Szalona decyzja trenera PSG. Zaszokował już przed meczem. "To musiało się tak skończyć"
Luis Enrique miał być dla PSG nadzieją na lepsze jutro. Póki co jednak nowy szkoleniowiec mistrzów Francji sam wtapia się w klubowy marazm, czego świadkami byliśmy podczas wczorajszej rywalizacji z Newcastle na arenie Ligi Mistrzów.
Enrique zaszokował już przed pierwszym gwizdkiem. Kiedy zobaczyliśmy skład i ustawienie PSG, mogliśmy przecierać oczy ze zdumienia. Hiszpan posłał bowiem w bój czterech bardzo ofensywnie nastawionych piłkarzy. Można chyba powiedzieć - napastników. Na murawę wybiegli Goncalo Ramos, Randal Kolo Muani, Kylian Mbappe i Ousmane Dembele.
4-2-4
Żaden gracz z wspomnianego grona raczej nie kojarzy się z grą w defensywie. To zawodnicy groźni pod polem karnym rywala, ale nieszczególnie preferujący pomaganie swoim niżej ustawionym kolegom z zespołu. Już przed startem spotkania pachniało to zdecydowanym zachwianiem równowagi. Na bardzo grząski grunt zostali wrzuceni dwaj środkowi pomocnicy, zostawieni praktycznie sami sobie - Manuel Ugarte i Warren Zaire-Emery.
Tak hiperofensywne ustawienie, z takimi personaliami, być może zdałoby egzamin w meczu z nieszczególnie wymagającym rywalem, gdy PSG mogłoby stłamsić przeciwnika. Ale Newcastle to nie chłopiec do bicia. Atmosfera St. Jame’s Park niosła “Sroki” od pierwszych minut, a Enrique został przechytrzony przez Eddiego Howe’a.
Newcastle, grające w ustawieniu 4-3-3, miało liczebną przewagę w środku pola, a szkoleniowiec “Srok”, zdając sobie sprawę z mankamentów tak ofensywnego podejścia rywali, zalecił swoim podopiecznym wysoki pressing i to przyniosło efekt już w 17. minucie, gdy mocno naciskany Marquinhos zagrał niecelnie i chwilę później wykorzystać to mógł Almiron.
Zawiedli liderzy
Co jednak ciekawe, bardzo ofensywne ustawienie PSG wcale nie sprawiło, że goście tworzyli sobie mnóstwo sytuacji. Owszem, pojawiały się okazje, by wspomnieć choćby o zmarnowanych szansach przez Dembele, ale biorąc pod uwagę potencjał mistrzów Francji w ataku, na pewno nie został on w pełni wykorzystany. Wystarczy napomknąć, że podopieczni Enrique w pierwszej połowie nie oddali żadnego celnego strzału. W drugiej - tylko dwa.
Mecz zakończył się ostatecznie wynikiem 4:1 dla Newcastle. Zawiódł wspomniany Enrique, ale zawiedli też ci, którzy powinni wziąć na siebie odpowiedzialność na boisku. Mocno niewidoczny był Mbappe, źle wyglądał Marquinhos, znów rozczarował Dembele, a i Donnarumma, choć miał kilka dobrych interwencji, popełnił błąd przy trzeciej bramce dla Newcastle. Dość wymowne, że najlepiej w szeregach PSG zaprezentował się 17-letni Zaire-Emery. Stanął przed trudnym zadaniem, ale nie zawiódł. A nawet dorzucił coś ekstra. To on w bardzo ładny sposób asystował Lucasowi Hernandezowi.
Enrique broni swojej wizji
Strzelec jedynego gola dla PSG po spotkaniu nieśmiało sugerował, że ustawienie, w którym na mecz wyszedł jego zespół, nie zadziałało. Sam Enrique, choć wziął na siebie odpowiedzialność, i tak bronił swojej wizji.
- Myślałem, że tak będzie najlepiej i nadal tak uważam. Dla menedżera są to trudne mecze. Szczerze uważam, że wynik jest trochę niesprawiedliwy, ale nie całkowicie. Gratulacje dla Newcastle, zagrali bardzo dobry futbol. Byli skuteczni w ostatniej części boiska, popełniliśmy kilka błędów, trudno się z tym pogodzić - stwierdził.
Początek sezonu i jednocześnie przygody hiszpańskiego szkoleniowca z Paryżem nie należy do najłatwiejszych. PSG nie tylko może mieć problemy z awansem do fazy pucharowej Ligi Mistrzów, biorąc pod uwagę fakt, że rywalizuje w “grupie śmierci” z Newcastle, Borussią i Milanem, ale też zawodzi na krajowym podwórku. Po siedmiu kolejkach zajmuje dopiero piąte miejsce. Wygrało trzy z siedmiu meczów w Ligue 1.
Budowa trwa
Wygląda to dość niepokojąco, choć na pewno trzeba dać Enrique więcej czasu. Przyszedł do drużyny, która straciła kilka swoich wielkich gwiazd - Neymara, Leo Messiego czy Marco Verrattiego. Nowi piłkarze, a tych także pojawiło się naprawdę wielu, być może potrzebują nieco więcej czasu na adaptację. Wczoraj w podstawowej jedenastce pojawiło się aż sześciu graczy, którzy jeszcze w poprzednim sezonie reprezentowali inne kluby. To ponad połowa składu.
W Paryżu trwa więc budowa, która jednak póki co idzie dość ślamazarnie. Klub zajmujący pod względem rynkowej wartości kadry trzecie miejsce w Europie (ponad miliard euro), raczej nie aspiruje dziś do miana jednego z faworytów do podboju Starego Kontynentu. Może kiedyś. Na pewno nie teraz.