Trzech pomocników w jednym. "To ktoś wiecznie poszukiwany przez PSG, Bayern czy Real Madryt"

Trzech pomocników w jednym. "To ktoś wiecznie poszukiwany przez PSG, Bayern czy Real Madryt"
Marco Iacobucci Epp / Shutterstock.com
Jest jednym z najbardziej kompletnych zawodników w europejskiej piłce. Rozbija akcje, kreuje je, a do tego jeszcze skutecznie kończy. Sergej Milinković-Savić to dwóch, albo trzech pomocników w jednym. Czas, by ktoś poważny skorzystał z jego talentów.
To moment, żeby znów zagłębić się w temat Sergeja Milinkovicia-Savicia. Krótkie resume. Jeden z najlepszych pomocników w lidze, może nawet, nawet nie kontrowersyjnie, w Europie. Wysoki na metr 191 centymetrów, z szybkimi nogami, silny jak byk, rzucający się na ciebie jak potwór, ale z gracją modelki.
Dalsza część tekstu pod wideo
To ktoś wiecznie poszukiwany przez PSG, Bayern czy Real, potencjalnie gwiazda każdej innej drużyny, która mierzy wysoko, chcąc wygrywać wszystko. Próżno szukać jednak zachwytów nad nim, wielkich liter i wykrzykników na okładkach czy obrazków na czołówkach sportowych serwisów. Kiedy to samo na boisku robiłby Cristiano Ronaldo, media społecznościowe eksplodowałyby viralami. Gdy SMS znów przedstawia ten sam recital wysokiej jakości, wszyscy uważają to za coś oczywistego. A przecież nie ma wielu takich piłkarzy.

Najlepszy w swoich kategoriach

Urodzony w Hiszpanii jako syn Nikoli Milinkovicia, piłkarskiego obieżyświata, i Milany Savić, weteranki koszykówki. Dorastał w podróży, gdy jego ojciec przenosił się raz do Portugalii, raz Hiszpanii, a później do Austrii. Ciągłe życie na walizkach dały Sergejowi możliwość poznania wielu różnych kultur piłkarskich. Oglądał grę taty na boiskach całego kontynentu. Chłonął wszystko jak gąbka.
Kiedy rodzina wróciła do Nowego Sadu w Serbii, rodzice, zapaleni sportowcy, z radością pozwolili synowi dołączyć do miejscowego klubu Vojvodina. To tam trener drużyny młodzieżowej Milan Kosanović po raz pierwszy zobaczył, z kim ma do czynienia. Sergej wieku 12-13 lat już wyglądał na piłkarza.
Zadebiutował w wieku 18 lat, następnie przez rok grał w Genku i od razu został pozyskany przez Lazio. A właściwie wyrwany w ostatniej chwili z rąk Fiorentiny, z którą praktycznie miał już podpisaną umowę. Po sezonie adaptacyjnym stał się Milinkoviciem-Saviciem, jakiego znamy. Po kilku latach “Laziali” mogliby mu postawić pomnik przed Koloseum. Kiedy przybył do Rzymu, jego wartość oscylowała wokół 9 milionów. Dziś portal “Transfermarkt” sytuuje go w czwórce najbardziej wartościowych środkowych pomocników na świecie: za Philem Fodenem, Pedrim i Judem Bellinghamem, wschodzącymi gwiazdami, którzy jednak w dorosłym futbolu istnieją od niedawna. 26-letni Serb wiele już pograł i wycierpiał. Wciąż jednak trzyma się w czubie.

