To był piękny rok dla polskiego sportu! Wspominamy najważniejsze wydarzenia sportowe 2020

To był piękny rok dla polskiego sportu! Wspominamy najważniejsze wydarzenia sportowe 2020
Gao Jing/Xinhua/Marcin Karczewski/PressFocus + Michael Regan - UEFA/UEFA via Getty Images
Nie odbyło się ani piłkarskie Euro, ani Igrzyska Olimpijskie. Kibice nie mogli narzekać na brak sukcesów polskich sportowców. Wybraliśmy pięć wydarzeń, o których, mimo pandemicznego roku, z pewnością nie zapomnimy.
Covid uderzył z całą siłą w sport wyczynowy, odwracając do góry nogami tradycyjny kalendarz imprez. Kłopoty dotyczyły wszystkich: organizatorów imprez, klubów i samych sportowców, którym obniżano zarobki. W tym trudnym okresie nie zabrakło jednak triumfów Polaków na arenach międzynarodowych. Było ich na tyle dużo, że do rankingu nie zmieścił się m.in. Jan Błachowicz, który we wrześniu jako pierwszy polski zawodnik z męskiej dywizji zdobył pas mistrzowski prestiżowej organizacji UFC. W pojedynku o wakujący tytuł wagi półciężkiej pokonał w drugiej rundzie Amerykanina Dominicka Reyesa.
Dalsza część tekstu pod wideo
Zabrakło również miejsca dla Jana-Krzysztofa Dudy, który w turnieju szachowym w Stavanger pokonał mistrza świata Magnusa Carlsena i przerwał jego serię 125 partii klasycznych bez porażki.
2020 to też rok odrodzenia Michała Kwiatkowskiego. Polski kolarz we wrześniu wygrał pierwszy w karierze etap Tour de France, a kilka tygodni później we włoskiej Imoli zajął czwarte miejsce na mistrzostwach świata w wyścigu elity ze startu wspólnego. Minimalnie przegrał wówczas walkę o podium ze Szwajcarem Markiem Hirschim.
W ostatnich dniach grudnia z formą wystrzelił zaś Krzysztof Ratajski, nasz reprezentant na światowym czempionacie w darcie. W zaciekłym i wyrównanym pojedynku o ćwierćfinał pokonał Niemca Gabriela Clemensa. Kto wie, może w Nowy Rok wejdzie z tytułem najlepszego na świecie?
Tak z kolei prezentuje się pięć wybranych przez nas najważniejszych wydarzeń w polskim sporcie w 2020 roku:

5. Awans Lecha Poznań do Ligi Europy

Zapomnijmy na moment o tym, co działo się w rozgrywkach grupowych. Weźmy to w nawias, a doceńmy sam awans do tej fazy. Lech musiał czekać na to cztery lata, a i przebrnięcie przez eliminacje wcale nie było spacerkiem. Raczej mozolnym wchodzeniem na Mount Everest. O ile wyeliminowanie łotewskiej Valmiery to żaden wyczyn, o tyle odprawienie z kwitkiem (na wyjazdach!) szwedzkiego Hammarby (3:0), Anorthosisu z Cypru (5:0), a zwłaszcza ówczesnego lidera ligi belgijskiej Charleroi (2:1), zrobiło wrażenie na wszystkich. Niestety, później Lech zaliczył zimny prysznic w rywalizacji grupowej.
Porażki, szczególnie ta jedna na własne życzenie ze Standardem Liege, oczywiście bolały. Start w Lidze Europy pokazał również inne niedociągnięcia, jak brak odpowiedniego przygotowania do rywalizacji na dwóch frontach. “Kolejorz” nie dość, że dostawał lekcje od Benfiki i Rangers, to jeszcze notorycznie gubił punkty na krajowym poletku. Doszło nawet do kuriozalnego momentu, gdy Dariusz Żuraw z premedytacją wystawiał na Europę słabszy skład, by w Ekstraklasie nadrobić straty, a i to niekoniecznie się udawało.
Nikt głośno o wyjściu z trudnej grupy nie mówił, poznańscy fani wstydzić się za zespół nie musieli, a klub swoje zarobił. Dzięki 10 milionom euro z tytułu awansu do fazy grupowej, z pewnością udało się podreperować budżet. Do tego należy jeszcze wliczyć darmową promocję np. Jakuba Modera, a wcześniej Kamila Jóźwiaka czy Roberta Gumnego, których udało się wytransferować za bardzo porządne pieniądze. Po europejskiej przygodzie można mieć uczucie niedosytu, ale w niedługim czasie jesienne batalie z mocniejszymi ekipami mogą przynieść wymierny efekty.

