To jego potrzebuje Pep Guardiola. Rozwód, na który czeka cała Anglia. "Chce pozostawić po sobie ślad"

27 lat na karku, w CV setki goli, miano jednego z najlepszych piłkarzy na świecie i… całkowita pustka w gablocie z klubowymi trofeami. Harry Kane i Tottenham to związek, który z każdym kolejnym sezonie przestaje mieć rację bytu. Anglik potrzebuje gwarancji walki o najwyższe cele, stabilizacji projektu. Tego nie dostanie w Północnym Londynie. Wybija ostatni dzwonek na wielki transfer.
Kane zaczyna nieco popadać w pułapkę własnej doskonałości. Przypomnijmy, że lider “Kogutów” zakończył sezon jako najlepszy asystent i król strzelców Premier League. Robił wszystko, był zawodnikiem wszechstronnym, uniwersalnym, boiskowym Da Vincim. Przynieś, podaj, strzel hat-tricka, pozamiataj. Jednak eksperci i obserwatorzy przeszli wobec tej sytuacji do porządku dziennego. Gdyby np. Kevin De Bruyne zanotował kilkanaście asyst i dołożył ponad 20 goli, prawdopodobnie w studiu brytyjskiej telewizji Gary Neville zatańczyłby Belgijkę z Jamiem Carragherem. Ale pomocnik Manchesteru City poza indywidualnym talentem ma wsparcie partnerów, które gwarantuje sukcesy. Kane staje się samotnikiem i zakładnikiem dyspozycji drużyny.
Koniec cierpliwości
O tym, że napastnik może opuścić Londyn, słyszymy od lat. W sezonie ogórkowym, gdy rynek mercato zapada w letni sen, dziennikarze często odkopują temat ewentualnych przenosin Kane’a do Realu Madryt czy jeszcze innego czołowego klubu. Tym razem jednak to nie media, a sam zawodnik zainicjował powstanie spekulacji. Zdaje się, że piłkarz ma już dość i faktycznie zrobi wiele, żeby wraz z początkiem przyszłego sezonu bronić nowych barw.
- Kiedy wraz z końcem kariery spojrzę wstecz, będę dokładniej wspominał wszystkie te wydarzenia. Ale teraz, dla mnie, jako piłkarza, celem jest zdobywanie trofeów z drużyną. Świetnie mi się gra, ale chcę zdobywać największe klubowe laury. Tymczasem nic takiego nie ma miejsca. To słodko-gorzkie uczucie, ale tak po prostu jest - przyznał Kane na antenie “Sky Sports”.
Anglik wywołał prawdziwą burzę z piorunami. Po raz pierwszy w karierze wbił on taką szpilkę w Tottenham. Wcześniej jego wywiady były, z całym szacunkiem, ale niezbyt porywające. Jak większość piłkarzy, napastnik bronił drużyny, mówił, że cały projekt się rozwija i zmierza w dobrym kierunku. Tymczasem wreszcie zdecydował się na brutalną szczerość, obnażając smutne realia “Spurs”. Prawda jest taka, że Tottenham od 13 lat nie podniósł ani jednego trofeum. Dziesiątki klubów na Wyspach w tym czasie triumfowało czy to na krajowym podwórku, czy w Europie, a Daniel Levy mógł włożyć do gabloty co najwyżej przeciąg.
Sternik “Kogutów” z pewnością odegra ważną rolę w nadchodzącym okienku transferowym, ponieważ teoretycznie klub nie ma żadnych przesłanek, aby godzić się na sprzedaż swojej gwiazdy. Kane’a obowiązuje kontrakt aż do 2024 r., zatem jedynie dobra wola włodarzy może sprawić, że odejdzie wcześniej. I taki scenariusz wcale nie wydaje się wykluczony, patrząc na politykę transferową Tottenhamu w minionych latach. Przeszłość pokazuje, że Daniel Levy jest gotów sprzedać każdego, jeśli inny klub spełni jego oczekiwania finansowe. Nietykalni nie byli ani Gareth Bale, ani Kyle Walker. Czy snajper podzieli losy prawego obrońcy? Są ku temu przesłanki.
- Gdy widzę grę Kevine De Bruyne, wiem, że to wyjątkowy, absolutnie wyjątkowy zawodnik. Jest niesamowity w grze z piłką, bez piłki, w odpowiednim zakładaniu pressingu. A podania dostarcza takie, jakich nigdy nie widziałem. Taki zawodnik to marzenie każdego napastnika - dodał Kane, podgrzewając plotki na temat ewentualnego przejścia do City.
Tworząc dream-team
Brytyjscy dziennikarze ze stajni “Sky Sports” czy “The Athletic” nie ukrywają, że “Obywatele” są jednymi z głównych kandydatów w walce o podpis Kane’a. Byłby to transfer z kategorii: “If you can’t beat them, join them”. Transakcja porównywalna z przejściem Kevina Duranta do Golden State Warriors w 2016 roku. Decyzja koszykarza wzbudziła wielkie kontrowersje, ponieważ wzmocnił drużynę, która i bez niego radziła sobie kapitalnie, potrafiła zdobyć mistrzostwo NBA. Z nim zespół bardzo dobry stał się właściwie nie do pokonania. Dream-team - oto, co może także powstać na Etihad.
