Wielki błąd Manchesteru United. A Ten Hag milczy

Wielki błąd Manchesteru United. A Ten Hag milczy
Cody Froggatt/News Images / pressfocus
Kacper - Klasiński
Kacper Klasiński13 Apr · 10:00
- Grają jak mały klub - mówił o Manchesterze United po meczu z Liverpoolem Roy Keane. Trudno się dziwić jego rozgoryczeniu. Styl gry drużyny Erika ten Haga nie przystoi zespołowi o takiej marce. A co najdziwniejsze, holenderski trener zdaje się tego nie dostrzegać.
Żadna z czerwonych latarni. Nie Almeria, nie Sheffield United, nie Salernitana, nie Darmstadt - ze wszystkich drużyn najmocniejszych europejskich lig to Manchester United dopuszcza w 2024 roku rywali do największej liczby strzałów. Ligowi przeciwnicy od 1 stycznia uderzali na bramkę “Czerwonych Diabłów” już 253 razy. Jeszcze przed starciem z Liverpoolem Opta informowała, że piłkarze United są pod tym względem najgorsi we wspomnianym gronie. 28 uderzeń “The Reds” z zakończonego remisem 2:2 spotkania na Old Trafford tylko pogorszyło tę kompromitującą statystykę.
Dalsza część tekstu pod wideo
Klasyk zwykł mawiać, że w futbolu liczą się wyniki, a nie styl. I o ile czasem jest to prawdą, o tyle w przypadku United trudno się z takim stwierdzeniem zgodzić. Tu bowiem brakuje wyrachowania czy zmyślnego rzucania rywalom kijów w szprychy, by szybko zaatakować. 20-krotni mistrzowie Anglii po prostu regularnie dają się zdominować rywalom - nie tylko tym ze ścisłej czołówki. Takie coś nie może satysfakcjonować, ale Erik ten Hag i tak robi dobrą minę do złej gry. Pozytywy dostrzega jednak chyba tylko on. W tabeli expected points przygotowanej przez portal Understat jego zespół plasuje się na 15. pozycji. Nawet ich aktualna, rozczarowująca szósta lokata, to obecnie wynik ponad rzeczywisty stan.

“Jak mały klub”

A przecież bieżący sezon to dla kibiców Manchesteru United pasmo bolesnych niepowodzeń. Słabe wyniki w Premier League i kompromitacja w Lidze Mistrzów sprawiają, że jedyną nadzieją na wyniesienie czegokolwiek z tego roku jest Puchar Anglii. Nie same wyniki są jednak bolesne. Styl gry drużyny sprawia, że coraz większe grono fanów obraca się przeciwko Ten Hagowi. I trudno im się dziwić.
- Manchester United gra jak zespół ze środka tabeli, mały klub. Nie wiadomo, czego się spodziewać - podsumował na antenie Sky Sports postawę “Czerwonych Diabłów” w niedawnym starciu z Liverpoolem Roy Keane.
Kontrowersyjne wypowiedzi Irlandczyka często warto traktować z dystansem, ale tym razem dobrze opisał on rzeczywistość. Zawodnicy United kolejny raz zaprezentowali te same problemy - przez długą część meczu stanowili jedynie tło dla rywali, przyglądając się ich poczynaniom niczym statyści lub po prostu nie umiejąc stawić im czoła. Remis, choć wypuszczony w końcówce, to wynik dużo lepszy, niż wskazywałaby gra. Dość powiedzieć, że do przerwy w strzałach było aż 14:0 dla “The Reds”.
Fani Premier League mogli już przyzwyczaić się, że Andre Onana to jej najbardziej zapracowany bramkarz. Tylko w ostatnich meczach Kameruńczyk był wręcz seryjnie ostrzeliwany przez przeciwników. Z poprzednich 11 spotkań na wszystkich frontach tylko w dwóch (przegrana z Fulham w lidze i zwycięstwo z Nottingham Forest w FA Cup) zdarzyło się, aby przeciwnicy Manchesteru oddali mniej niż 20 strzałów. Łącznie od startu sezonu takich spotkań widzieliśmy już 14 - to niemal trzykrotnie więcej niż w poprzednich rozgrywkach (pięć). A był to najgorszy dotychczas wynik United pod tym względem w ostatniej dekadzie!

