Ulubiony klub Polaków wraca do łask. Szansa na sensacyjny, podwójny awans

Jeszcze w 2009 roku grała w Bundeslidze. Od tego czasu Energie Cottbus przez lata nie dawała swoim kibicom zbyt wielu powodów do radości. Klub, który kiedyś był dla wielu Polaków oknem na świat, w pewnym momencie sięgnął dna. Teraz zaczyna powoli przypominać o sobie i problemach, z jakim zmaga się ten region Niemiec.
Nigdy nie był to obszar, który ściągał do siebie tłumy turystów. Bawaria, Dolina Środkowego Renu czy oczywiście takie ośrodki jak Hamburg i Berlin od zawsze były odwiedzane przez tłumy chętnych. Region dawnego NRD zwykle pozostawał na drugim biegunie. Dla wielu naszych rodaków to jednak właśnie Chociebuż, miasto znajdujące się w Brandenburgii i oddalone od polskiej granicy o zaledwie 40 kilometrów, przez długi czas stanowiło jedno ze stałych celów wypadowych. To tam mogli zobaczyć klubowy futbol na poziomie niedostępnym wtedy w naszym kraju.
Energie Cottbus na przełomie XX i XXI wieku stanowiło zaprzeczenie tego, że na wschodzie się nie da. Klub bez wielkiego budżetu, wywodzący się z nie najbogatszej części kraju, potrafił nie tylko awansować do Bundesligi, ale też przez kilka sezonów dzielnie w niej rywalizować. Dość powiedzieć, że do 2019 roku, kiedy do elity awansował Union Berlin, “Die Lausitzer”, czyli “Łużyczanie”, byli ostatnim post-enerdowskim zespołem, który zagrał w najwyższej klasie rozgrywkowej. Potem, podobnie jak cały wschodnioniemiecki futbol, popadli w kryzys, z którego teraz zaczęli wychodzić - ku uciesze również wielu polskich sympatyków.
Ciężka historia, przyjacielski stadion
Tegoroczna sobota wielkanocna w naszej części Europy raczej rozczarowała pogodowo. Temperatura oscylująca w granicach 10-15 stopni Celsjusza, spore zachmurzenie i przede wszystkim przelotne opady deszczu nie sprzyjały świątecznym wycieczkom. Jednakże pośród zielonych krajobrazów Dolnych Łużyc nie dało się odczuć tej dość depresyjnej aury. Chociebuż jest jednym z najbardziej zielonych miast Niemiec. To widać nawet już podczas krótkiej przechadzki z tamtejszego ogrodu zoologicznego, który można potraktować jako bazę wypadową do zwiedzania miasta, ale także do zahaczenia o oddalony od niego o kwadrans spacerem Stadion der Freundschaft, zwanego w języku dolnołużyckim sympatycznym określeniem “Stadionu pśijaśelstwa”.
Chociebuż, który uważany jest za kulturalną stolicę Dolnych Łużyc, nie ma łatwej historii. W trakcie II wojny światowej zniszczonych zostało blisko 34 procent jego zabudowy. Później stał się częścią NRD, więc po zjednoczeniu, podobnie jak wiele innych wschodnioniemieckich miast, przez lata odczuwał tego skutki. Nierówności spowodowane wieloletnim podziałem miały wpływ na to, w jakim kierunku rozwijało się to miasto - i pod względem ekonomicznym, i politycznym. Przez dekady bezrobocie było tam większe niż w reszcie kraju, co wpłynęło na radykalizację jego mieszkańców. Aktualnie deputowanym do Bundestagu z tamtejszego okręgu wyborczego jest Lars Schieske, wywodzący się ze skrajnie prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD).
Z kolei Inferno Cottbus, jedna z grup kibicowskich klubu, wielokrotnie musiała mierzyć się z zarzutami o krzewienie neonazizmu. Nawet po jej oficjalnym rozwiązaniu, które miało miejsce w 2017 roku, w mediach co jakiś czas pojawiały się nowe doniesienia na temat policyjnych śledztw w sprawie rozmaitych przestępstw, w które mieli być zaangażowani jej członkowie. Klub natomiast stanowczo odciął się od wszelkich powiązań z tego typu groźnymi grupami. Chce, aby na trybunach panowała rodzinna, pozbawiona podziałów atmosfera.
- Dla mnie to ważny klub, ponieważ urodziłem i wychowałem się w Cottbus, to moje miasto. Jako region nie jesteśmy dostatecznie reprezentowani w całym kraju. Energie pomaga nam w tym, by o nas szerzej usłyszeli. Mam nadzieję, że dzięki postawie naszych zawodników na boisku być może inni zwrócą większą uwagę na problemy, z którymi tutaj się borykamy. Kiedy rozmawiam z osobami z innych stron Niemiec, większość kojarzy Cottbus właśnie z Energie i z niczym innym - mówi nam Gero, kibic spotkany na trybunach tuż przed ligowym spotkaniu z Viktorią Koeln 19 kwietnia.
Najbardziej polski klub
Energie przez lata było wizytówką miasta. Klub swoją obecną formę zyskał dopiero w 1966 roku, kiedy uzyskał patronat pobliskiej kopalni węgla brunatnego. Nigdy nie był jakimś gigantem na mapie ligowej NRD, za to nieźle poradził sobie w okresie transformacji. Tylko nieliczne zespoły, takie jak Dynamo Drezno czy Hansa Rostock, potrafiły stawić czoła rywalom z RFN. Do tej grupy należeli też “Łużyczanie”, którzy przetrwali ciężki okres lat 90. i pod ich koniec po raz pierwszy w historii awansowali do Bundesligi. Podczas dwóch pobytów między 2000 i 2009 rokiem spędzili w niej łącznie sześć sezonów.