Jedyna ostoja Lazio

Od czasu, gdy trafił do Serie A, nie robi nic, aby wyglądać inaczej. Ma taką samą fryzurę od czasu wygrania z Serbią mundialu do lat 20 i mimo ciągłych zalotów wielkich klubów występuje w tej samej drużynie, która sprowadziła go na Półwysep Apeniński. Nawet jego boiskowy styl jest mniej więcej taki sam, oczywiście, z pewnymi wzlotami i upadkami. Wieczorami, gdzie wchodzi w tryb niezniszczalnego i niedzielnymi popołudniami, gdy wygląda na zupełnie normalnego śmiertelnika. Nie powinno to jednak sprawiać wrażenia, że oglądamy faceta niczym się nie wyróżniającego od innych. Przez siedem lat stworzył wokół siebie markę zasługującą na szacunek.
Zawsze wierny w sprawie “Biancocelestim”. Związany z Lazio. Wraz z Immobile oraz Luisem Alberto najbardziej przyczynił się do niedawnych sukcesów klubu. Puchar Włoch, dwa superpuchary, coroczna walka o Ligę Mistrzów, występ w niej w 1/8 finału, w sezonie 2019/2020 bitwa prawie do samego końca o scudetto. Maurizio Sarri, który jako ostatni święcił triumf z Juventusem, mówił wtedy o Lazio:
- Często się mówi, że to zespół fizyczny, ale posiada również wielki potencjał także z punktu widzenia techniki, kreatywności.
Ta wypowiedź wydaje się adekwatna do opisu pomocnika z Rzymu, a teraz Sarri sam może szlifować ten diament. Lecz znów, kiedy największy z palaczy wśród trenerów przybył na Stadio Olimpico, niektórzy uważali, że Sergej nie pasuje do jego stylu, że Maurizio potrzebuje graczy bardziej bezpośrednich, szybko operujących w środku, a mniej fizycznych. Dziś, ponad pół roku później, to SMS jest zawodnikiem z największą liczbą minut. w zespole. Najwierniejszy z carabinierich w brygadzie Sarriego. W ligowych statystykach znajduje się w czołówce klasyfikacji kluczowych podań (drugie miejsce) i asyst (czwarte).

Ostatni dzwonek

Krótko mówiąc, Serb znów błyszczy, nawet jeśli jego Lazio złapało zadyszkę po przekroczeniu półmetka sezonu. A skoro statystyki nie zawsze trafiają do przeciętnego kibica, zajrzyjmy do warstwy mniej merytorycznej. Ilu piłkarzy o podobnych warunkach fizycznych jak Sergej może pochwalić się filmami na społecznościowkach, w których bez narażania się na śmieszność porównywani są do do Edgara Davidsa, Andrei Pirlo czy Zinedine’a Zidane’a? Chociaż te porównania mu schlebiają, on inspirował się bardziej Yayą Toure oraz Nemanją Maticiem. Bardziej przyziemnie, mniej efektownie, a pragmatycznie.
Co nie znaczy, że piłkarsko był “z gruba ciosany”. Technika, jaką posiada, pozwala mu grać w każdym tempie i w każdej przestrzeni. Jeśli cierpi, to w defensywie i to przeciwko szybszym, lepszym, bardziej intensywnym przeciwnikom. Z większością jednak sobie radzi. Pozwala sobie na zabawy, zaskakiwanie rywali, szukanie niebanalnych rozwiązań. Kopie lewą i prawą nogą w ten sam sposób, krótko, dłuższymi przerzutami, na dobieg i jak od linijki, do nogi kolegi. Maestria.
Wszystkie te rzeczy Milinković-Savić robi zbyt dobrze, by pozostać niezauważonym. Nie ma dziedziny, w której się specjalizuje, no, może z wyjątkiem pojedynków powietrznych, które czasem wygrywa, jakby wokół niego nie stał żaden z rywali. Czasem tak jest w istocie. Po prostu wolą odpuścić niż wdawać się z nim w przegrane batalie. Serb jako młodzieniec mówił, że chciałby zostać registą, reżyserem na boisku, ale jednak szkoda byłoby go utrzymywać tuż przed linią obrony. Tak samo trenerzy nie wykorzystaliby jego możliwości, gdyby ustawiali go zaraz za napastnikami.
Dziś, 27 lutego, Milinković-Savić kończy 27 lat, a jego kontrakt z Lazio obowiązuje do 29. roku życia. Nie wydaje się, by Serbowi spieszyło się do zmiany otoczenia. Ale nie da się wyobrazić go ciągle w tych samych barwach, do końca kariery. Po siedmiu latach, w obliczu kolejnego fantastycznego sezonu, absurdalne musi być to, że tak znakomity piłkarz nadal występuje w drużynie, która tylko odrobinę wychodzi ponad przeciętność.

Przeczytaj również