Trzęsienie ziemi w NBA. Dostał 113 mln dolarów, żeby więcej tam nie zagrać

Trzęsienie ziemi w NBA. Dostał 113 mln dolarów, żeby więcej tam nie zagrać
Jeff Hanisch / pressfocus
Mateusz - Jankowski
Mateusz JankowskiWczoraj · 19:40
Dostaniesz swoje 113 mln dolarów, ale nigdy więcej nie zagrasz już w naszych barwach. Taką ofertę przyjął Damian Lillard od Milwaukee Bucks. Relacja, która miała doprowadzić do mistrzostwa, zakończyła się sensacyjnym rozstaniem.
NBA to biznes, w którym nie ma miejsca na sentymenty. Jeszcze w kwietniu Milwaukee Bucks życzyło swojej gwieździe, Damianowi Lillardowi, powrotu do zdrowia po zerwaniu Achillesa. Wydawało się, że doświadczony rozgrywający wyleczy się i pod koniec następnego sezonu wróci na parkiet, aby pomóc Giannisowi Antetokounmpo i spółce. Włodarze ewidentnie nie mieli jednak wystarczająco cierpliwości, aby czekać niemal rok na powrót gwiazdora.
Dalsza część tekstu pod wideo
Poprzednia umowa Dame’a miała obowiązywać do 2027 roku. Na jej mocy Bucks zobowiązali się zapłacić mu 113 mln dolarów. Klub postanowił jednak zaryzykować, zagrać vabank. Obie strony doszły do porozumienia w sprawie rozciągnięcia i tzw. wykupienia kontraktu. Co to oznacza? Lillard do 2030 roku otrzyma należyte mu pieniądze. Nie zagra już jednak w Milwaukee. Ma teraz wolną rękę w kwestii poszukiwania nowego pracodawcy. W innym klubie prawdopodobnie zaakceptuje niską pensję, ponieważ przez najbliższe pięć lat i tak będzie dostawał po 22,6 mln dolarów od, nomen omen, “Jeleni”.

Dame time

Lillard przez większość kariery udowadniał, że lojalność jest dla niego bardzo ważną cechą. Aż 11 lat spędził w Portland Trail Blazers, gdzie nie miał większych szans na tytuł. Przed nim zespół czekał 14 sezonów na udział w play-offach. Z nim na parkiecie aż ośmiokrotnie udawało się awansować do decydującej fazy sezonu. Rozgrywający był liderem z krwi i kości, kimś, kto pod żadnym pozorem nie boi się wziąć na siebie ciężaru odpowiedzialności. Do historii przeszły jego rzuty równo z syreną, które zapewniały zwycięstwa. Kiedy wynik był na styku, do końca meczu pozostały sekundy, wtedy zaczynał się Dame time.
Lillard spokojnie zasługuje na miano legendy PTB. Pozostaje rekordzistą klubu w liczbie trafionych trójek (2387) i zdobytych punktów (19376). Problem polegał na tym, że przez wiele lat musiał ciągnąć wózek niemal w pojedynkę. Inne gwiazdy parowały się, tworzyły tzw. superteamy, zwiększając swoje szanse na tytuł. Dame raz poprowadził Blazers do finałów Konferencji, gdzie zostali zmiażdżeni przez Golden State Warriors ze Stephenem Currym, Kevinem Durantem, Klayem Thompsonem i resztą konstelacji. W pojedynkę po prostu nie da się walczyć o najwyższe cele. W sezonach 2021/22 i 2022/23 Portland zajmowało 13. miejsce w Konferencji, nie mając szans na awans do play-offów. Dalsze trwanie w tym projekcie było pozbawione sensu. Klub potrzebował resetu i próby budowy od nowa, a sam zawodnik zasłużył na możliwość realnej walki o pierścienie. W końcu przyszedł czas na rozstanie.
- W każdej chwili czuję smutek z powodu tego, że nie osiągnęliśmy tego, czego pragnąłem. Nie płaczę zbyt często, ale teraz to robię, ponieważ moja miłość do tego miasta była tak duża. Wierzę, że nadejdzie dzień, w którym znów założę trykot Blazers i mam nadzieję, że do tego czasu zostanie mi wybaczone złamanie wszystkich waszych serc, w tym mojego. Nie żegnam się. Mówię tylko: "Do zobaczenia" - pisał tuż po odejściu z Blazers.

