Bez tego Arsenal nie przełamie kryzysu. Kapitan zauważył. "Nie chodzi wyłącznie o głupie błędy"
Arsenal na własne życzenie stracił fotel lidera Premier League. Na Emirates zrobiło się nerwowo, ale to nadal może być piękny sezon dla Mikela Artety i jego drużyny. Pod pewnymi warunkami.
21 grudnia 2015 roku Arsenal po raz ostatni wygrał w lidze z Manchesterem City. Na ławce londyńczyków siedział wtedy Arsene Wenger, po boisku biegali Mathieu Flamini, Joel Campbell (!) i Per Mertesacker, a w szeregach City prezentowali się m.in. Eliaquim Mangala, Joe Hart czy Fabian Delph. Siedem lat i blisko dwa miesiące później “Kanonierzy” nadal czekają na kolejne zwycięstwo z rywalem z Etihad Stadium. Można by rzec, że ktoś rzucił na nich klątwę. Obserwując jednak przebieg środowego meczu na szczycie Premier League, bardziej pasowałaby teza, że robią sporo, by ten urok utrzymać.
Bumerang
Manchester City wygrał to spotkanie zasłużenie. Mimo rekordowo niskiego posiadania piłki i mniejszej liczby strzałów. Mimo tego, że piłkarze Arsenalu mieli swoje szanse, ale albo zawodziła ich skuteczność, albo decyzyjność. Pep Guardiola triumfował po nie tyle widowiskowej, co dojrzałej i skutecznej grze jego zespołu. Choć Hiszpan ryzykował, szczególnie z Bernardo Silvą broniącym się na lewej obronie przed Bukayo Saką. Ryzykował, oddając gospodarzom futbolówkę. Opłaciło się.
“The Gunners” sami bowiem sprowadzili na siebie kłopoty. Rozgrywali akcje niepewnie, nerwowo, popełniali proste błędy. Nie zawiodły przecież głównie umiejętności piłkarskie czy ich brak. Kulała sfera mentalna, zabrakło opanowania, zawodnicy w większości wyglądali na zagubionych. Jakby nagle zapomnieli, co należy zrobić z piłką u nogi, gdzie podać, dlaczego nie warto zwlekać. Konsternacja. Skonfundowanie. Paraliż.
Dwie pierwsze bramki City to przecież stary, “klasyczny” Arsenal w złej wersji. Absurdalne błędy obrońców, skrzętnie wykorzystane przez przeciwników. Najpierw niepewny Takehiro Tomiyasu, następnie niechlujny Gabriel Magalhaes. “Kanonierzy” doigrali się na własne życzenie. Tym razem te pomyłki, widoczne też we wcześniejszej fazie sezonu, nie pozostały bez odpowiedzi. Trafiło na lepszych rywali i Mikel Arteta mógł jedynie łapać się za głowę. “Armatki” zrobiły sporo, by zejść z boiska bez punktów. Otworzyły Manchesterowi autostradę do wygranej. A że Guardiola ma w garażu wyjątkowo szybkie i sprawne maszyny, skończyło się tak, jak wreszcie miało się nie skończyć. Nic z tego. Poniższy obrazek wraca na Emirates Stadium jak bumerang.
Inna liga
Starcie mistrza z uczniem po raz kolejny wygrał więc mistrz. City pokazało, czemu od tylu lat utrzymuje się na angielskim topie. Wystawiło na Emirates gen zwycięstwa niczym eksponat w muzeum. Istne veni, vidi, vici. A raczej: przyjechali, podpuścili, skasowali. Robota wykonana, zwykły dzień w biurze. Może nie porywający, raczej do bólu normalny. Z jedną istotną zmianą - powrotem na fotel lidera tabeli Premier League po kilku miesiącach. Może i Arsenal ma tyle samo punktów i mecz więcej do rozegrania (+ rewanż na Etihad), ale Manchester właśnie zrobił spory krok ku obronie mistrzostwa Anglii. Nic nie jest przesądzone, jasne, lecz psychologicznie te trzy punkty wywalczone w Londynie ważą wyjątkowo dużo. Jeśli chodzi o piłkarską dojrzałość, City nadal gra w innej lidze niż “Kanonierzy”. Mikel Arteta i jego drużyna idą w dobrą stronę, zbliżają się do pułapu osiągniętego przez dominatorów, tyle że jeszcze go nie osiągnęli. Jeszcze trochę brakuje - środowy mecz żywym tego dowodem.
