świątek przyjeżdżała do Londynu jako zawodniczka bez tytułu w sezonie 2025. Mimo dobrej dyspozycji w Bad Homburg, trudno było ją traktować jako pierwszoplanową kandydatkę do zwycięstwa w Wimbledonie. W poprzednich latach wyniki na trawie nie były najlepsze, a też pierwsza połowa trwających rozgrywek pokazała, że Polka zmaga się ze swoimi kłopotami. Te natomiast prawdopodobnie już za 24-latką, która do ćwierćfinału uniknęła większych problemów. W meczu drugiej rundy straciła seta z dobrą znajomą z czasów juniorskich, Caty McNally. Ważna była jednak reakcja na powstałe przeszkody. A ta pokazała, że Świątek jest w dobrej formie nie tylko fizycznej, ale i mentalnej. W kolejnych dwóch partiach obejrzeliśmy tenisistkę grającą skutecznie i mądrze. Pod koniec meczu Amerykanka nie miała już siły po kilkunastu solidnych przebieżkach.
Dalsza część tekstu pod wideo

Najlepszy mecz na Wimbledonie

McNally to tenisistka grająca różnorodnie. Potrafi zagrać slajsem, zaatakować do siatki. Innego rodzaju rywalki Świątek miała w trzeciej i czwartej rundzie. Kibice mogli obawiać się zwłaszcza pojedynku z Danielle Collins. Amerykanka jak mało kto potrafi uprzykrzyć życie rywalce na korcie. Nie zawsze swoją grą, ale przede wszystkim zachowaniem, zmieniając mecz tenisowy w psychologiczną wojnę. Tym razem nic takiego nie miało miejsca. Polka rozegrała popisową partię, najlepszą na wimbledońskich kortach w historii seniorskich startów.
Wielkiej historii nie miało też spotkanie z Clarą Tauson. Dunka niespodziewanie wyeliminowała Elenę Rybakinę, lecz w poniedziałek nie miała nic do powiedzenia. Chwilowe kłopoty Świątek wynikały z niemocy serwisowej, popełniła cztery podwójne błędy serwisowe w dwóch pierwszych gemach. Następnie szybko się otrząsnęła i przeszła do ataku. Zneutralizowała też najmocniejszą broń przeciwniczki - serwis. Tauson długimi fragmentami nie wyglądała jak tenisistka, która gra o ćwierćfinał wielkoszlemowego turnieju. Snuła się po korcie, narzekała na stan kortu. Po meczu mówiła, że czuła się chora, ale w tenisie obowiązuje jedna zasada: kiedy wychodzisz na kort, podlegasz ocenie.
- Nawet jeśli początek był chwiejny z podwójnymi błędami serwisowymi, byłam w stanie zagrać dobrze i solidnie. Nie jestem pewna czy z Clarą było wszystko okej, powiedziała mi, że w nocy czuła się chora - tłumaczyła Świątek.

Serwisowa liderka

Kiedy mówimy o dobrej formie Świątek, nie sposób wymienić tylko jeden element. To nie jest tak, że Polka włączyła odpowiedni przycisk i nagle tenisowe życie stało się prostsze. Nie da się jednak ukryć, że serwis mocno jej pomaga w rywalizacji na wimbledońskich kortach. To był jeden z aspektów, nad którym mocno pracowano podczas przygotowań na Majorce. Jeśli spojrzymy w statystyki, jest liderką pod względem procentu wygranych gemów serwisowych (90 proc.). Rywalki przełamały ją zaledwie czterokrotnie - po dwa razy McNally i Tauson. Choć tak naprawdę przeciwko Dunce Polka oddawała gemy przez podwójne błędy serwisowe. Na szczęście trwało to tylko chwilę. Później dobrze naoliwiony bolid wrócił do ustawień fabrycznych.
Była liderka rankingu nauczyła się także lepiej poruszać na trawie. To nie jest już tak fizyczne bieganie jak choćby na kortach Rolanda Garrosa - widać więcej lekkości i swobody.
- Mogę poruszać się dobrze na wszystkich nawierzchniach. Na trawie muszę tylko zmienić sposób zatrzymywania się przed piłką. Tenis nie jest najłatwiejszym sportem, kiedy musimy tak często zmieniać nawierzchnie, ale właśnie to sprawia, że jest interesujący - tłumaczyła.