4. Dawid Kubacki wygrywający Turniej Czterech Skoczni

Nasi skoczkowie zdecydowanie dali radę. Niemal z całego jednorocznego okresu polscy fani powinni być więcej niż zadowoleni. Baliśmy się, że nowy trener kadry Michal Dolezal nie zdoła odpowiednio przygotować doświadczonej drużyny, że nie pociągnie ich do olśniewających sukcesów, a jednak bilans jego już prawie dwuletnich rządów należy uznać za bardzo pozytywny.
Co wysuwa się na pierwszy plan? Zdecydowanie triumf Dawida Kubackiego w zeszłorocznym TCS. Forma 30-latka z Nowego Targu eksplodowała właśnie w styczniu i do końca sezonu notował on fantastyczne wyniki, m.in. wskakiwał na podium aż w dziesięciu zawodach Pucharu Świata z rzędu! Na walkę o Kryształową Kulę nie było szans, ale gdyby nie przedwcześnie anulowany sezon, mógłby spokojnie powalczyć o trzecią lokatę w klasyfikacji generalnej. Skończyło się na czwartym miejscu.
Tuż za Kubackim na koniec edycji 2019/20 zameldował się Kamil Stoch, który wprawdzie wygrał tylko dwie imprezy, ale jedną niezwykle ważną, bo w Zakopanem, a drugą zamykającą sezon w norweskim Lillehammer. Rok skończył świetnym drugim miejscem w Oberstdorfie. A jak rozpocznie nowy? Mamy powody do optymizmu.

3. Bartosz Zmarzlik znów mistrzem świata w żużlu

Z bólem serca osiągnięcie Bartka trzeba wycenić jedynie na trzecie miejsce. Polska, jako jeden z przedstawicieli “czarnego sportu”, wcale nieczęsto cieszyła się z indywidualnych sukcesów swoich reprezentantów. W “nowożytnych” czasach tytuł mistrza świata udało się zdobyć jedynie Tomaszowi Gollobowi (i to po ilu próbach!) oraz właśnie żużlowcowi ze Szczecina. Żadnemu Polakowi ta sztuka nie udała się dwukrotnie. Do teraz.
A dwa razy z rzędu? Tu Zmarzlik trafił do annałów dyscypliny, bo w historii Grand Prix tylko dwóm zawodnikom udało się obronić tytuły: Szwedowi Tony’emu Rickardssonowi (1998 i 1999 oraz 2001 i 2002), a także Duńczykowi Nickiemu Pedersenowi (2007 i 2008). Nie możemy również zapomnieć o stylu, w jakim żużlowiec Stali Gorzów sięgnął po złoto. Wygrał połowę z ośmiu zawodów, a mega formę przekuł również w PGE Ekstralidze, zostając drużynowym wicemistrzem Polski. Reprezentacji z kolei pomógł w zdobyciu srebrnego medalu w Drużynowych Mistrzostwach Świata.
Już teraz jest najwybitniejszym przedstawicielem drugiej najpopularniejszej dyscypliny w Polsce, a przecież ma dopiero 25 lat i nawet nie posiada prawa jazdy na motocykle! Strach przewidzieć, co jeszcze przed nim.