Manchester od kilku lat kosi trofea w szalonym tempie. Tu krajowy dublet, tam kolejne mistrzostwo, na deser mogą zaraz po raz pierwszy w historii wygrać Ligę Mistrzów. Nie jest łatwo wskazać jakiekolwiek mankamenty w perfekcyjnie funkcjonującej układance Pepa Guardioli, ale gdyby już trzeba było wskazać minus, to raczej byłaby to pozycja nr 9. Wiemy już, że Sergio Aguero w sobotę pożegna się z “The Citizens”. Parę lat temu spodziewano się, że w tym momencie jego gotowym następcą będzie Gabriel Jesus. Sęk w tym, że Brazylijczyk od pewnego czasu nie czyni właściwie żadnych postępów. Bilans 14 goli w 41 spotkaniach w zestawieniu z dorobkiem i potencjałem Harry’ego Kane’a wypada blado niczym Andres Iniesta bez dostępu do słońca.
Nie bez przyczyny Guardiola w najważniejszych spotkaniach sezonu wychodził formacją bez klasycznego napastnika. Ale aż trudno wyobrazić sobie, jak dobrze mógłby wyglądać zespół z De Bruyne, Philem Fodenem, Riyadem Mahrezem, Bernardo Silvą, a na desancie jeszcze z czołowym snajperem świata. Wiadomo, że papier wszystko przyjmie i nazwiska jeszcze nie są gwarancją powodzenia, jednak połączenie Kane’a z obecnym składem Manchesteru City wydaje się być przejściem gry zwanej futbolem przez Guardiolę i dyrektorów “Obywateli”.
Rozwój wsteczny
Chęć zmiany otoczenia przez Kane’a nie może dziwić. Na własne oczy widzi on, że projekt Tottenhamu zmierza w złym kierunku. Jeszcze w sezonie 2016/17 “Spurs” na finiszu sezonu tracili tylko siedem punktów do mistrza Anglii. Dwa lata temu klub grał w finale Ligi Mistrzów. Teraz jedynym “osiągnięciem” na koniec rozgrywek było wywalczenie prawa gry w Lidze Konferencji. A przecież nie do takich rozgrywek stworzony został Harry Kane. On powinien brylować na największych piłkarskich scenach, niekoniecznie na stadionie Rakowa Częstochowa z przejeżdżającym tramwajem w tle. Jeśli podopieczni Marka Papszuna przebrną przez eliminacje, niewykluczone, że los skrzyżuje ich drogi z londyńczykami. 27-latek zdaje sobie również sprawę, że mało który piłkarz żałował swojej decyzji po odejściu z Tottenhamu. Christian Eriksen, Kyle Walker czy Kieran Trippier - wszyscy zostali w tym sezonie krajowymi mistrzami. Kane musiał się obejść smakiem nawet w Carabao Cup.
Gdy zwolniono Jose Mourinho, napastnik otwarcie powiedział, że współpraca z Portugalczykiem układała się znakomicie, że “Mou” wzbudził w zawodnikach tak długo skrywany głód rywalizacji. Tymczasem w ostatnich tygodniach czołowy piłkarz świata był dyrygowany przez żółtodzioba Ryana Masona. Z kolei w gronie potencjalnych następców na ławce trenerskiej wymienia się Grahama Pottera. To naturalnie dobry szkoleniowiec, ale jak na standardy Brighton, nie standardy, które zaspokoiłyby wymagania jednego z najlepszych piłkarzy świata. Ten tandem miałby sens chyba tylko po to, żeby tworzyć nagłówki w stylu Harry & Potter. Kane nie potrzebuje jednak magii, a konkurencyjnej drużyny. W ostatnich godzinach pojawiły się także doniesienia o sensacyjnej opcji powrotu Mauricio Pochettino, jednak to już wszystko było, dèjà vu, odgrywanie zdartej płyty.
- Harry’emu nie chodzi o pieniądze czy o prestiż. Chce mieć pewność, że następny krok w karierze otworzy mu drogę do wielu trofeów. Chce pozostawić po sobie ślad - stwierdził Mark Hughes, były piłkarz i trener.
- Opuściłem Blackburn, kiedy nie byliśmy nawet blisko zdobycia tytułu. Zdecydowałem, co chcę robić dalej. Gdybym był na miejscu Kane’a, szukałbym innego klubu, żeby spróbować wygrać trofea drużynowe - doradził Alan Shearer w programie “Match of the Day”.
- Myślę, że niedługo nadejdzie czas, kiedy Harry powie: “Zrobiłem tyle ile mogłem, strzeliłem mnóstwo goli, ale muszę odejść”. Tottenham ma piękny stadion, świetnych kibiców, ale niczego nie wygrywa. Kane jest głodny zwycięstw i myślę, że to zadecyduje o jego odejściu. To nieuniknione - dodał Tony Cottee, były reprezentant Anglii.
Środowisko widzi, że Kane w lipcu skończy 28 lat, a indywidualne nagrody powoli przestają mieć dla niego znaczenie. Z jednej strony mamy nieszczęśliwą jednostkę, a z drugiej kolektyw, który ruszy na poszukiwania brakującego elementu. Daniel Levy z pewnością zażąda dziewięciocyfrowej kwoty, ale akurat w przypadku Manchester City budżet nie stanowi żadnego problemu. Czy Kane znów trafi pod skrzydła topowego trenera? Czy wypełni lukę po Sergio Aguero? Czy po latach posuchy otrzyma medal z innego kruszcu niż srebrny? Jedno jest pewne, Anglia w najbliższych tygodniach będzie żyć tym transferem. Książę Harry musi sobie znaleźć nowe królestwo.