Tottenham Hotspur - Liverpool FC. Mourinho powalczy z Kloppem. Różni ich dosłownie wszystko [ZAPOWIEDŹ]

Mourinho przed zadaniem w stylu Kloppa. Dziś Portugalczyk nawet nie stoi koło trenera Liverpoolu
Jose Breton- Pics Action/Shutterstock
Gdy starli się ostatni raz, dla jednego z nich skończyło się to utratą posady. Dziś, po ponad roku, znajdują się w kompletnie innym położeniu od siebie. Jose Mourinho walczy o odbudowę swojej marki dzięki posadzie w Tottenhamie, Jürgen Klopp aktualnie jest u szczytu swojej trenerskiej kariery. Choć czeka nas pojedynek dwóch wielkich futbolowych mózgów, to będzie to starcie kompletnie odmiennych światów i filozofii.
Do miana legendarnej wręcz urosła rywalizacja „The Special One” z Pepem Guardiolą. Dziś jednak Hiszpan ma już nowego nemesis. Jest nim menedżer Liverpoolu, twórca potężnej drużyny, która nie tylko sięgnęła po Puchar Europy, ale i w niespotykanym stylu kroczy po mistrzostwo Anglii. Niemiec zastąpił Mourinho jako największego wroga Hiszpana. Zarówno z powodu swoich świetnych wyników, jak i problemów Jose.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ten bowiem od jakiegoś czasu traci uznanie. Z Chelsea i Manchesterem United pożegnał się w fatalnej atmosferze, pozostawiając niedosyt. W Tottenhamie zaliczył dobry start, ale szybko nadeszła weryfikacja i bolesne zderzenie z rzeczywistością. Dziś możemy już chyba powiedzieć, że czeka go naprawdę wiele pracy, a osiągnięcie poziomu pozwalającego na walkę o trofea to odległa perspektywa.

Dwa różne schematy, dwa różne etapy

Ekipa z Merseyside i stołeczny Tottenham to dwa projekty na kompletnie innych etapach cyklu. Liverpool jest na szczycie, wiele osób postawiłoby ich jako najsilniejszą drużynę na świecie. Wszystko dzięki Kloppowi i ludziom, którzy mu zaufali. O czymś takim marzy Mourinho.
Gdy Niemiec przyjechał na Anfield, zespół zajmował dziesiąte miejsce w ligowej tabeli. Kadra, w porównaniu z dzisiejszą, wyglądała wręcz śmiesznie. Minęły jednak ponad cztery lata i „The Reds” właśnie weszli na najwyższe obroty. Przemyślane zakupy, konsekwentne wpajanie piłkarzom założonej filozofii futbolu, poparcie kibiców - wszystko od lat zmierzało w określonym kierunku, który nadał menedżer.
Klopp to specjalista od budowania drużyn. Swoje Mainz wprowadził do Bundesligi, aby pierwszy raz zagrać z nim w eliminacjach europejskich pucharów. Wypracował sobie taką pozycję, że nawet spadek do drugiej ligi nie doprowadził do jego zwolnienia. Zrezygnował dopiero sam, po nieudanej walce o awans.
Dortmund, który obejmował w kryzysie, zmienił w najlepszą drużynę w kraju. To samo zrobił z Liverpoolem. Teraz właśnie znajduje się na samym szczycie swojej „krzywej” - tak, jak gdy kręcił się w środku tabeli niemieckiej ekstraklasy z ekipą z Moguncji i zdobywał dwa tytuły z BVB.
Jego vis-a-vis z kolei jest innym typem szkoleniowca. Ostatni raz zadanie prawdziwej budowy drużyny dostał w Porto, chociaż i w przypadku Manchesteru United można by było pokusić się o stwierdzenie, że musiał zrobić to samo – choć można z tym dyskutować. Teraz jednak stoi przed kompletnie innym wyzwaniem. Prawdopodobnie największym w swojej karierze.
Zawsze, gdy przychodził do klubu, miał wygrywać trofea. Teraz jednak oczekiwanie od niego takich wyników byłoby szaleństwem. Biorąc pod uwagę to, że „Mou” przejmował drużynę rozbitą, pogrążoną w kryzysie trwającym od zeszłego stycznia i dodatkowo dobitą porażką w finale Ligi Mistrzów, należy zakładać, że to dla niego początek niesamowicie wyboistej drogi. Czy długiej? Trudno powiedzieć, bo Jose dłużej niż trzy lata raczej nie pracuje.

