"To wydaje się nieprawdopodobne". Szokująca statystyka Arki Gdynia. Strzelony gol niewiele zmienia
Siedem razy Arka Gdynia wychodziła w tym sezonie na prowadzenie, by następnie wypuścić zwycięstwo z rąk. W ostatnich pięciu kolejkach zrobiła to czterokrotnie. Nie dziwi więc, że gdynianie nie mogą ustabilizować pozycji w czubie tabeli Fortuna 1 Ligi.
Kibice Arki Gdynia mogli już się nauczyć, że pierwszy gol w meczu i dobra gra ich ulubieńców w żadnym stopniu nie jest gwarancją zwycięstwa w tym sezonie pierwszej ligi. W minioną sobotę “Żółto-niebiescy” napisali kolejny rozdział tej smutnej historii. W mniej niż dziesięć minut zaprzepaścili solidną grę i prowadzenie przeciwko Wiśle Kraków. To ostatnio stało się normą, która wyrzuciła nadmorski klub za burtę ścisłej czołówki tabeli.
Dramat w trzech aktach
Arkowcy przystąpili do meczu z Wisłą głodni rewanżu za letnią, obfitującą w kontrowersje porażkę w Krakowie. Wyszli na boisko zmobilizowani, pełni energii, z ochotą do ofensywnej gry. Można powiedzieć, że do przerwy grali zaskakująco dobrze, patrząc na kiepski styl zwycięstwa z Zagłębiem Sosnowiec kolejkę wcześniej. Zdominowali “Białą Gwiazdę”. Przewyższali ją kulturą gry, tworzyli więcej sytuacji bramkowych. Raz za razem gościli albo w polu karnym rywali, albo wokół niego. Ich cierpliwość została nagrodzona. “Wstrzelili” się w końcu w 39. minucie, gdy Dawid Gojny huknął przy słupku z rzutu wolnego. Arka zeszła do szatni z prowadzeniem zasłużonym, mogło być zresztą ono jeszcze wyższe, gdyby gospodarze mieli lepiej nastawione celowniki.
Start drugiej połowy nie zwiastował nadchodzącej katastrofy. Gdynianie byli bliscy podwyższenia wyniku, dalej prezentowali się bez zarzutu. Do czasu, aż trzeba było bronić stałe fragmenty gry. W ten sposób obrońca Wisły Boris Moltenis dwukrotnie skorzystał z dziur w defensywie Arki i zdobył dublet w pięć minut. Arkowcy dali wykład z tego, jak nie bronić przy dośrodkowaniach w pole karne ze stojącej piłki. Gubili krycie, wzajemnie patrzyli na siebie zdziwieni po straconych golach. Jakby nie wiedzieli, co nastąpiło. Mimo że obrona rzutów wolnych czy rożnych rywali od dawna stanowi piętę achillesową tej drużyny. Zmiana trenera z Ryszarda Tarasiewicza na Hermesa jak na razie nie przyniosła w tym aspekcie poprawy.
Gdynian dobił ich były piłkarz, Mateusz Młyński, który cztery minuty po golu numer dwa Moltenisa trafił na 3:1 dla Wisły. Bartosz Rymaniak, bohater meczu w Sosnowcu, jedynie patrzył, jak skrzydłowy pod jego nosem oddaje elegancki strzał na bramkę.
Paradoksalnie, nie było tak, że Wisła w drugiej odsłonie gry przejęła ster i zaczęła dyktować warunki na boisku. Nie musiała. Miejscowi sami podali im tleń, z czego wiślacy bezbłędnie skorzystali - i za to im chwała. Co ciekawe, Arka dalej tworzyła okazje podbramkowe, zarówno przy wyniku 1:2, jak i 1:3. Dwukrotnie na jej drodze stawał jednak bramkarz krakowian Mikołaj Biegański, kilka razy znów zawodziła skuteczność. Szczególnie u Karola Czubaka i Omrana Haydary’ego, dwóch najskuteczniejszych jesienią piłkarzy “Żółto-niebieskich”, którzy weszli w nową rundę z blokadą strzelecką.
Never ending story
Takie mecze, w której jedna drużyna non stop atakuje, a nie może “zamknąć” spotkania i w efekcie traci punkty, się zdarzają. Taki jest futbol. Gdyby skupić się wyłącznie na sobotniej porażce z Wisłą, arkowcy mogliby optymistycznie podchodzić do kolejnych gier. Pokazali wizualnie dobrą piłkę, tworzyli sytuacje, z nadzieją na poprawę skuteczności w przyszłości. Dałoby radę przejść obok tej przegranej obojętnie, gdyby nie fakt, że nie była to jednorazowa wpadka podlana pechem, tylko powtórka z rozrywki. Never ending story w Gdyni.
