Trudno kochać mistrzów świata. Argentyna się wywyższa, "drapie, wierzga, gryzie" i… ciągle wygrywa

Trudno kochać mistrzów świata. Argentyna się wywyższa, "drapie, wierzga, gryzie" i… ciągle wygrywa
Marco Galvao/SPP/SIPA USA/PressFocus
Argentyna ma nowego prezydenta, ale król nadal jest ten sam. Leo Messi niezmiennie budzi podziw na całym świecie, ale jego wierna "straż przyboczna" nie jest już tak jednoznacznie pozytywnie oceniana. Czy "Albicelestes" to antypatyczna drużyna? I czy może to być ich zaletą?
Argentyńczycy nie są lubiani w Ameryce Południowej. Inne kraje mają ich za arogantów przekonanych o własnej wyższości. Tym bardziej po wygranych mistrzostwach świata. Dużo lepszą opinię za granicą mają Brazylijczycy.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Gdy oni wygrywali mundiale, nigdy się z tym nie obnosili, zawsze ważniejsza była dla nich “joga bonito” sama w sobie. Argentyńczycy przez następne lata nie dadzą nam zapomnieć, że puchar należy do nich - mówi mi latynoski znajomy.
Zapewne dużo w tym stereotypu, ale ten wizerunek potwierdza Michał Borowy, sympatyk argentyńskiego futbolu, który uważnie śledzi wszystkie wydarzenia związane ze "Scalonetą".
- Argentyna jako naród na kontynencie uchodziła za państwo lepsze we własnym mniemaniu, patrzące z góry na sąsiadów, głównie z racji dumy z europejskiego pochodzenia. Przez lata brak sukcesów w piłce reprezentacyjnej komentowano za granicą z silnym przekąsem i sarkastycznym dowcipem, na który Argentyna odpowiadała tym samym. A kiedy sukces się pojawił, to i naród ponownie widzi i ma uzasadnione powody, do mówienia o sobie, że jest tą faktyczną potęgą - przyznaje.

Cwaniactwo w cenie

Podobnie od środka widział to Adrian Białkowski, który spędził w Argentynie miesiąc podczas mistrzostw świata i uważnie śledził drogę piłkarzy Lionela Scaloniego do triumfu w Katarze z perspektywy ich ojczyzny. Pokazał ją w obszernym reportażu “Muchachos”, który można obejrzeć TUTAJ.
- Argentyńczycy bardzo lubią sami siebie i nie są zbyt autokrytyczni. Takie miałem przeświadczenie po tym miesiącu. Ich patriotyzm jest silny i wpajany od małego. Na wszystkich fiestach po wygranych meczach widać rodziców świętujących z małymi dziećmi. Kiedy ktoś im zarzuca niesportowego ducha, Argentyńczycy wzruszają ramionami. U nich bardzo ważna jest "viveza", czyli coś, co możemy opisać jako "zdolność do przetrwania, wytrwałość, cwaniactwo". To, co my możemy krytykować, u nich będzie często powodem do dumy i dowodem na to, jak silny i sprytny jest ten naród. A trudno im się dziwić, bo większość z nich musi walczyć od małego. To nie jest bogaty kraj, a obecnie ok. 40 procent populacji żyje w biedzie - podkreśla.

Drużyna wojowników

Futbol jest potwierdzeniem siły i odskocznią od trudów codzienności. Mimo listopadowej porażki z Urugwajem i niepewnej przyszłości selekcjonera Scaloniego, "Albicelestes" kończą rok na pierwszym miejscu w eliminacjach kolejnych mistrzostw świata i w świetnych nastrojach po pokonaniu Brazylii. To nie był piękny mecz, delikatnie mówiąc. Towarzyszyła mu skandaliczna organizacja, ale goście umieli (znowu) przekuć gorącą otoczkę w swój atut.
Już po rozpoczęciu meczu brylował w tym Rodrigo De Paul, który tego dnia ściągał na siebie wszystkie "ciosy" dłoni i rąk Brazylijczyków. Wywalczył tym trzy żółte i jedną czerwoną kartkę dla rywali. Mecz ten raczej nie przysporzył Argentyńczykom nowych sympatyków, ale już wcześniej, na mundialu ich styl budził kontrowersje.
- Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Argentyna jako drużyna może być nielubiana. Sam mówiłem w moim vlogu przed półfinałem z Chorwacją, że "walczyli, drapali, wierzgali i gryźli", bo żeby zostać mistrzem po prostu tak trzeba. To drużyna wojowników. Gdyby nie charakter to kto wie, czy w ogóle wyszliby z grupy na mundialu. Przegrali pierwszy mecz, a w drugim długo męczyli się z Meksykiem. Później od Holandii dostali dwa gole, kiedy wydawało się, że już nic im w tym ćwierćfinale nie grozi, a mimo to wygrali całe spotkanie. No i w końcu ten niesamowity finał z Francją, który też dominowali na początku, a zakończył się horrorem i karnymi. Mistrzowie nie są od bycia lubianym, a od wygrywania - ocenia Polak, na co dzień mieszkający w Barcelonie.

