Trudne, zbyt pochopne przedsięwzięcie. Wielkie nadzieje i wielkie ryzyko w Bundeslidze

Trudne, zbyt pochopne przedsięwzięcie. Wielkie nadzieje i wielkie ryzyko w Bundeslidze
Ververidis Vasilis / Shutterstock.com
Jeszcze niedawno wydawało się to czystą abstrakcją, ale jednak najpewniej dojdzie do skutku. Niemieckie media, na czele z “Bildem”, sugerują, że Bundesliga wróci do gry już niebawem - 15 maja. Wszystko wskazuje na to, że nasi zachodni sąsiedzi będą europejskimi pionierami. Należałoby więc zastanowić się: czy ten karkołomny pomysł naprawdę jest słuszny?
Władze federacji piłkarskiej i ligi doszły już do porozumienia w sprawie powrotu rozgrywek piłkarskich, zielone światło dał również niemiecki rząd na czele z Angelą Merkel. Jeśli przez najbliższe kilkanaście dni nic nie wywróci się do góry nogami, będziemy mogli ekscytować się walką o mistrzowską paterę.
Dalsza część tekstu pod wideo
Badania i planowanie związane z ewentualnym wznowieniem rozgrywek ruszyły już kilka tygodni temu. W mediach pojawiały się informacje na temat ewentualnych wymagań związanych z podjęciem odważnej decyzji o odwieszeniu Bundesligi. Oczywiście wiąże się to z pewnym ryzykiem i potencjalnie ogromnymi kosztami. Kluby i przedstawiciele futbolowych władz są w stanie stawić im czoła.

Sytuacja w kraju

Proponowane przedsięwzięcie jeszcze niedawno wydawało się mało prawdopodobne w obliczu rozwoju sytuacji epidemicznej za naszą zachodnią granicą w ostatnim czasie. W połowie kwietnia władze ogłosiły częściowe zluzowanie obostrzeń, indywidualnie dla poszczególnych landów. Na początku poprzedniego miesiąca 52% ankietowanych przez „DW” opowiadało się za powrotem rozgrywek przy zamkniętych trybunach. W międzyczasie jednak doszło do zmian.
22 kwietnia Instytut Kocha szacował, że współczynnik reprodukcji COVID-19 w Niemczech wzrósł z 0,7 do 0,9. Pojawiły się wątpliwości dotyczące tego, czy faktycznie udało się opanować rozprzestrzenianie się choroby. Podważano też słuszność decyzji o otworzeniu niektórych sklepów, punktów usługowych i zapowiadanego wznowienia normalnego funkcjonowania szkół. Estymowano, że gdy współczynnik osiągnie wartość 1,1, oznaczać będzie to załamanie systemu zdrowotnego w październiku. 1,2 oznaczałoby podobną sytuację już w lipcu.
Gdy więc „DW” przeprowadziło kolejne badanie, można było się spodziewać wyników innych, niż kilka tygodni temu. Tym razem przeciwko wznowieniu rozgrywek bez kibiców opowiedziało się 49% ankietowanych. Pesymistyczne oznaki udało się jednak opanować. We wtorek władze Bawarii zapowiedziały otwarcie restauracji, hoteli czy placówek edukacyjnych, a także zniesienie ograniczeń opuszczania miejsca zamieszkania, które przestały obowiązywać dzisiaj.
W innych landach również szykują się do stopniowego powrotu do normalności. Co prawda, kroki mają być zdecydowanie bardziej stonowane. W całym kraju wciąż obowiązują restrykcyjne przepisy dotyczące spotkań - maksymalnie dwie osoby, jeśli nie mieszkają razem. Wszelkie kroki zmierzające do zniesienia ograniczeń związane są ponadto z restrykcyjnymi wymaganiami higienicznymi, jak chociażby dezynfekcja czy noszenie maseczek.

Czy piłkarze dostosują się do wymagań?

Szerokim echem odbiło się niedawne nagranie Salomona Kalou, który uwiecznił zachowanie piłkarzy Herthy Berlin w szatni. Zgodnie z zaleceniami, wszyscy powinni trzymać od siebie odpowiedni dystans. Pogwałceniem zaleceń było także to, że przebywał w pomieszczeniu, w którym jego kolega z drużyny miał pobierany wymaz z jamy ustnej.
Jego facebookowy „live” pokazał też rozmowy zawodników stołecznej drużyny na temat obniżek pensji. Ich opinie, delikatnie to ujmując, nie były pozytywne. To postawiło klub, a także całe środowisko piłkarskie w złym świetle. Przedstawiciele berlińskiej ekipy podjęli jedyną możliwą decyzję - Iworyjczyk niemal natychmiast został zawieszony.
Oczywiście pojawiły się również rozważania na temat tego, jakie skutki dla ewentualnego wznowienia rywalizacji na boiskach będzie miało nagranie, które wylądowało w sieci. Ukazało one to, jak wyglądają realia panujące w szatniach. Zasady trzymania odpowiedniej odległości za zamkniętymi drzwiami schodzą na dalszy plan, podobnie jak będzie to miało miejsce na murawie. I można się domyślać, że tak jest właściwie wszędzie.
Dlatego też koncept powrotu Bundesligi wydaje się ryzykowny pod względem zdrowotnym. Jeśli dojdzie do zarażenia zawodników bądź pracowników w związku z rywalizacją, będzie to ogromna wpadka marketingowa, nie mówiąc już o możliwym zagrożeniu dla samych zainteresowanych. Władze nieustannie powtarzają, że priorytet to ratowanie ludzkiego życia. Posyłanie piłkarzy, sztabów szkoleniowych i całego „backroom staffu” na stadiony niespecjalnie wpisuje się w tę narrację.

