Szli na rekord, muszą drżeć o awans. Szokujący regres, wyścig żółwi. A wielka kasa czeka

Szli na rekord, muszą drżeć o awans. Szokujący regres, wyścig żółwi. A wielka kasa czeka
PressFocus
Maciej  - Łuczak
Maciej Łuczak16 Apr · 12:00
Championship to rozgrywki, w których tempo bywa zabójcze. W trakcie sezonu do rozegrania jest aż 46 meczów i można odnieść wrażenie, że właśnie teraz, na ostatniej prostej, czołówce wyraźnie brakuje pary. Mimo że za dwa pierwsze miejsca nagrody finansowe są potężne, to w ostatnich spotkaniach nikt z TOP3 nie potrafi zwyciężyć.
Ostatni weekend najlepiej oddaje sytuację na zapleczu Premier League. Najpierw w piątek przegrało Leicester, potem we wczesne sobotnie popołudnie Leeds United, a na koniec tylko remisem zakończył się mecz Ipswich Town. To właśnie ta trójka w trakcie sezonu wyraźnie odskoczyła od reszty, ale jak tak dalej pójdzie, to niewykluczone, że jeszcze przed metą da się dogonić.
Dalsza część tekstu pod wideo

Szokujący regres

Największym rozczarowaniem ostatnich tygodni jest z pewnością Leicester. W nowy rok "Lisy" wchodziły jako bardzo mocny lider. Nad drugim Ipswich miały aż dziesięć punktów przewagi. Jeszcze więcej, bo 12, nad trzecim Southampton. W 26 meczach zdobyli 65 punktów, co daje średnia 2,5 punktu na spotkanie. Jeśli by ją utrzymali, to zakończyliby sezon ze 115 punktami, co byłoby absolutnym rekordem na zapleczu Premier League.
Po pierwszym miesiącu nowego roku przewagi nie stopniała ani trochę, w luty Leicester też wchodziło z dziesięcioma punktami zapasu. Bardzo niewiele wskazywało, że drużyna Enzo Mareski zakończy sezon na innej lokacie niż pierwsze miejsce. Jedyną wówczas niewiadomą miało być to, kto zajmie drugą pozycję premiowaną awansem.
W połowie lutego coś się jednak wyraźnie popsuło. Od tego momentu Leicester City przegrało aż siedem z 12 rozegranych we wszystkich rozgrywkach meczów. Średnia punktowa, z imponującej 2,5 na mecz, spadła od 33. kolejki do dokładnie punktu na jedno spotkanie. W tabeli za dziesięć ostatnich meczów mniej punktów od Leicester zdobyły tylko dwie drużyny z 24 występujących w Championship.
W większości przegranych meczów Leicester stwarzało lepsze, bardziej jakościowe okazje niż przeciwnicy. Brakowało skuteczności, odpowiedniego wykończenia akcji. Kibiców Leicester najbardziej ostatnio irytuje Patson Daka, który ma ogromne problemy z przełożeniem dobrych okazji na zdobyte bramki. Alternatyw nie jest wiele, bo kontuzji doznał zastępujący go Thomas Cannon.
- W taki sposób ciężar zdobywania bramek spoczął na barkach skrzydłowych, którzy bywają jednak bardzo nierówni. Stephy Mavididi to być może najlepszy skrzydłowy w Championship, ale bardzo dobre mecze przeplata tragicznymi. Efektem jest kompletna impotencja w ataku i aż dwa mecze z rzędu na zero z przodu - zauważa Maciej Łaszkiewicz, dziennikarz Angielskiego Espresso, który współtworzy podcast Szósta Liga Europy o Championship.
Do tego doszła też sprawa nieprawidłowości finansowych, które w następnym sezonie mogą skutkować minusowymi punktami. Jeszcze Leicester do Premier League nie awansowało, a już musi się liczyć z tym, że nowe rozgrywki rozpocznie na debecie.
I tak krok po kroku przewaga piłkarzy Mareski malała, aż doszło do sytuacji, w której stracili pierwszą pozycję. W tym momencie prowadzi Ipswich (89 punktów), drugie jest Leicester (88), a trzecie Leeds United (87), przy czym "Lisy" mają rozegrane jedno spotkanie mniej. Problem polega jednak na tym, że pozostali kandydaci do awansu też grają ostatnio bardzo słabo.
- To zdecydowanie bezprecedensowa sytuacja, w której trzy drużyny z samego szczytu tabeli w ostatnich dwóch kolejkach nie potrafiły wygrać ani jednego meczu. Do tego w dwóch z nich kibice pomrukują o zwolnieniu menedżera, wyrażając głośno swoje niezadowolenie z najświeższej formy - mówi Łaszkiewicz.