W Arsenalu nie powinni jednak dramatyzować. Pojawia się wściekłość, żal, niedosyt, poczucie straconej szansy. Rozpamiętywanie błędów obrońców i zmarnowanych “główek” Eddiego Nketiaha. Ale to wciąż może być udany sezon dla “The Gunners”. Bolesna porażka z City absolutnie tego nie przekreśla. Należy wyciągnąć z niej pozytywne wnioski, szczególnie z pierwszej, bardzo solidnej połowy.
- To jest czas, by właściwie zareagować i odpowiedzieć na tę porażkę. Pojechać na Villa Park i to naprawić. Trzeba jednak zachować spokój. Arsenal przegrał z wielką drużyną. To nie oznacza, że wszystko, co było wcześniej, należy wyrzucić do kosza - apelował po meczu Thierry Henry, legendarny napastnik “Kanonierów”.
Reakcja zespołu Artety będzie kluczowa, bo ostatnie tygodnie to przecież nie tylko dwie przegrane z Guardiolą, ale i straty punktów ze słabszymi rywalami - Brentfordem i Evertonem. Ewentualna kolejna, w sobotę z Aston Villą, jedynie pogłębi niewątpliwy kryzys. Zwycięstwo zaś może być motywacyjnym kopem na następną fazę sezonu.
Kto poda tlen?
Konieczne są jednak zmiany. Nie tyle personalne, choć kilku piłkarzom zdecydowanie przyda się oddech, ale przede wszystkim w sposobie gry. Nie chodzi wyłącznie o głupie błędy w tyłach. Arsenal ostatnio zgubił, poza skutecznością, także to, co było jego wielkim atutem - dynamikę, decyzyjność i agresję w tzw. trzeciej tercji. Drużyna jest zbyt pasywna w polu karnym i wokół pola karnego rywali. Brakuje konkretów, dokładności, skuteczności. Zwracał na to uwagę kapitan Martin Odegaard, który też ostatnio ma obniżkę formy.
Doskonałym tego przykładem była akcja rozegrana dwie minuty przed bramką Jacka Grealisha na 2:1 dla City. Granit Xhaka mógł w widocznej niżej sytuacji zrobić naprawdę sporo dobrego. A podał na aut bramkowy, zbyt mocno, by Nketiah był w stanie dojść do piłki. Zaprzepaścił świetną szansę, nie jedyny raz w tym meczu, bo miał też kapitalną okazję strzelecką, tyle że zwlekał z oddaniem uderzenia. Szwajcar również obniżył loty w ostatnich tygodniach. Po kapitalnym Xhace z jesieni nie ma dziś śladu. Podobnie jest z Gabrielem Martinellim, cierpiącym dodatkowo na brak Gabriela Jesusa.
Arteta powinien więc odważniej namieszać w składzie. Wyjąć z szafy Fabio Vieirę, odkurzyć Kierana Tierneya, obdarzyć większym zaufaniem Leandro Trossarda. Przyda się powiew świeżego powietrza. Wspomniani Xhaka i Martinelli duszą się niemal w każdym spotkaniu.
Ten tak potrzebny wszystkim “Kanonierom” tlen może dać sobotnia wygrana z Aston Villą. Patrząc jednak na bieżący kryzys londyńczyków, nie wolno zapomnieć, ze to nadal młody, niezaprawiony w najcięższych warunkach zespół. Zespół, który był typowany przed sezonem do heroicznego boju o TOP4. Nie bądźmy więc nad wyraz surowi, odrzućmy groteskę. Arsenal zapracował na uznanie i zaufanie. Jeszcze będzie pięknie.