Tak Anglicy nokautują rynek hiszpański. Prestiż, podatki i szkodliwy przepis. "To ogranicza transfery"
Transfery pomiędzy Premier League a La Ligą to zazwyczaj ruchy w jedną stronę. Anglicy wydali tego lata na piłkarzy z ligi hiszpańskiej prawie ćwierć miliarda euro. Pogłębia się przepaść między poziomem obu rozgrywek, a Hiszpanie nie bardzo wiedzą, jak sobie z tym radzić.
La Liga została w tyle. Tego lata została potwornie zdeklasowana przez Premier League. Transfer Casemiro z Realu Madryt do Manchesteru United za 70 milionów euro to tylko wierzchołek góry lodowej. Siła ekonomiczna, hipnotyczna aura, perspektywa “gry o wszystko” niemal co kolejkę oraz reputacja zdobywana z trudem od lat 90. - to wszystko powoduje, że hiszpańskim klubom trudno zatrzymać nawet tych graczy, którzy zapuścili korzenie w jednym klubie. W przypadku Brazylijczyka magia United uderzyła go tak bardzo, że nie zastanawiał się długo, by opuścić zespół obecnie panujących triumfatorów Ligi Mistrzów i zapomnieć na chwilę (lub dłuższą chwilę) o elitarnej europejskiej rywalizacji. Zamiast tego włączy się w batalię o Ligę Europy i wyniszczające bitwy o panowanie w Anglii.
To zresztą nie był koniec angielskiego polowania na hiszpańskim poletku. W ostatnich dniach Newcastle United rozbiło bank na Alexandra Isaka z Realu Sociedad. Szwed także kosztował 70 milionów euro. La Liga stała się dla Wyspiarzy idealnym rynkiem wynajdywania gwiazd. Dyrektorom sportowym oraz menedżerom zupełnie nie przeszkadzają wysokie ceny wywoławcze. Jeśli zagną na kogoś parol, najczęściej po kilku dniach mamy “deal done”.
Dominujący kierunek
W sumie tego lata z Primera do Premier League odeszło ośmiu zawodników, choć dwóch z nich, bramkarze Neto (z Barcelony do Bournemouth) oraz Joe Robles (z Betisu do Leeds), zmienili barwy klubowe bez kwoty odstępnego. Za pozostałe nabytki trzeba było zapłacić. I to bardzo słono, bo łącznie ponad 240 milionów euro. Obłowiły się prawie wszystkie znaczące hiszpańskie ekipy.
- W kasie Valencii pojawiło się 32,6 mln euro dzięki wytransferowaniu Goncalo Guedesa do Wolves
- Połowy Aston Villi na Półwyspie Iberyjskim spowodowały, że Sevilla i Barcelona wzbogaciły się odpowiednio o 31 mln (za Diego Carlosa) i 20 mln euro (za Coutinho)
- Średniak Premier League, Brighton, zdołał osłabić niedawnego półfinalistę Ligi Mistrzów, zabierając z Villarreal Pervisa Estupiniana za 17 mln
A to prawdopodobnie jeszcze nie koniec. Ciągle niewyjaśniony jest los Frenkiego de Jonga. W grze o Holendra są jedynie angielskie kluby, choć na Old Trafford po transferze Casemiro zdaje się wywiesili białą flagę. Łatwiej “Dumie Katalonii” będzie pozbyć się Pierre’a-Emericka Aubameyanga, zwłaszcza, że Chelsea pilnie potrzebuje napastnika. Transfer jest już na ostatniej prostej i trudno przypuszczać, by mógł się wysypać.
Nie można również zapominać o wypożyczeniach, jak przenosiny Clementa Lenglet z “Barcy” do Tottenhamu, który rocznie zarobi w Anglii ok. 7 mln euro, a także Ludwika Augustinssona z Sevilli do Aston Villi.
A jak ruchy w drugą stronę? Jedynie Barcelona mocniej potrząsnęła portfelem, by ściągnąć z Leeds Raphinhę. Miała jednak bardzo ułatwione zadanie, bo zawodnik był zdeterminowany do zmiany barw, a i sprzedający klub, który ledwo utrzymał się w Premier League, pozostał praktycznie bez argumentów. A i tak otrzymał w zamian bardzo dużo, bo 58 mln euro. To jedyny w tym okienku przypadek, kiedy hiszpańska drużyna ruszyła z gotówką na angielski rynek. Prawdziwy sukces może jeszcze odtrąbić Real Madryt, który skusił do siebie Antonio Ruedigera, pozyskując go bez kwoty odstępnego Ogólnie jednak Premier League zabunkrowała się na hiszpańskie i nie tylko hiszpańskie ekipy. Niewiele wskazuje na to, by w najbliższym czasie mogło się to zmienić.