Mistrzowski projekt?

Latem 2023 roku doszło do hitowej wymiany. Jej głównymi elementami zostali Lillard wytransferowany z Portland do Milwaukee oraz Jrue Holiday, który powędrował w przeciwnym kierunku. Bucks oddali swojego kluczowego obrońcę, jednego z architektów mistrzostwa w 2021 roku, aby znacznie zwiększyć potencjał ofensywy. Taki był plan na sukces. Dziennikarz Chris Haynes informował, że Giannis tuż po ogłoszeniu wymiany napisał do Dame’a: "Zdobądźmy to pier***one mistrzostwo”. Cel był jasny.
- Nie powiem, że jestem zadowolony z oddania Jrue Holidaya, bo to był mój najlepszy przyjaciel. Ale teraz będę grał z Damianem i to z nim wygramy kolejne mistrzostwo. Jestem szczęśliwy, ponieważ klub pokazał, że jest zdeterminowany, aby walczyć o tytuł - zapowiedział Giannis w 2023 roku. - Nie mógłbym być bardziej wdzięczny za okazję, którą otrzymałem. Bycie częścią tej organizacji i możliwość gry u boku najlepszego zawodnika w lidze to coś wielkiego. Gra z kimś takim sprawi, że ja też będę lepszym koszykarzem - wtórował Lillard.
Rozgrywający, co nie mogło nikogo zdziwić, szybko zaaklimatyzował się w nowym miejscu. To zbyt dobry koszykarz, aby przerosła go gra w jakimkolwiek zespole. W debiucie dla Bucks rzucił 39 punktów przeciwko Philadelphii 76ers, pod nieobecność Giannisa potrafił wcielić się w rolę lidera. W styczniu ubiegłego roku w swoim stylu zapewnił zwycięstwo nad Sacramento Kings. W trakcie minionego sezonu pomógł drużynie wygrać NBA Cup. Pod względem indywidualnym nie można było mieć do niego większych zarzutów.
Bucks stworzyli znakomity duet Lillard - Antetokounmpo, ale nieco po macoszemu potraktowali resztę składu. Ufano, że doświadczeni Brook Lopez czy Khris Middleton utrzymają poziom sprzed lat, a tak się nie stało. W efekcie w wielu meczach zespół był uzależniony od tego, co wymyślą “Greek Freak” lub Dame. W roli trenera nie sprawdził się Adrian Griffin, którego pożegnano już po 43 meczach, ponieważ nie dogadywał się z większością składu. Jego następcą został Doc Rivers, którego ostatni wielki sukces przypada na 2008 rok i mistrzostwo z Boston Celtics. Jeśli w Milwaukee miało stać się coś dobrego, to wyłącznie za sprawą rosłego centra lub rewelacyjnej “jedynki”. Obaj mieli jednak pecha.