To wydaje się nieprawdopodobne, ale Arka po raz czwarty w pięciu ostatnich meczach pierwsza wyszła na prowadzenie i nie potrafiła dowieźć wyniku do końcowego gwizdka. Trzy z tych spotkań przegrała, głównie na własne życzenie. Ogólnie w całym sezonie gdynianie siedem razy pierwsi strzelali gola i nie inkasowali kompletu punktów. Kalendarium zdarzeń prezentuje się następująco:
4. kolejka, Dom, 1:1 z Sandecją Nowy Sącz
Sandecja była jednym z najsłabszych rywali, którzy w rundzie jesiennej zawitali nad morze. Nie przeszkodziło to jej jednak wrócić do domu z punktem. Arka szybko zdobyła bramkę na 1:0, ale nie zdołała podwyższyć rezultatu mimo wielu szans. W końcówce zaś zadowoliła się minimalizmem, za co została srogo ukarana. A właściwie ukarała sama siebie - Sandecja wyrównała po rozpaczliwym dośrodkowaniu w pole karne, błędzie bramkarza Kacpra Krzepisza i samobójczym trafieniu Michała Marcjanika.
11. kolejka, Dom, 3:4 z Chrobrym Głogów
Mecz, który na długo zostanie w pamięci kibiców w Gdyni. Gospodarze w 49. minucie prowadzili 3:1 i wydawało się, że spokojnie dowiozą wygraną do końca. Ale Chrobry przebudził się w ostatnim kwadransie, czym kompletnie zaskoczył pogubionych arkowców. Głogowianie wygrali po golach w 76., 81. i 90. minucie.
13. kolejka, Dom, 2:2 ze Stalą Rzeszów
Korzystny wynik 2:1 w 16. minucie, strata bramki na 2:2 tuż przed przerwą i bicie głową w mur w drugiej połowie. Pokaz nieskuteczności, nie pierwszy i nie ostatni raz w tym sezonie.
16. kolejka, Wyjazd, 1:3 z ŁKS-em
Od tego spotkania ŁKS zaczął iść w górę, a Arka w dół. Mimo że to gdynianie pierwsi strzelili w Łodzi gola (już w 2. minucie), a w 29. minucie mogli prowadzić 2:0. Omran Haydary zmarnował jednak rzut karny. Później na boisku dominowali gospodarze, którzy trafiali do siatki w 36., 65. i 90. minucie. Dodajmy, że bramka na 1:1 padła po stałym fragmencie gry.
17. kolejka, Dom, 1:2 z Bruk-Betem Termaliką
Gol w siódmej minucie Czubaka, długie prowadzenie i pogubienie się w końcówce - znów podobny scenariusz. Bruk-Bet odrobił straty w 71., a bramkę na wagę zwycięstwa strzelił w 80. minucie.
18. kolejka, Dom, 2:2 z Podbeskidziem
2:0 do przerwy, 2:1 w 50. minucie i 2:2 w 80., po sprokurowanym przez kapitana Michała Marcjanika rzucie karnym. Ostatni mecz poprzedniej rundy i jednocześnie pożegnanie z trenerem Ryszardem Tarasiewiczem, który słabą końcówką jesieni przypieczętował swój los.
20. kolejka, Dom, 1:3 z Wisłą Kraków
Najświeższe, bolesne wspomnienie Arki. Znowu na własnym boisku - w sześciu na siedem “niedowiezionych” wyników “Żółto-niebiescy” grali w Gdyni.
Jeden za drugim
Jednocześnie trzeba też oddać arkowcom czterokrotne odwrócenie losów spotkań na swoją korzyść. W ten sposób wygrywali w Łęcznej (2:1), Chorzowie (4:2), Sosnowcu (2:1) oraz u siebie z Chojniczanką (2:1). Nie dziwi jednak, że w pamięci sympatyków Arki bardziej zapisały się te mniej udane mecze. Wszak to u siebie piłkarze mają największe problemy, a w delegacjach spisują się naprawdę nieźle. Różnica jest wręcz zatrważająca. W tabeli gier na swoim stadionie gdyński zespół zajmuje czwarte miejsce od końca, z dwoma wygranymi na dziesięć prób. Na wyjazdach są najlepsi w stawce (siedem zwycięstw).
Składając to wszystko w całość, łatwo zauważyć spory problem z koncentracją w drużynie Arki. Jeden błąd często wystarczy, by stabilizacja na boisku posypała się w mgnieniu oka. Notorycznie za jedną pomyłką szybko idą kolejne. To objawia się także pod bramką przeciwnika, gdy brakuje dokładności, precyzji, zachowania chłodnej głowy. Ten zespół od dawna ma też kłopoty z obroną stałych fragmentów gry. A defensywa nie była i nadal nie jest monolitem. Wprawdzie zimowe transfery Dawida Gojnego i Ołeksandra Azackiego na pierwszy rzut oka wyglądają pozytywnie, ale Michał Marcjanik i Bartosz Rymaniak tak jak popełniali proste, kosztowne błędy jesienią, tak też popełniają je teraz.
Teraz przed Arką stosunkowo przystępny terminarz. Wyjazd do Nowego Sącza, dwa domowe mecze, z Resovią oraz Górnikiem Łęczna, a następnie podróż do Opola. Te cztery spotkania powinny zdefiniować rundę rewanżową w wykonaniu drużyny Hermesa Nevesa Soaresa. Mogłoby się wydawać, że margines błędów, zarówno pod jedną, jak i drugą bramką, gdynianie już wyczerpali. Ale trudno szukać nad morzem wyraźnego optymizmu.