Tam piłka ma święty status. Zamiast przemysłu miastem rządzi klub. "Kiedy jest mecz, wszystko staje w miejscu"

Pod wieloma względami to klub wyjątkowy w skali całego świata. Athletic stawia tylko na swoich i stał się przez to prawdziwym fenomenem. Dziś klub z San Mames jest symbolem całego Bilbao oraz stanowi ważną reprezentację dla całego Kraju Basków. I aby naprawdę zrozumieć jego fenomen, trzeba się tam po prostu wybrać.
Na przestrzeni lat w Bilbao występowali naprawdę wspaniali piłkarze. Tacy zawodnicy jak Telmo Zarra, Jose Angel Iribar czy nawet Andoni Zubizarreta to postaci z odleglejszej historii, ale Iker Muniain, Ander Herrera, Fernando Llorente, Aymeric Laporte czy Aritz Aduriz to już nazwiska, które zna każdy kibic piłkarski. Athletic na przestrzeni lat dorobił się sporej fortuny i mógłby z pewnością sięgnąć po zawodników z teoretycznie jeszcze wyższej półki. Tyle że nikt nigdy by się tam na to nie zdecydował. Od ponad stu lat w drużynie grają wyłącznie Baskowie, a to sprawia, że klub z północy Hiszpanii jest w obecnych czasach prawdziwym ewenementem.
Mogłoby się wydawać, że taka polityka hamuje rozwój Athletiku. Gdyby tak jednak było, w obecnej kadrze zespołu nie mielibyśmy aż trzech aktualnych mistrzów Europy (Unai Simon, Inaki Williams, Daniel Vivian), a Oihan Sancet nie byłby najlepszym hiszpańskim strzelcem w całej La Lidze. Może i piłkarze z San Mames nie są w stanie co sezon rywalizować o wszystkie najważniejsze trofea, ale obok Barcelony i Realu to jedyny klub, który nigdy nie spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej. A przy tym dla Bilbao i całego Kraju Basków jest czymś znacznie więcej niż organizacją sportową. To bowiem najlepszy z możliwych ambasadorów baskijskiej kultury i wszystkiego co z nią związane.
Od urodzenia impreza
Choć podczas naszych odwiedzin w Bilbao 3 maja świeciło słońce, a temperatura oscylowała w okolicach 25 stopni Celsjusza, na co dzień aż tak różowo tam nie jest - samo miasto należy do najbardziej deszczowych w Hiszpanii. Kraj Basków co roku znajduje się w czubie rankingu z największą ilością opadów i z tego powodu podczas budowy Nuevo San Mames zadecydowano o zamontowaniu hybrydowej, w 20 procentach sztucznej murawy. Jednak ta pogoda za bardzo nie przeszkadza mieszkańcom, których serca są rozpalone poprzez ich miłość do futbolu, a właściwie Athletiku.
- Dla nas Athletic oznacza coś, co jest z nami od urodzenia i stanowi integralną część naszego życia, którego nie wyobrażamy sobie bez tego klubu. Kiedy w mieście odbywa się mecz, na ulicach panuje jedna wielka impreza. Ogromne grupy kibiców zwykle w okolicach poranka kręcą się po starym mieście, a po południu wszyscy zaczynają przychodzić do nas i innych okolicznych barów, które znajdują się w pobliżu stadionu. Stąd potem wielu udaje się na San Mames, ale również spora grupa ogląda je właśnie w lokalach, dzięki czemu na ulicach słychać liczne debaty na temat tego, co się dzieje na boisku - mówi nam Marco, współwłaściciel tawerny “Nashville” w centrum Bilbao.
Lokal naszego rozmówcy, w którym można zjeść rewelacyjne pintxos (baskijska odpowiedź na tapas), znajduje się o zaledwie kilka kroków od stadionu. Nie dziwi więc, że w centralnym miejscu nad barem dumnie wisi szalik Athletiku, a na pobliskich murach znajdują się graffiti utrzymane w klubowych barwach. W Bilbao natomiast możemy oddalać się o kolejne minuty od San Mames, a motywów związanych z Athletikiem wcale nie ubywa. Na licznych balkonach powiewają kolejne czerwono-białe flagi. Nie ma przy tym większego znaczenia, czy udamy się w okolice stanowiącego największą atrakcję miasta Muzeum Guggenheima lub wybierzemy spacer po średniowiecznym Casco Viejo, czyli starówce. Motywy związane z Athletikiem znajdziemy wszędzie.