"Cieszę się, że jestem w Londynie"

Gołym okiem widać inne nastawienie do tej części sezonu u ósmej rakiety świata. W poprzednich latach często w jej wypowiedziach pojawiały się asekuranckie stwierdzenia. Przed tegorocznym Wimbledonem było inaczej. W grze Polki jest również dużo więcej spokoju. Kiedy pojawiają się problemy, tak jak z McNally lub Poliną Kudiermietową, potrafi z nich wyjść. Dobrze radzi sobie z frustracją. W trakcie meczu trudno uniknąć nerwowych reakcji, ale one w Londynie nie wychodzą poza zdrowe ramy.
- Po raz pierwszy naprawdę cieszę się tym, że jestem w Londynie - powiedziała po meczu z Tauson. Szybko się jednak poprawiła, słysząc reakcję kibiców. - Przepraszam, zawsze lubiłam tu przyjeżdżać, ale jesteśmy tenisistkami, więcej czujemy się dobrze poza kortem, kiedy na korcie wszystko funkcjonuje. W tym roku na pewno czuję, że mogę po prostu grać swoją grę. Mam nadzieję, że potrwa to jak najdłużej - stwierdziła Świątek.

Samsonowa nie chciała znać rywalki

W środę Świątek może postawić kolejny krok do wimbledońskiego finału. Po drugiej stronie siatki stanie tenisistka podobna stylem gry do Danielle Collins i Clary Tauson. Jest z nich jednak najmniej utytułowana. Ludmiła Samsonowa, bo o niej mowa, nie może wspominać dobrze wcześniejszych pojedynków z Polką. We wszystkich czterech meczach schodziła z kortu jako pokonana.
- To solidna zawodniczka z obu stron. Graliśmy wiele meczów, w tym jedną trzysetówkę - mówiła Świątek na konferencji prasowej. - Wiem, że potrafi grać dobrze na szybkich nawierzchniach. Przygotuję się taktycznie. Nie oglądałam żadnych meczów, więc w pełni wierzę trenerowi - dodała.
Co ciekawe, Samsonowa poprosiła dziennikarzy, żeby nie zdradzali jej, z kim zagra w ćwierćfinale. To nie jest jednorazowa praktyka w przypadku tej tenisistki. - Pomaga mi to mentalnie. Nie myślę wtedy za wcześnie o meczu, bo zaczynam się spalać - tłumaczyła Rosjanka.
Zaskoczona takim podejściem była Świątek. - Nie ma już zbyt wielu opcji w ćwierćfinałach. W pewnym momencie musi się dowiedzieć, żeby się przygotować. Powiem jej, że gra ze mną - zażartowała.

Otwarta droga do finału? Jedno nazwisko może martwić

Tegoroczny Wimbledon w pierwszych fazach turnieju obfitował w wiele niespodzianek. Z połówki Świątek szybko zniknęły Qinwen Zheng, Coco Gauff, Jelena Ostapenko czy Jasmine Paolini. Zostało jednak jedno nazwisko, które może przyprawić polskich kibiców o szybsze bicie serca. To Mirra Andriejewa, z dwoma zwycięstwami nad Igą w tym roku. W Londynie też jest groźna, do fazy ćwierćfinałów nie straciła seta. O ile w pierwszych trzech meczach miała dużo słabsze rywalki, o tyle w czwartej rundzie rozbiła Emmę Navarro. Amerykanka potrafi grać na trawie, a na korcie nie miała zbyt wiele do powiedzenia.
Do tego pojedynku natomiast jeszcze daleko. Najpierw obie panie muszą wygrać swoje ćwierćfinały. Andriejewa zagra z Belindą Bencic, dla której trawa to naturalne środowisko. Szwajcarka wróciła do wysokiej dyspozycji po urodzeniu dziecka, przeciwko Rosjance faworytką jednak nie będzie.

Przeczytaj również