Kosztowna walka o przetrwanie

Łatwo jest domyślić się, dlaczego Niemcom tak spieszno do powrotu na boisko. Właściwie od razu po zawieszeniu rozgrywek informowano o tym, że jeśli kampania nie zostanie zakończona, kluby mogą stracić miliony euro. I o ile dla czołówki ekstraklasy nie byłoby to zbyt wielkie zagrożenie, to dla drużyn z chociażby drugiego poziomu rozgrywkowego stanowiłoby to poważny problem. Wyliczano, że nawet kilkanaście drużyn pierwszej i drugiej Bundesligi musiałoby walczyć o przetrwanie.
Stąd też ich przedstawicielom naprawdę zależy na wznowieniu rywalizacji. Nawet pomimo wsparcia Borussii, Bayernu, Bayeru czy Lipska, które łącznie na pomoc swoim rywalom przeznaczyły 20 milionów euro. Treningi wznowiono już w zeszłym miesiącu. W mniejszych grupach, z (przynajmniej teoretycznie, biorąc pod uwagę „Kalou-gate”) zachowaniem zaostrzonych zasad higieny.
Oczywiście, rozgrywanie meczów w obecnej sytuacji wiązałoby się z koniecznością masowego przeprowadzania testów. Wyliczono, że jedno spotkanie oznaczałoby przebadanie 240 osób - od zawodników, przez pracowników klubów, po ekipę prowadzącą transmisję. Koszta byłyby więc ogromne, jedna kolejka oznaczałaby wykonanie 2000 badań! Niemieckie władze deklarują zdecydowanie większą przepustowość swoich systemów, a koszta testów miałaby pokryć DFL i kluby. Niemniej, to wciąż ogromna liczba.
Taki wydatek wydaje się niczym w stosunku do potencjalnych strat. I tutaj nie można się dziwić. Ciśnienie jest ogromne. I dlatego planów nie zmieni zapewne nawet ostatnia informacja o tym, że niedawno zdiagnozowano koronawirusa u 10 pracowników klubów. To mały odsetek całości, bo zbadano 1724 próbki od osób związanych z dwoma najwyższymi poziomami rozgrywkowymi. Pokazuje jednak, że trzeba będzie robić regularny „przesiew”. A „sito” będzie musiało być bardzo szczelne, aby uniknąć kompromitacji.

Dla ludzi

W Anglii pojawił się pomysł mówiący o tym, że powrót Premier League, nawet na zamkniętych obiektach, pomógłby utrzymać ludzi w domach. Transmisje zapewniłyby im rozrywkę i zmniejszyłyby frustrację związaną z zamknięciem w czterech ścianach. Podobne posunięcie może udać się również za Odrą.
Podczas dyskusji na forach internetu można też często przeczytać, że „zwyczajni zjadacze chleba” muszą iść do pracy, a piłkarze są grupą uprzywilejowaną. Co więcej, pobierają ogromne wynagrodzenia, nawet po obniżkach. A to wszystko pomimo tego, że nie grają. Powrót do rywalizacji pozwoliłby uciszyć te głosy (pomijając już to, czy są słuszne, czy nie).
Możliwość spędzenia czasu na obejrzeniu spotkania - póki co, jedynie przed telewizorami - dałaby kolejną namiastkę normalności. Podniosłaby „ducha” narodu, podobnie jak mecze grane podczas II wojny światowej w Anglii. Mało kto wie, ale w 1941 roku na Wembley udało się zgromadzić aż 61 tysięcy ludzi. Wyobraźcie sobie tylko, jakim zainteresowaniem cieszyłyby się transmisje meczów po dwumiesięcznej przerwie.
Bundesliga okaże się też papierkiem lakmusowym. Na podstawie ewentualnych błędów i strzałów w dziesiątkę decyzje będą podejmowały władze w innych krajach. Jeśli Niemcy przeprowadzą całą operację w udany sposób, to ich rozwiązania zostaną zaadaptowane w każdy możliwy sposób. W przypadku efektownej porażki, wszelkie plany powrotu zostaną wszędzie wstrzymane.
Chociaż wszyscy chcemy, aby futbol jak najszybciej powrócił, to należy zachować zdrowy rozsądek. Jeśli nasi zachodni sąsiedzi podejmą decyzję o powrocie ich ekstraklasy, to będzie to ogromne ryzyko. Czy jego skutki będą tego warte? Przekonamy się za jakiś czas. Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy. To szalenie trudne przedsięwzięcie i, na ten moment, chyba trochę zbyt pochopne.
Ale cóż, ktoś musiał spróbować. Niespełna dwa tygodnie, bo chyba tyle będziemy musieli czekać, to w obecnej sytuacji naprawdę dużo czasu. Wiele może się zmienić.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również