Stadion niczym sanktuarium
Przed wspomnianym muzeum sztuki współczesnej znajduje się “Puppy”, czyli ogromny west highland terrier, największa na świecie rzeźba wykonana z kwiatów. To jeden z symboli współczesnego Bilbao, ale dla fanów Athletiku najważniejszym zwierzęciem pozostaje lew. To właśnie od niego pochodzi jeden z przydomków klubu, czyli “Los Leones”. Nawiązuje on do świętego Mamasa, patrona stadionu, który miał zostać rzucony na pożarcie właśnie lwom. W klubie znajdziemy więcej wątków religijnych. W jednym z kątów w szatni na San Mames widnieje ogromna kolekcja świętych obrazków. Pierwotnie należała do Ikera Muniaina, wychowanka i kapitana Athletiku, który przez lata dostawał je od fanów i kolegów z zespołu, a po jego odejściu “odziedziczył” ją Inaki Williams. Bo choć Kraj Basków to zsekularyzowany region, religia stanowi ważny element lokalnego dziedzictwa.
- Cały świat wie, że w naszym zespole grają wyłącznie Baskowie. Klub propaguje dzięki temu kulturę regionu, która obecna jest przecież nie tylko na stadionie. Athletic jest bardzo ważnym elementem dla Kraju Basków. Kiedy piłkarze wychodzą na boisko, mówi się, że wkraczają do “La Catedral”, czyli “Katedry”. Już w tym możesz wyczuć, jakie to ma dla nas znaczenie. Przede wszystkim dzięki niemu potrafimy się zjednoczyć i zapominamy o wszystkich innych sprawach. Polityka i inne okoliczności schodzą na dalszy plan, liczy się przede wszystkim mecz. To jest ten moment jedności, w którym zdajemy sobie sprawę, że wspieramy ten sam zespół, dzięki czemu możemy poczuć się jak rodzina - opowiada nam Naroa, przewodniczka po San Mames, a prywatnie karnetowiczka Athletiku.
Klub traktuje ten niemal “sanktuaryjny” status San Mames bardzo poważnie. W loży prezydenckiej obowiązuje rygorystyczny dress code, który oprócz tak oczywistych zasad jak elegancki strój, obejmuje również zakaz wnoszenia już nie tylko szalika, ale nawet przypinki z herbem ukochanego klubu. Dlatego wielu VIP-ów, którzy są zapraszani przez prezydenta Jona Uriarte, nie korzysta z jego propozycji i decyduje się oglądać mecze z własnych lóż. Doskonale wiedzą, że będąc na świeczniku i widoku telewizyjnych kamer, ryzykowaliby zbyt mocno, że po którymś z golu “Leones” ich ekspresyjna radość ukaże się na ekranach widzów z całego świata.
- Dla mnie Athletic jest wszystkim. Kiedy jest mecz, twoje życie się zatrzymuje i robisz wszystko, aby przyjść na stadion i zobaczyć go na żywo. Wszystko przeżywamy tak, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie i dla wielu z nas tak w istocie jest. Kibicowanie temu klubowi związane jest z tradycjami rodzinnymi, bo to przechodzi z pokolenia na pokolenie. W moim przypadku najpierw byli dziadkowie, później rodzice, a teraz ja. Ostatecznie na trybunach też otaczasz się ludźmi, których możesz traktować jako rodzinę. Przecież łączy nas wspólne uczucie do czerwono-białych barw - dodaje nasza rozmówczyni.
Rybna forma dopingu
Ta wielka piłkarska rodzina z największych sukcesów cieszyła się w latach 30., kiedy Athletic sięgnął po cztery mistrzostwa Hiszpanii. W sumie ma ich na koncie osiem, ale ostatnie z 1984 roku. Do tego aż 24 razy zdobył Puchar Króla - pod tym względem w całej historii ustępuje jedynie Barcelonie - i trzy Superpuchary. Dużą część z tych trofeów można zobaczyć w klubowym muzeum, które bez wahania należy do światowej czołówki tego typu obiektów. Na multimedialnej wystawie można zapoznać się z bogatą historią klubu oraz rolą, jaki odgrywa on w całym Kraju Basków.