Źródło grafiki: El Mundo
Kruszą zęby o podatki
Przyczyny tego stanu rzeczy tkwią w biurokracji. Państwowej i ligowej. Hiszpańska piłka najwięcej traci z powodu drastycznej polityki podatkowej, za którą odpowiada rząd. Ostatni raport pokazuje, że gwiazdy grające dla Realu, Barcelony czy Atletico mogą płacić o 60 proc. większe podatki przy tych samych zarobkach brutto względem odpowiedników z lig angielskich czy włoskich.
Przykład? Piłkarz, który przechodzi do ekipy z La Liga i otrzymuje pięcioletnią umowę o wartości 25 milionów euro netto rocznie i 50 mln z tytułu wykorzystania praw do wizerunku, w tej pięcioletniej perspektywie będzie musiał oddać hiszpańskiemu fiskusowi 215 milionów euro. Gdyby grał w Anglii, musiałby odprowadzać podatek w wysokości ok. 130 milionów. Różnica to prawie 100 milionów, a muszą ją zasypać nie zawodnicy, a kluby właśnie. To one bowiem gwarantują graczom zarobki “na rękę”.
W Europie sytuacja zmienia się, owszem, ale nadal na niekorzyść hiszpańskiego futbolu. Włosi na przykład znacząco obniżyli opodatkowanie międzynarodowych kontraktów reklamowych. Największe gwiazdy z Premier League zakładają specjalne firmy poza Wyspami i nie płacą ani centa z opodatkowania przychodów ze swojego wizerunku. Co robi Hiszpania? Tylko zacieśnia pętlę wokół zawodników i klubów. “Prawo Beckhama”, które od 2000 roku zachęcało do gry w hiszpańskich drużynach, w 2015 roku stało się martwe, bo wyłączono z tych przepisów sportowców. Ci dziś nie korzystają praktycznie z żadnych ulg, składając fiskusowi deklaracje podatkowe.
Osobną kwestią jest też hiszpański rygor skarbowy oraz przykre doświadczenia znanych piłkarzy. Za oszustwa podatkowe zostali tu bowiem skazani zarówno Cristiano Ronaldo, jak i Lionel Messi, ale też Adriano Correia, Samuel Eto’o oraz Alexis Sanchez. Wszyscy mieli oszukać państwo, mając o tym wiedzę lub nie, na miliony euro. Perspektywa zmierzenia się z całą surowością skrupulatnych urzędów skarbowych z pewnością nie zachęca do podjęcia dobrze opłacalnej pracy na Półwyspie Iberyjskim.
Jeden przepis do kosza
O ile więc prezes ligi Javier Tebas skarży się na prawo podatkowe w Hiszpanii, o tyle sam też mógłby zrobić kroczek w kierunku tego, by La Liga zaczęła być bardziej konkurencyjna w stosunku do Premier League. Na przykład zlikwidować dyskryminacyjny i nielogiczny przepis o limicie obcokrajowców (piłkarzy bez unijnego paszportu) w kadrze. Obecnie każdy zespół może mieć w składzie meczowym trzech takich piłkarzy, co w sposób oczywisty ogranicza politykę transferową.
Prawdopodobnie gdyby nie te przepisy, tego lata Real Madryt i poziom ligi wzmocniłby Gabriel Jesus. Jak pisało “El Mundo”, plany pokrzyżowały dwie sprawy: biurokracja i paszport. Brazylijczyk był doceniany przez osoby planujące kadrę, ale sprowadzenie stało się niemożliwe z powodu przedłużającego się oczekiwania Viniciusa Junuora na hiszpańskie papiery, które, według prawa, należą mu się, ponieważ przebywa w tym kraju cztery lata. Paszportu “Vini” ostatecznie nadal nie uzyskał, bo spóźniają się urzędnicy, tłumaczący się opóźnieniami z powodu pandemii.
Sytuacji nie byłoby, gdyby nie przepisy La Liga, najbardziej surowe w ligach TOP5 w kontekście gry obcokrajowców spoza Unii Europejskiej. To już poletko prezesa Tebasa, który jest niechętny zmianom, tłumacząc się koniecznością ochrony młodych, zdolnych i rodzimych graczy. Coś za coś. W kraju wprawdzie wyrastają talenty (które później są wyprzedawane do Anglii), ale do hiszpańskich rozgrywek coraz rzadziej trafiają gwiazdy o ustalonej renomie. Real Madryt czy Barcelona mogą jeszcze bić się o zaszczyty w Europie, ale pozostałym coraz trudniej będzie rywalizować nawet ze środkiem tabeli Premier League. I to nie z ich własnej winy.