Zmienić skład i mentalność, jak... Klopp

Kadra Tottenhamu ma kilka ogniw, które na papierze wyglądają jak stworzone dla Mourinho: Kane, który może wziąć na swoje barki rolę Drogby, Costy czy Ibrahimovicia, Alli, Alderweireld czy nawet Moussa Sissoko... są tutaj nazwiska, które powinny pasować do „mourinhowskiego” futbolu. Brakuje jednak charakterów. Graczy, którzy byliby w stanie na murawie umierać za menedżera, niczym Matić czy Essien.
Mental ekipy „Kogutów” wydaje się naprawdę słaby. Jakby brakowało liderów, gości zadziornych (nie mylić z chamskimi zagrywkami Sona czy Lameli), zawodników, którzy doświadczyli sukcesów na arenie klubowej. Takich właśnie „The Special One” uwielbia.
Musi przeprowadzić proces podobny do Kloppa. Ten jednak niemal na pewno będzie trwał długo, a Danielowi Levy’emu nie musi starczyć cierpliwości. Postawienie na takie nazwisko kosztem kontynuacji projektu Pochettino to jasny manifest tego, że w Londynie chcą trofeów. I to w najbliższej przyszłości. Droga do nich jest jednak niesamowicie daleka.
Podczas, gdy drużyna „Spurs” w podstawowym składzie zaliczyła słaby, nużący remis z drugoligowym Middlesbrough w FA Cup, Liverpool pokonał rywali zza miedzy, grając nie drugim, a trzecim garniturem. I chociaż to rywale mieli przez większość spotkania przewagę, to pokazuje to siłę „The Reds”. Tam każdy, nieważne, jak istotny, piłkarz wierzy w swoje umiejętności. Wie, że stać go na wszystko. To właśnie wpływ Kloppa.
W Tottenhamie? Jakby brakowało zaangażowania i motywacji. Mamy przysłowiowe „walenie głową w mur”, niewyjaśnioną przyszłość Eriksena i Vertonghena, którym wygasają kontrakty. Wciąż nie wiadomo, z kim Mourinho może wiązać swoje plany. Latem należy spodziewać się małej rewolucji, ale manifest siły przydałby się już teraz. W końcu trzeba potwierdzić, że „Koguty” nie popadły w marazm i pod wodzą nowego trenera są gotowe, aby nawiązać do udanych, poprzednich lat.

Dla jednego – zwykły mecz, dla drugiego – ogromna szansa

Właśnie dlatego dzisiejsze starcie może okazać się kluczowe. Jeśli ekipa „The Special One” zdoła urwać punkty rywalom, to pokaże, że ich nowy boss nie zapomniał, jak pracuje się na najwyższym poziomie. Rozpracowanie Kloppa byłoby manifestem tego, że w zespole wciąż drzemie nieujawniony potencjał, że da się wrócić do czasów Pochettino, a nawet je przebić.
Maszyna Niemca została jednak w tym sezonie zatrzymana zaledwie pięć razy (w tym grając młodzieżówką, przeciw Aston Villi). Faworyt jest jeden i tak naprawdę nie ma nic do stracenia. Jeśli nie uda się wygrać, to przewaga w tabeli w najgorszym przypadku do minimum 10 oczek, przy jednym rozegranym spotkaniu mniej od reszty czołówki.
Zdecydowanie bardziej może ucierpieć Mourinho i jego podopieczni. Od początkowej serii trzech zwycięstw z rzędu jego piłkarze nie zdołali wygrać dwóch kolejnych meczów. Teraz walczą o przerwanie passy trzech spotkań bez wygranej. Kolejny tylko podkopie mocniej ich pewność siebie.
Doliczając do tego ogromne osłabienia, jak absencja Kane’a, Sissoko czy dwóch podstawowych lewych obrońców, otrzymamy pełny obraz kryzysu w Tottenhamie. Kryzysu, z którego będzie musiał wyprowadzić drużynę Mourinho. Z podobnych rozmiarów wyzwaniem poradził sobie kilka lat temu Klopp. Ci goście to jednak dwa inne światy.
Jeden woli futbol „na tak”, drugi - bardziej konserwatywny. Niemiec ma opinię „dobrego wujka”, „kumpla”, speca od długofalowych projektów, a jego oponent nadętego gbura, który wyniki wykręca tu i teraz. Stawią sobie czoła, znajdując się w kompletnie innym położeniu.
Dziś nie poznamy odpowiedzi na pytanie, czy Mourinho do odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Nie powtórzy się też sytuacja z zeszłorocznej wizyty Manchesteru United na Anfield, która stanowiła gwóźdź do jego trumny – nie musi obawiać się o posadę. Ten mecz ma jednak potencjał, aby wychylić szalkę wagi w jedną ze stron, a nawet poruszyć ją na tyle, że opuści „strefę równowagi”. Takie starcie, jak to, może okazać się kluczowe dla projektu Tottenhamu pod wodzą „The Special One”.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również