2. Triumf Igi Świątek na kortach Rolanda Garrosa

Jeśli do września zeszłego roku ktoś nie słyszał o Idze, to po turnieju na kortach w Paryżu wiedział już o niej wszystko. Tak naprawdę w “normalnych” warunkach nikt nie miałby wątpliwości, którego z polskich sportowców należałoby wyróżnić w podobnym rankingu. I to niezależnie od tego, czy byłby to rok olimpijski czy inny. Zwycięstwo w zawodach wielkoszlemowych to największy prestiż dla absolutnie każdego tenisisty na świecie. A dla polskiego - to wpisanie się złotymi zgłoskami w naszej historii sportu.
Wszystkie mecze 19-latki z Raszyna na ceglanych kortach w Paryżu były wspaniałym spektaklem i wydarzeniem, od którego zaczynało się wszystkie sportowe wydania wiadomości. Kiedy zaczęliśmy myśleć, że będzie w stanie to zrobić? Przełom nastąpił chyba w 4. rundzie, gdy zdominowała drugą rakietę na świecie, rozstawioną z jedynką Simonę Halep. Triumfatorce Rolanda Garrosa sprzed dwóch lat oddała zaledwie trzy gemy. W podobnym stylu odprawiła z kwitkiem Martinę Trevisan w ćwierćfinale, Nadię Podoroską w pojedynku o finał i w końcu Sofię Kenin. We wszystkich siedmiu potyczkach ani razu nie straciła seta! W XXI wieku czymś takich mogła pochwalić się jedynie słynna Justine Henin.
A potem się zaczęło. Niezliczona liczba wywiadów, piękne sesje zdjęciowe, nowe umowy sponsorskie i dalekosiężne plany. Do końca roku nie wystąpiła już w żadnym turnieju, ale przyszły zapowiada się niezwykle pracowicie dla zawodniczki, która zadebiutowała w seniorskich imprezach dopiero w połowie 2018 roku. Na początek: Australian Open, gdzie w poprzedniej edycji została wyeliminowana w czwartej rundzie. Dla największego polskiego talentu od czasu Agnieszki Radwańskiej najpoważniejszym wyzwaniem będzie jednak olimpijski turniej w Tokio.

1. Robert Lewandowski wygrywa Ligę Mistrzów i zostaje najlepszym piłkarzem na świecie

Do dziś chyba wielu z nas trudno w to uwierzyć. Niektórzy oglądają piłkę kilka lat, inni kilkanaście, a niektórzy po parę dekad, ale nawet przez głowę nam nie przeszło, że polski reprezentant będzie kiedyś w tym sporcie najlepszy. Facet, który gra z orzełkiem na piersi, przez ostatni rok z góry przyglądał się dyspozycji takich tuzów futbolu jak Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Forma Lewandowskiego od stycznia do grudnia (nie licząc pandemicznej przerwy) nie podlegała żadnej dyskusji. Robert znajdował się na pozycji numer jeden we wszystkich możliwych piłkarskich rankingach i plebiscytach. Bez dwóch zdań, zasłużenie.
Właściwie nie wiadomo, od czego moglibyśmy zacząć w wymienianiu tegorocznych zasług “Lewego”. Pewnie od mistrzostwa Niemiec z Bayernem, które już mu musiało trochę spowszednieć. Na dokładkę wziął z niemieckich boisk jeszcze DFB Pokal dla pokazania pełnej dominacji u naszych zachodnich sąsiadów. W sierpniu dołożył z monachijczykami triumf w Lidze Mistrzów, czym skompletował potrójną koronę, co ostatnio udało się Interowi Mediolan dziesięć lat temu. Ale czy ktoś kiedyś zdołał zostać najlepszym strzelcem we wszystkich rozgrywkach w jednym sezonie? Tylko Mario Jardel z FC Porto, dwie dekady temu.
Liczbą roku niech będzie więc 47. Tyle łącznie bramek strzelił dla Bayernu i reprezentacji Polski w ciągu dwunastu miesięcy. Do końca w tym wyścigu naciskał Cristiano Ronaldo, lecz Portugalczyk zamknął licznik na 44 trafieniach. Po strzelaninie nastał więc czas na zaszczyty. Na Polaka co rusz spływał splendor wygranych plebiscytów, w tym ten drugi co do ważności - FIFA the Best dla najlepszego piłkarza roku. Czego zabrakło do pełni szczęścia? Pewnie “Złotej Piłki” przy niezrozumiałej decyzji organizatorów z “France Football” i może większego wpływu na kadrę w meczach Ligi Narodów. I choć pola do poprawy jakby mniej (bo co tu poprawiać?), to kibic biało-czerwonych myśli o jednym: Robert, pokaż jeszcze na co cię stać na Euro.

Przeczytaj również