Największa niespodzianka

Najmniej pretensji można mieć do rewelacji rozgrywek, czyli Ipswich Town. Klub prowadzony przez zdolnego Kierana McKennę jest beniaminkiem i w przedsezonowych typowaniach rzadko był wskazywany nawet na pozycje barażowe. Ewentualny awans i powrót po wielu latach do Premier League będzie wielką sensacją. - Ipswich wciąż gra z polotem i cały czas potrafi zaskakiwać. Mimo że w ostatnich trzech meczach zdobyli tylko dwa punkty, to w każdym z nich wydawali się być lepsi, stwarzając sobie wystarczająco dużo okazji, by z tych trzech kolejek wyciągnąć dziewięć punktów - zaznacza Łaszkiewicz.
Beniaminek z Ipswich w trzech ostatnich meczach zdobył dwa punkty. Jeszcze gorzej jest w Leeds United, bo ci zapunktowali tylko raz. Łącznie z dziewięciu ostatnich spotkań zespoły TOP3 odniosły jedno zwycięstwo, którym jest wygrana Leicester City z Norwich na własnym stadionie.

Niespodziewana szansa

To wszystko może spowodować, że ziści się scenariusz, niedawno jeszcze zupełnie nieprawdopodobny, że do walki o bezpośredni awans włączy się Southampton. Klub Jana Bednarka słabo zaczął sezon, później zaliczył bardzo długa passę bez porażki, ale w 2024 roku nie uniknął też kryzysu. Ostatecznie w wyścigu o awans został w blokach i wydawało się, że jedyną szansą na powrót do Premier League będą baraże. Tymczasem w tym momencie do drugiego miejsca "Święci" tracą sześć punktów, ale mają też jeden mecz do rozegrania więcej niż Leicester i dwa więcej niż Ipswich.
Southampton jest też drużyną, która jako jedyna potrafi ostatnio wygrywać, bo właśnie zwycięstwem zakończyła dwa ostatnie spotkania. We wtorek nadrobi zaległość z Preston i jeśli podtrzyma dobrą passę, to na dobre trzeba będzie również na nią spoglądać w kontekście promocji do najwyższej klasy. Ciekawy w przypadku So'ton jest terminarz. Z jednej strony niełatwy, ale z drugiej pozwalający bezpośrednio nadrabiać punkty. Do końca sezonu zasadniczego Bednarek i jego kumple zagrają jeszcze z Leicester i Leeds.
Niezależnie od tego, kto ostatecznie zajmie trzecie miejsce, czyli pierwsze barażowe, bardzo prawdopodobne jest, że będzie punktowo najmocniejszym zespołem, który nie wywalczył bezpośredniego awansu. Dotąd rekord należał do Sunderlandu, który w 1998 roku wywalczył 90 punktów, ale w TOP2 się nie znalazł.
Walka o awans to nie tylko sportowy prestiż, ale też gra o ogromne pieniądze. Sam awans tylko na podstawie kwot wypłacanych przez Premier League jest wart ponad sto milionów funtów, a nawet jeśli spadnie się w pierwszym sezonie, to w kolejnych rozgrywkach dostaje się "spadochronowe" w postaci 60-70 milionów funtów. Oprócz pieniędzy z ligi dochodzą też umowy sponsorskie, dni meczowe i wiele innych kwestii. Łącznie nawet tylko jeden sezon w elicie, w dłuższej perspektywie, powinien dać zarobić grubo ponad 200 milionów funtów. Na razie jednak nikt z murawy tej kasy podnieść nie chce.

Przeczytaj również