Tak upada legendarny klub. Bieda na boisku i w kasie. "Dno, dwa metry mułu"

Tak upada legendarny klub. Bieda na boisku i w kasie. "Dno, dwa metry mułu"
IMAGO / pressfocus
Wojciech - Klimczyszyn
Wojciech KlimczyszynDzisiaj · 06:50
Trzecie miejsce od końca, strefa spadkowa, a w dodatku protesty kibiców i smutna perspektywa na horyzoncie. Valencia już zapomniała, jak to jest grać w europejskich pucharach. Za chwilę może natomiast obudzić się w bardzo nieprzyjemnej rzeczywistości. Na drugim szczeblu rozgrywkowym.
Czerwony alarm, superkryzys, bycie na krawędzi upadku. Każde z tych oklepanych określeń w żargonie ekonomicznym i sportowym doskonale oddaje sytuację i autodestrukcyjną atmosferę, która ogarnia czwartą co do wielkości, po Realu Madryt, Barcelonie i Atletico, drużynę w hiszpańskim futbolu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Od przybycia singapurskiego biznesmena Petera Lima na Półwysep Iberyjski w 2014 roku, Valencia doświadcza nieustannego upadku pod każdym względem: instytucjonalnym, finansowym i wreszcie, co dziś widać najdobitniej - staje się piłkarskim pariasem. Jednym z najpoważniejszych kandydatów do spadku. “Nietoperze” krwawią już od ponad dziesięciu lat i wiele wskazuje na to, że tym razem żaden cud ich już nie uratuje.

Sensacja w Madrycie

Valencia przeżywa najgłębszy kryzys w swojej stuletniej historii. Od ostatniego udziału w Lidze Mistrzów w sezonie 2019/20, kiedy to odpadła na etapie 1/8 finału z Atalantą, klub doświadczył gwałtownego regresu, który przesunął go z poziomu gry o europejskie puchary do szaleńczej, brutalnej walki o uniknięcie spadku do Segunda Division.
Początek poprzedniego sezonu należy określić tylko dwoma słowami: totalna katastrofa. Z zaledwie dziesięcioma punktami na 42 możliwe po 14 meczach, drużyna zanotowała najgorszy wynik od blisko 30 lat. Ta krytyczna sytuacja doprowadziła “Nietoperze” do “spadkowej” pozycji w tabeli, bezprecedensowej w dziejach klubu. Trzeba bowiem wiedzieć, że ekipa z Mestalla po awansie do pierwszej ligi w latach 30. zeszłego wieku, spadła tylko raz, i to na krótko w sezonie 1986/87. Zmiana trenera w grudniu, odejście Rubena Barai i przyjście Carlosa Corberana w Boże Narodzenie, częściowo przywróciło równowagę. No właśnie. Częściowo.
Corberan, urodzony w Cheste, parędziesiąt kilometrów od Walencji, dołączył do klubu jako bramkarz w wieku 12 lat. Jego dziadek dowoził go na treningi codziennie, ale groźna kontuzja uniemożliwiła mu dalszą karierę zawodniczą. Zaczął się spełniać jako trener. Pracował na Cyprze i w Grecji, a także w Leeds z Marcelo Bielsą, który kiedyś stwierdził, że ceni opinie Corberana bardziej niż swoje własne. Malutkie Huddersfield poprowadził do finału baraży Championship. Pracowity, skrupulatny, człowiek z dyplomem z wychowania fizycznego i teorii sportu na Uniwersytecie w Alicante. Wszystkie jego pozytywne cechy zaprocentowały w pierwszych miesiącach od przejęcia Valencii.
Nowy szkoleniowiec poprowadził drużynę do zdobycia 19 punktów w 12 meczach, znacząco poprawiając wynik w porównaniu z pierwszą częścią sezonu. Przełomem zaś był triumf nad Realem Madryt na Santiago Bernabeu. Corberana ogłoszono cudotwórcą, piłkarze do końca sezonu już nie przegrali i zajęli bezpieczne, 12. miejsce w lidze. Wszyscy jednak wiedzieli, że problemy same nie znikną, a dobra postawa drużyny wiosną nie zamaskuje poważnych uchybień strukturalnych. Menedżer zaskoczył wszystkich, ratując beznadziejną drużynę, ale dobra passa nie trwała długo. Szambo znów miało wybić i oczywiście wybiło.