Szpital w Milwaukee

Grając razem, Giannis i Lillard notowali średnio 53,9 punktu na mecz. Byli najskuteczniejszym duetem NBA w 1976 roku, biorąc pod uwagę pary, które rozegrały ze sobą co najmniej 100 spotkań. Niestety obaj w decydujących momentach musieli walczyć ze zdrowiem, a nie rywalami na parkiecie. Rok temu Bucks odpadli w pierwszej rundzie play-offów z Indianą Pacers. W trakcie serii Antetokounmpo mierzył się z kontuzją łydki, a Dame miał problemy z łydką. Podczas ostatniego sezonu zasadniczego u byłej gwiazdy Blazers wykryto też zakrzepicę żył. Dość niespodziewanie wrócił on do gry po zaledwie miesiącu. Za wszelką cenę chciał pomóc drużynie w kolejnych potyczkach z Pacers.
Historia Lillarda w Bucks zakończyła się w najgorszy możliwy sposób. W czwartym meczu z Indianą zerwał Achillesa. Już wcześniej miał problemy z łydką, ale zaciskał zęby i grał dalej. W końcu jego organizm nie wytrzymał. Milwaukee ponownie odpadło w pierwszej rundzie, a w dodatku straciło weterana na około rok. Początkowo nikt nie sądził, że tak naprawdę już nigdy nie zagra w tych barwach.
- To jeden z najtwardszych psychicznie gości, jakich znam. Wierzę, a nawet wiem, że pokona każdą przeszkodę. Wszyscy będziemy przy nim i mu pomożemy - mówił na gorąco Giannis.
Bucks znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Lillardowi pozostały dwa lata kontraktu, z czego minimum połowę tego czasu na pewno spędzi na rehabilitacji. Klub podjął zatem bardzo ryzykowną decyzję. Uzgodniono, że koszykarz dostanie swoje pieniądze, ale w ciągu pięciu sezonów, a nie dwóch. Nie będzie już jednak zawodnikiem Milwaukee, aby nie blokować miejsca w cap space. Zaoszczędzoną kwotę przeznaczono na sprowadzenie Mylesa Turnera, wszechstronnego centra Indiany Pacers. Dopiero co rywalizował on w finałach NBA, w których faworyzowana Oklahoma City Thunder potrzebowała siedmiu meczów do zwycięstwa.
Turner podpisał z Bucks czteroletnią umowę o łącznej wartości 107 mln dolarów. Transakcja ta nie byłaby możliwa do przeprowadzenia bez pożegnania się z Lillardem. “Jelenie” rzucają wszystko na jedną kartę, licząc na sukces już w najbliższym sezonie. Rywalizacja na Wschodzie może być ułatwiona, ponieważ Jayson Tatum i Tyrese Haliburton doznali identycznych kontuzji, zrywając Achillesy. Celtics i Pacers chwilowo nie powinni więc liczyć się w walce o najwyższe lokaty. Ale za rok hierarchia może już wyglądać zupełnie inaczej.

Ostatni taniec

- Możliwe, że Lillard wciąż jeszcze będzie świetnym zawodnikiem. Jego historia zasługuje na szczęśliwy epilog. Prawdopodobnie po powrocie na parkiet będzie już nieco innym graczem, co nie oznacza, że gorszym. Wciąż może oferować wielką wartość, jego umiejętności rzutowe się nie starzeją - opisał Sam Quinn z CBS Sports.
34-latek oczywiście nie może narzekać na brak zainteresowania. Pieniądze, które dostanie od Bucks, sprawiają, że ma prawo podpisać z innym zespołem minimalny kontrakt. A to czyni go prawdziwą okazją na rynku. Nic dziwnego, że już słychać o poważnym zainteresowaniu ze strony Bostonu. “Celtowie” w najbliższych miesiącach będą musieli przetrwać absencję Jaysona Tatuma. Nie można wykluczyć scenariusza, w którym ubiegłoroczny mistrz będzie leczył kontuzję Achillesa u boku potencjalnego nowego kolegi z drużyny.
- Istnieje obustronne zainteresowanie na linii Lillard - Celtics. Dyrektor generalny Brad Stevens postrzega go jako idealnego rezerwowego, który mógłby sprawdzać się jako skuteczny strzelec z ławki. Dame bierze zaś pod uwagę możliwość wspólnej gry ze swoim przyjacielem, Jaysonem Tatumem - opisał portal The Athletic.
Nie wiemy oczywiście, w jakiej formy wróci Lillard po tak dotkliwym urazie. Można jednak przypuszczać, że nie zapomni jak trafiać do kosza. A to właśnie ta umiejętność uczyniła z niego elitarnego zawodnika. Nawet w poprzednim, nie do końca udanym sezonie notował średnio na mecz 24,9 punktu i 7,1 asysty przy 45% skuteczności z gry. Raczej nie będzie już grał tak rewelacyjnie, jak za czasów w Blazers, ale wciąż może być bardzo przydatnym elementem drużyny z aspiracjami.
Dotychczasowa kariera naszego bohatera jest naznaczona niedosytem. Przez ponad dekadę lojalnie reprezentował barwy Blazers, gdzie nie było szans na zgarnięcie tytułu. Kiedy już wzmocnił lepszą drużynę, zarówno jego, jak i kolegów z zespołu nawiedziła plaga kontuzji. W trudnym momencie nie dostał wsparcia, tylko ofertę renegocjowania warunków umowy, aby zwolnić miejsce w budżecie innej gwieździe.
Ta historia bez wątpienia zasługuje na szczęśliwsze zakończenie. A dobrze wiemy, że Lillard lubi decydować o wyniku, kiedy czas na zegarze niechybnie zmierza ku końcowi. Dame time dopiero się zaczyna.

Przeczytaj również