W jedności siła

A przecież Argentyńczycy nie wygrywają od miesiąca, czy dwóch, a już właściwie od kilku lat. Wygrali Copa America, "Finalissimę" i mundial. Zapewne im więcej ich sukcesów, tym więcej negatywnych emocji u rywali. Ale w futbolu taka "oblężona twierdza" to często dobry sposób na scementowanie zespołu w środku. Na zasadzie: my vs cały świat.
- Są drużyną. Budują swoją tożsamość na wspólnotowości, rodzinie, oni cały czas mówią o sobie, że nie są reprezentacją, tylko rodziną. Stanowią jedność, a z takimi przeciwnikami zawsze gra się trudno. To poczucie jedności bierze się też z podobieństwa charakterów. W meczu z Brazylią w składzie mieli Cristiana Romero, Nicolasa Otamendiego, Marcosa Acunę, Rodrigo De Paula, Enzo Fernandeza. To są boiskowe "zadziory". Lubią podostrzyć, złapać za kark i wytargać za ucho - zwraca uwagę Tomasz Zieliński, który na antenie “Eleven Sports” komentował mecz z Brazylią.

Trash talk i faule

Najbardziej polaryzuje jednak bramkarz. Emiliano Martinez przed meczem na Maracanie rzucił się na policjantów w obronie kibiców, czym jeszcze umocnił swój kultowy status wśród rodaków. Poza Argentyną od dawna ma jednak opinię prowokatora, może nawet szaleńca, który nie ma szacunku dla rywali. Jego styl bycia może irytować Potwierdził to zachowaniem zaraz po finale mistrzostw świata.
- Przyłożenie nagrody dla najlepszego bramkarza do krocza było na świecie odebrane jako brak szacunku, ale w argentyńskiej kulturze takie zachowanie interpretuje się jako dowcipne bądź "pokazujące jakie ma się wielkie jaja". Paradowanie z laleczką Kyliana Mbappe też nie przysporzyło mu fanów, ale "Dibu" już wielokrotnie tłumaczył, że jego zachowanie i "trash talk" w czasie meczów mają na celu wyłącznie wyprowadzenie z równowagi rywala. To tylko sport a psychika odgrywa w nim wielką rolę - uważa Borowy.
Przed Martinezem ustawiony jest prawdopodobnie najostrzej grający stoper w czołowych ligach Europy. Cristian Romero rozegrał w karierze klubowej 201 spotkań (wg "Transfermarkt"), w których zobaczył 71 żółtych i siedem czerwonych kartek. Ostatnią 6 listopada w meczu z Chelsea za brutalny faul na… koledze z reprezentacji, Enzo Fernandezie. Po powrocie do Tottenhamu czekają go jeszcze dwa mecze zawieszenia.
- Ja tam z nikim nie mam problemu, ale w przypadku Romero to już nie jest balansowanie na granicy, tylko często jej przekraczanie. W meczu z Brazylią on i tak był potulnym aniołkiem w porównaniu do tego jak gra w Premier League. On musi się nauczyć grać inaczej, bo czasami absolutnie przegina - ocenia Zieliński.
Oczywiście "Scaloneta" to nie tylko jedenastu rzeźników. W ataku świetnie się sprawdza Julian Alvarez, a ofensywne dzieło wieńczy zawsze Leo Messi. Ale nawet on, na co dzień cichy i spokojny zdobywca, gdy zakłada koszulkę w biało-błękitne pasy, to jakby coś w niego wstępowało. Prowokuje, wyzywa albo przynajmniej mocno dyskutuje. Jak ostatnio z Rodrygo, jak na mundialu z Robertem Lewandowskim czy Woutem Weghorstem. "Que miras bobo?", czyli "Na co się gapisz głupku?" skierowane do Holendra przeszło już do piłkarskiej popkultury.
Zwycięzców się nie sądzi. Dopóki Argentyna wygrywa, to znaczy, że ich pomysł na futbol - mniej wyrachowany, może trochę mniej merytoryczny, a bardziej emocjonalny - się sprawdza. Potrafią grać wspaniale, ale potrafią też walczyć i cierpieć. I sprawić, by rywale cierpieli. Resztą zajmie się Messi.

Przeczytaj również