Sztuczki przestały działać

Kolejne lato minęło, a pesymizm nadal rozprzestrzenia się po mieście. Zespół stracił Giorgiego Mamardaszwiliego, Cristhiana Mosquerę i Yarka Gąsiorowskiego, uzyskując za nich całkiem niezłą sumę 55 milionów euro. Co jednak z tego, skoro nie wypaliły transfery w drugą stronę, a klub bezskutecznie próbuje przedłużyć kontrakt z drugą najważniejszą dzisiaj postacią w drużynie, Javim Guerrą. Prezesowi Ronowi Gourlayowi nie starcza trytytek, by utrzymać całość w ryzach.
Objęcie przez Gourlaya stanowiska dyrektora sportowego w maju 2024 roku wzbudziło pewne nadzieje wśród kibiców. Szkocki menedżer, z doświadczeniem pracy w takich klubach jak Chelsea, Manchester United i West Bromwich Albion, publicznie obiecał “przywrócić Valencii należne jej miejsce”. Chciał, aby drużyna grała o najwyższe cele. Rzeczywistość szybko pokazała, że jego obietnice nie miały żadnych szans w zderzeniu z brutalną, restrykcyjną polityką Petera Lima. Nowy dyrektor nie zdołał zmienić strategii transferowej klubu, ograniczając się tylko do zatwierdzania marginalnych, tanich umów, bynajmniej nie wpisujących się w ambitny projekt.
Już okres przygotowawczy podsycił złe znaki. Cztery mecze, zero zwycięstw. Dwie porażki z Castellon i Borussią Moenchengladbach oraz dwa remisy z Leganes i Olympique’iem Marsylia. Start sezonu nie wyglądał najgorzej, bo ekipa z południa Hiszpanii w trzech spotkaniach zdobyła cztery punkty, remisując z Realem Sociedad i wysoko pokonując zawsze groźne Getafe. Pierwsza przerwa reprezentacyjna zapoczątkowała jednak ogromny regres.
Po absolutnej demolce 0:6 w Barcelonie przyszły co prawda szczęśliwe trzy punkty wywalczone w starciu z Athletikiem, ale później pojawiła się już seria sześciu meczów bez zwycięstwa, która trwa do teraz. Niektórzy zadają sobie pytanie, jak to możliwe, że od fantastycznej wiktorii na Bernabeu, w ciągu zaledwie siedmiu miesięcy Valencia została zmiażdżona przez ten sam zespół, pozostawiając po sobie na madryckim stadionie tak fatalne wrażenie? Zagadnienie powraca cyklicznie i wyjaśnia frustrację, która ogarnęła kibiców “Los Ches”.
Magiczne sztuczki Corberana szybko zniknęły. W efekcie ekipa z Mestalla ma drugą najgorszą defensywę po Gironie i jedną z najsłabszych ofensyw. 10 goli w 11 meczach to po prostu śmiech na sali. Mniej trafień ma jedynie Osasuna i beniaminek z Oviedo. Dno i dwa metry mułu. Trener najwyraźniej nie potrafi dotrzeć do piłkarzy, odnaleźć odpowiedniej formuły.
Nie pomaga ciągłe mieszanie z taktyką (ostatnio Hiszpan przeszedł na piątkę obrońców) czy fatalnie wypracowane stałe fragmenty gry. Fani tracą nadzieję, a jedynym człowiekiem, który wciąż wierzy w utrzymanie, jest właściciel. Ten nie zaprzecza, że zespół znajduje się w kryzysie, ale wciąż widzi światełko w tunelu, choć fakty są nieubłagane.

Nowy stadion na drugą ligę?

Roczne sprawozdanie finansowe Valencii za rok obrotowy 2023/24 ujawnia krytyczną sytuację finansową, która wyjaśnia wiele decyzji sportowych. Klub przeznaczył prawie 40 milionów euro na pokrycie swojego zadłużenia i odsetek, zaciągniętych m.in. na budowę nowego stadionu, co stanowi prawie 40 procent jego rocznego dochodu, a ten w liczbach bezwzględnych wynosi 99 milionów euro.
To strukturalne zadławienie doprowadziło do zawarcia umów refinansowania z bankiem, zaciągnięcie dodatkowych pożyczek obciążających przyszłość klubu. Cegły lecą na głowy ze wszystkich stron, ponieważ zmniejszenie dochodów z praw telewizyjnych i oczywiście brak finansowej szprycy za występy w europejskich pucharach pogarsza sytuację, tworząc błędne koło.
Opór Petera Lima przed sprzedażą klubu, pomimo ciągłych protestów kibiców, sprawia, że Valencia wydaje się skazana na dalsze żeglowanie po wzburzonych wodach, polegając wyłącznie na talencie a to trenera, a to młodych graczy, którzy raz po raz wychodzą z akademii młodzieżowej. To jednak na dłuższą metę po prostu nie wystarczy. Pobudka, a raczej trzęsienie ziemi, musi nadejść szybko, jeśli drużyna nie chce zainaugurować Nou Mestalla w drugiej lidze.

Przeczytaj również