Trzesięnie ziemi w Realu Madryt. "Sytuacja nie do odwrócenia"
Kilka dni po porażce z Celtą Vigo, Real znów rozegrał rozczarowujący mecz. Nie katastrofalny, jak z ligowym rywalem, ale nadal daleki od wymagań stawianych przez kibiców “Los Blancos”. Prawdopodobnie było to też 90 minut rozstrzygające dla jednego człowieka. Xabiego Alonso.
To jeden z tych “finałów” rozgrywanych w połowie sezonu. Innymi słowy - gdyby ekipa zawiodła, na własnym stadionie, w klasyku Ligi Mistrzów przeciwko Manchesterowi City, zwolnienie Xabiego Alonso po zaledwie sześciu miesiącach byłoby wysoce prawdopodobne.
Ewentualna wygrana z naszpikowanym gwiazdami Manchesterem City mogła być z kolei drogą wyjścia z kryzysu. W zeszłym sezonie, pod wodzą Carlo Ancelottiego, “Los Blancos: znaleźli się pod ogromną presją przed meczami barażowymi z “The Citizens”. Nie punktowali tak dobrze w lidze jak Barcelona, a i w Champions League, jako obrońca tytułu, prezentowali się przeciętnie. Dwa spotkania z Anglikami należały jednak wówczas do najlepszych w ich wykonaniu podczas tamtej kampanii, nawet jeśli trzeba wziąć poprawkę na to, że ekipa z Etihad znajdowała się w najgorszym sportowym dołku od lat.
Wtedy też Kylian Mbappe był symbolem odnowionej energii. Francuz miał ogromne trudności z integracją z resztą zespołu w swoim debiutanckim sezonie i to właśnie hat-trick w drugim spotkaniu przeciwko “Obywatelom” zapoczątkował jego świetną serię na wiosnę. Napastnik został nie tylko królem strzelców La Liga, ale też zdobył Złotego Buta. Z perspektywy czasu, zaledwie 180 minut pomogło “Los Blancos” wrócić na właściwe tory, więc dlaczego nie tym razem?
Niemoc i błędy
Ano może dlatego, że w składzie zabrakło Kyliana. Ten ścigał się z czasem i urazem, ostatecznie nie zdążył wylizać się z ran przed spotkaniem na Bernabeu. I nie da się ukryć, że jego absencja okazała się kluczowa. Real nie narzekał na brak sytuacji. One klarowały się raz po raz. Nie wszystkie dało się wykorzystać, część pewnie zmarnowałby i najlepszy strzelec drużyny. Ale okazje, które mieli Jude Bellingham i Vinicius Junior akurat Mbappe po prostu zamieniałby na gole. Bez wątpienia.
Obecność Francuza dałaby też pewnego rodzaju komfort i pewność. Tymczasem Real po zdobyciu bramki przez Rodrygo oddał futbolówkę rywalowi i uwierzył, że przez godzinę utrzyma wynik bez posiadania. Czekając na ciosy przeciwnika. I one oczywiście nadeszły. Zresztą bardzo szybko. Nawet w oczekiwany sposób. Przy bierności i ślamazarności podczas stałych fragmentów gry (obrońcy nie zrobili absolutnie nic przy rzucie rożnym) i absurdalnym błędzie Ruedigera, który, nie wiedząc czemu, uwiesił się w niegroźnej sytuacji na Erlingu Haalandzie.
Piłkarze Realu tym bardziej muszą żałować, bo przeciwnik był jak najbardziej do pokonania. Owszem, podopieczni Pepa Guardioli grali solidniej, wyglądali na bardziej zorganizowanych, ale nie jest już to ta sama drużyna, która po prostu przejmowała sobie piłkę i nie oddawała od początku do końca meczu. Gdyby nie indywidualne błędy i niemoc poszczególnych jednostek, trzy punkty zostałyby w Madrycie, choć zwycięstwo nadal nie przysłoniłoby skali zaniedbań, jakie narastają w trakcie kadencji Xabiego Alonso.
Grunt wymyka się spod nóg
Pytanie, które jako pierwsze powinno zaistnieć w przestrzeni: czy to koniec trenera? Wszystko wskazuje na to, że tak. Źródło pochodzące z “Marki” mówi, że stracił szatnię dokładnie w momencie, gdy wszystko szło dobrze, czyli od wygranej w El Clasico z Barceloną. Od tego czasu wszystko posypało się jak domek z kart. Real wygrał zaledwie dwa mecze z ostatnich ośmiu, styl czasami wygląda gorzej niż u Carlo Ancelottiego, pressing, który tak dobrze “chodził” już nawet na Klubowych Mistrzostwach Świata, zniknął. Nie ma po nim śladu.
Wczoraj wieczorem przynajmniej, w przeciwieństwie do poprzednich przegranych bądź zremisowanych spotkań, zabrakło trochę szczęścia, trochę wykończenia, a nie brakowało determinacji, walki, “jeżdżenia na tyłku”. Real szukał heroicznej remontady albo chociaż podziału punktów i mógł nawet zostać nagrodzony dwiema szansami “Viniego” oraz główką Endricka. Jak nigdy “Królewscy” przypominali zbitego psa, którego opuściło szczęście. A przecież zdobywanie bramek w końcówce było znakiem firmowym zarówno klubu, jak i Xabiego Alonso, gdy odchodził z Bayeru Leverkusen.
“Królewskim” nie można odmówić zaangażowania. Nawet po niesnaskach w ostatnich tygodniach widać było, że piłkarze walczyli o posadę trenera. Padli wyczerpani na murawę, gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni, ale na koniec rezultat jest taki sam, jak cztery dni temu przeciwko Vigo. Zero dopisanych punktów. I ktoś za to musi odpowiedzieć. A odpowiada zazwyczaj trener, nie wykonawcy.
Xabi ma kilka argumentów. Na przykład siedmiu kontuzjowanych zawodników w kadrze, w tym sześciu obrońców, a wśród nich stoperów, którymi rozpoczynał sezon: Dean Huijsen oraz Eder Militao. Do “meczu o wszystko” przystąpił bez przynajmniej czterech graczy, którzy mieliby zapewnione miejsce w podstawowym składzie.
Ale to nie starcie z Manchesterem City pogrążyło Xabiego, a wcześniejsze wpadki, gdy miał w miarę kompletną kadrę. Dużo zabawek w rękach, których nie potrafił poprawnie ustawić. Dlaczego tak rzadko korzystał z usług Gonzalo Garcii, który przyniósł mu tyle radości podczas miodowego miesiąca w Stanach? Dlaczego w odstawkę poszedł Endrick, który za każdym razem udowadnia, że należy mu dawać więcej szans.
Trener wygląda jakby odbijał się od ściany do ściany. Jak tonący w przypływie szaleństwa szukający czegoś, co pomogłoby mu utrzymać się na powierzchni. Ale wszystko wymyka mu się z dłoni. To sytuacja nie do odwrócenia. Chyba zbyt dużo osób patrzy już w stronę Francji, na człowieka o przebiegłej twarzy i niezbyt bujnej fryzurze. Nawet jeśli najnowsze informacje mediów mówią o tym, że Alonso póki co nie zostanie zwolniony i poprowadzi zespół w kolejnym spotkaniu przeciwko Deportivo Alaves.