Czekanie na wyrok

Aby zobrazować problemy zespołu z czerwonej części Manchesteru, wystarczy wspomnieć, że w aktualnym sezonie Premier League tylko najgorsze w lidze Sheffield dało przeciwnikom dojść do większej liczby uderzeń (555 do 548). Co więcej, już w pierwszej kolejce Wolverhampton, pomimo przegranej 0:1, próbowało szczęścia na Old Trafford aż 23-krotnie. Tym samym ustanowiło nowy rekord, jeśli chodzi o liczbę strzałów przyjezdnych na tym stadionie w erze Premier League. Od tamtego momentu wyrównać zdołał go Everton, a niedawno pobił Liverpool. Coś, co od 1992 roku nie wydarzyło się ani razu, tylko w trakcie bieżącej kampanii miało miejsce trzykrotnie. Sierpniowe starcie z “Wilkami” wówczas wydawało się tylko wypadkiem przy pracy. Teraz widzimy, że stanowiło sygnał ostrzegawczy, który nie wszyscy musieli dostrzec.
Chyba najbardziej bolesny dowód tego, jak łatwa do złamania jest drużyna United, stanowiło spotkanie z Brentford na Gtech Community Stadium. “Pszczoły”, które przed tamtym meczem znajdowały się w najsłabszej formie ze wszystkich ekip czołowych pięciu lig europejskich, oddały na bramkę Manchesteru aż 31 strzałów i zanotowały 85 kontaktów z piłką w polu karnym. W tym miejscu warto podkreślić, że to był drugi przypadek w tym sezonie, gdy rywale uderzali na bramkę United ponad 30-krotnie. Taką statystykę u ich oponentów widzieliśmy dwa razy… na przestrzeni poprzednich dziewięciu sezonów (a przynajmniej tak daleko sięgają dane portalu FBref). Z kolei jeśli chodzi o dotknięcia futbolówki w szesnastce, lepszy wynik w historii zbierania takich danych w Premier League zdarzył się tylko raz. To była jazda w jedną stronę, a punkt udało się ugrać wyłącznie dzięki nieskuteczności rywali, którzy m.in. czterokrotnie obili obramowanie bramki.
Patrząc na spotkania United w 2024 roku, łatwo dostrzec powtarzający się obraz. “Czerwone Diabły” długimi okresami czekają na wyrok z rąk przeciwnika. Albo cofają się głęboko i całkowicie oddają pole, albo są szalenie łatwi do przejścia i nie potrafią na to właściwie zareagować. Przykładowo Liverpool ustanowił “na nich” nowy rekord Premier League, jeśli chodzi o liczbę strzałów oddaną w ligowym dwumeczu z jednym rywalem (łącznie 62 - 34 na Anfield, 28 na Old Trafford). Nic dziwnego, że piłkarze Ten Haga wypuścili wygrane w ostatnich minutach wspomnianego starcia z Brentford, a także - pomimo lepszych fragmentów - z Chelsea czy “The Reds”. Wcześniej kilkukrotnie im się upiekło i udawało się wygrać, ale to nie ma prawa udawać się na dłuższą metę.

Samobójcza taktyka

Rozregulowanie ekipy Erika ten Haga wynika w dużej mierze z tego, jak zachowuje się ona bez piłki. Holender wielokrotnie podkreślał, że chce, aby jego podopieczni pressowali wysoko i odbierali piłkę przeciwnikowi już na jego połowie. I rzeczywiście, naciskają bardzo wysoko, ale tylko częścią drużyny. Ofensywny tercet i dwóch pomocników stara się przejąć piłkę w strefie obronnej rywali, a defensywa pozostaje ustawiona bardzo głęboko. W efekcie w środku pola pozostaje ogromna dziura, w której przebywa osamotniony defensywny pomocnik. Taki system to taktyczne samobójstwo. Jest szalenie łatwy do złamania, a także powoduje konieczność wykonywania panicznych często sprintów w tę i z powrotem, co stanowi tylko dodatkowe obciążenie dla piłkarzy. Wykorzystuje to przeciwnik za przeciwnikiem. Problem ten pojawił się już na starcie sezonu i powiększa się z miesiąca na miesiąc.
Najbardziej kosztowny jest brak zaangażowania bocznych obrońców w doskok ofensywnych zawodników. Starają się oni asekurować mocno wycofanych partnerów, przez co na skrzydłach otwierają się łatwe do wykorzystania przestrzenie. Dobrze pokazał to m.in. wspomniany już mecz z Brentford. Londyńczycy raz po raz mijali pierwszą linię pressingu długimi podaniami od bramkarza do niepilnowanych wahadłowych i mogli wykorzystać ogromną przestrzeń.
- Ich defensywna struktura przechodzi z dobrej, ułożonej w nagłe opustoszenie środka pola. Piłkarze pressują sami, bez wsparcia kolegów. (...) Niesamowicie łatwo się z nimi gra. (...) Polegają po prostu na indywidualnych przebłyskach, szczęściu, interwencjach bramkarzy i blokach obrońców - zwracał uwagę Gary Neville po meczu z Liverpoolem w swoim Gary Neville Podcast.
Oczywiście można próbować bronić holenderskiego trenera plagą kontuzji w defensywie. W samych tylko 31 ligowych kolejkach widzieliśmy już 12 różnych duetów stoperów, a jeśli chodzi o zestawienie całego kwartetu linii obronnej, widzieliśmy ją w aż 23 wariantach. O ile brak stabilności personalnej może potęgować efekt, o tyle trudno nie odnieść wrażenia, że nie może on stanowić pełnego wytłumaczenia. Niezależnie od tego, czy to problem pomysłu, czy wykonawców - coś nie działa, a trener nie stara się tego zmienić. Po wielu rozczarowujących meczach można było zresztą usłyszeć z jego ust puste frazesy o “kontroli”, choć to inni rozdawali karty. Ten Hag regularnie stara się mydlić oczy fanom, próbując malować własny, alternatywny obraz boiskowych wydarzeń.
Holender wielokrotnie powtarzał, że chce, by “Czerwone Diabły” były “drużyną faz przejściowych” - odbierającą piłkę szybko i przeprowadzającą błyskawiczne ataki. Tymczasem są zespołem aż do bólu podatnym na błędy we wspomnianych “fazach przejściowych”. Po stracie piłki, gdy z kontrpressingiem rusza tylko połowa piłkarzy, przeciwnicy z łatwością to wykorzystują. Mecz po meczu. I nic się nie zmienia - chyba że mowa o coraz większej efektywności działań przeciwników, również tych z teoretycznie niższej półki, bacznie wyciągających wnioski z licznych niedociągnięć u 20-krotnych mistrzów Anglii.
To, co dzieje się z zespołem na Old Trafford, musi martwić jego fanów. Styl gry nawet nie stoi obok oczekiwanych standardów. Może i udaje się w miarę regularnie wygrywać, ale to nie do utrzymania. Statystyki nie kłamią - piłkarze United rzeczywiście grają jak mały klub. Regularnie dają się zdominować i nie mają na to odpowiedzi. Tego nie sposób zaakceptować, jeśli chcesz walczyć o najwyższe cele.

Przeczytaj również