- Choć musimy pamiętać, że aktualnie w Primera Division występują aż cztery baskijskie ekipy - oprócz Athletiku są to Real Sociedad, Deportivo Alaves i Osasuna. Dlatego praktycznie każdy region ma obecnie swojego reprezentanta, więc te sympatie są nieco bardziej rozproszone. Spośród tych zespołów Athletic jest jednak najstarszy i ma zdecydowanie największe tradycje. Obecnie klub ma wielu kibiców, którzy nie pochodzą z Kraju Basków, ale wciąż przyjeżdżają tu na stadion, kiedy tylko mogą. Wiem, że dla wielu jest to sytuacja, którą ciężko jest sobie w stanie w ogóle wyobrazić - podkreśla Marco.
Mimo że nowy stadion liczy zaledwie nieco ponad dekadę, to tę historię można wyczuć praktycznie na każdym kroku. Przy wejściu na murawę swoje popiersie ma Pichichi, czyli Rafael Moreno Aranzadi, legendarny napastnik z początku XX wieku. Choć sam nigdy nie zagrał w La Lidze, bo ta wtedy jeszcze nie istniała, stał się później patronem nagrody dla najlepszego strzelca tych rozgrywek. Z kolei na wejściu do sali konferencyjnej wisi tablica poświęcona Jose Iragorriemu. Zmarły tuż przed otwarciem zmodernizowanego obiektu dziennikarz radiowy pozostawił po sobie okrzyk “Bacalao, bacalao, bacalao!”, nawiązujący do popularnego w regionie dorsza. Za życia Iragorriego po każdym golu strzelonym przez “Leones” to właśnie ten slogan wybrzmiewał w radiu i do dziś bramki zdobywane przez graczy Athletiku określane są tym rybnym mianem.
Raz na kilkadziesiąt lat
Samo rybołówstwo pełniło w przeszłości ważną rolę dla gospodarki całego miasta. Bilbao pod koniec XIX wieku stało się istotnym punktem na industrialnej mapie Europy. To właśnie wtedy powstały tam huty żelaza i stali, a znacząco rozwinął się przemysł stoczniowy. Jedną z pozostałości po tamtych czasach jest spektakularny Most Biskajski, który łączy wchodzące w skład tzw. “Gran Bilbao” miejscowości Portugalete i Getxo. Gondolowa forma mostu pozwoliła na wpisanie go na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ale choć do dziś niektóre fabryki wciąż pracują, miasto przez lata mocno się przeobraziło i postawiło na usługi, kulturę i turystykę. Athletic stanowi ważny wabik dla turystów, którzy coraz liczniej wybierają się na północ Hiszpanii.
Pod tym względem Bilbao na pewno jawi się jako dużo ciekawszy wakacyjny kierunek niż inny postindustrialny ośrodek, czyli Manchester. To właśnie tamtejsze United 1 maja sprawiło jednak spory cios baskijskim kibicom. W pierwszym półfinałowym starciu Ligi Europy “Lwy” musiały uznać wyższość “Czerwonych Diabłów” i dotkliwie, bo aż 0:3 przegrały przed własną publicznością. Tym samym niewiele wskazuje na powtórkę scenariusza z 2012 roku, kiedy to w tych samych rozgrywkach Baskowie wyeliminowali Anglików w 1/8 finału i dotarli do meczu o puchar, w którym jednak ulegli Atletico.
- Będzie bardzo ciężko, aby w rewanżu odrobić aż trzy gole stary do Manchesteru United, ale dopóki to drugie spotkanie się nie zakończy, musimy w to wierzyć. Pamiętam, jak wiele lat temu, w 1988 roku Espanyol grał w finale Pucharu. W pierwszym meczu pokonał Bayer Leverkusen właśnie aż 3:0, ale w rewanżu przegrał takim samym wynikiem i ostatecznie po serii rzutów karnych to Niemcy sięgnęli po tytuł. Oczywiście takie rzeczy zdarzają się raz na kilkadziesiąt lat, ale dlaczego właśnie nie teraz? - podsumowuje nasz rozmówca.
Piłkarze Athletiku mają podwójną motywację, by odwrócić wynik dwumeczu i awansować do finału. Ten bowiem zaplanowany jest 21 maja właśnie w świątyni San Mames.