To właśnie w tamtym okresie klub zdobył też sporą popularność w Polsce. W jego historii żadna zagraniczna nacja nie była tak tłumnie reprezentowana jak biało-czerwoni. Przez Energie w sumie przewinęło się 15 z nich, a w pewnym momencie znajdowało się jednocześnie nawet czterech. Tacy zawodnicy jak Witold Wawrzyczek, Andrzej Kobylański, Mariusz Kukiełka, Andrzej Juskowiak czy Radosław Kałużny na stałe zapisali się na kartach historii łużyckiej ekipy.
Tak się akurat złożyło, że wraz z odpływem polskich graczy z Energie, powoli też cały klub pogrążał się w coraz większym kryzysie. W 2009 roku opuścił Bundesligę, pięć lat później spadł z jej zaplecza i przez ponad dekadę tułał się po niższych szczeblach. Ostatnich kilka sezonów spędził w Regionallidze, czyli na czwartym poziomie rozgrywkowym. Z niego wydostał się wreszcie w poprzednim sezonie, a w tym trwającym jest jedną z rewelacji 3. Ligi.
- Na mecze Energie chodzę od małego, czyli już od 15 lat. Kiedy zaczynałem uczęszczać regularnie na stadion, zespół występował w 2. Bundeslidze. Potem jednak dwukrotnie spadliśmy i popadliśmy w sportowym marazm. Teraz po pięciu latach w 3. Lidze wreszcie mamy realną szansę na powrót na zaplecze elity. To dla nas naprawdę duży moment. Widzisz to nawet dzisiaj - mimo niezbyt sprzyjającej pogody na trybunach pojawi się mniej więcej 15 tysięcy kibiców. W mieście wszyscy żyją tym klubem - mówi nam Jan, jeden z ultrasów, którego spotkaliśmy tuż przed spotkaniem przy wejściu na trybuny.
Protestują tu i tam
Architektem awansu, podobnie jak ogólnego rozwoju zespołu w minionych latach, jest Claus-Dieter Wollitz. Objął drużynę po raz trzeci w karierze latem 2021 roku i już w pierwszym sezonie zdołał z nią zająć miejsce na podium w swojej grupie Regionalligi. W kolejnych rozgrywkach Energie nie miała już sobie równych, ale ze względu na ich format musiała jeszcze zmierzyć się w barażu ze zwycięzcą innej grupy, SpVgg Unterhaching, które ograbiło ich z marzeń o awansie w doliczonym czasie gry rewanżowego spotkania. Klub z Chociebuża dopiął swego w minionym sezonie, kiedy ponownie wygrał swoją grupę ligową i nie musiał już się mierzyć w żadnym dodatkowym play-offie.
Skomplikowany system awansu do 3. Ligi wywołuje spory niesmak wśród wielu niemieckich kibiców. Regionalliga podzielona jest aktualnie na pięć grup, spośród których tylko zwycięzcy Sudwest oraz West mogą liczyć na bezpośredni awans. Dodatkowy bilet przyznawany jest rotacyjnie triumfatorowi jednej z trzech innych grup, podczas gdy pozostała para musi zmierzyć się w specjalnym barażu. Kibice Energie, wraz z fanami innych drużyn, które w minionych latach występowały w “pokrzywdzonych” grupach, aktywnie protestują przeciwko takiemu nierównemu systemowi.
W Wielką Sobotę, kiedy Energie podejmowało u siebie Viktorię Koeln, miejscowi fani również wyrażali swój sprzeciw wobec DFL. Jak wytłumaczył nam wspomniany już Jan, tym razem chodziło o kary, regularnie wlepiane kibicom za odpalanie pirotechniki. A akurat ci z Chociebuża są znani z żywiołowego dopingu i efektownych opraw. I choć sam temat często dzieli opinię publiczną, tego dnia na trybunach wszyscy raczej wsparli ten cichy protest. Kiedy na początku meczu trybuna ultrasów wzniosła kawałki tektur z napisem “Verbandsstrafen abschaffen jetzt!” (“Natychmiast znieść kary dla stowarzyszeń”), wielu kibiców z innych części stadionu dołączyło do nich lub robiło okolicznościowe zdjęcia. Dla nich te oprawy to stały element całego widowiska.
- Kibicujemy od ponad dekady. Choć klub miał od tego momentu sporo problemów, my wciąż przy nim trwamy. Doskonale znamy się z naszymi sąsiadami na stadionie. Poza tym nasze dzieci też grają w piłkę nożną i oboje są bramkarzami, a my jesteśmy wielkimi fanami golkipera Energie, Eliasa Bethke. Zawsze się bardzo cieszymy, kiedy tu przyjeżdżam. Oprawy na meczach i atmosfera wokół Cottbus jest wyjątkowa i naprawdę ją kochamy. Jest to po prostu klub bliski naszym sercom - opowiada nam Ramona, która na mecz przyszła z dziećmi oraz mężem.
Nikt nie chce zwariować
Wielkanocny pojedynek z Viktorią zakończył się wygraną gospodarzy 1:0. Zwycięskiego gola strzelił Timmy Thiele, 33-letni napastnik o przeszłości w League One, który obok o trzy lata młodszego Tolcaya Cigerciego stanowi o sile całego zespołu. Obaj strzelili po 15 goli, co daje łącznie ponad 40 procent całego dorobku bramkowego drużyny. To w dużej mierze dzięki tym dwóm graczom Energie jako beniaminek 3. Ligi na kolejkę przed końcem sezonu wciąż realnie liczy się w walce o awans. A to byłoby wielkim wydarzeniem nie tylko dla samego miasta.
- Energie jest oczywiście bardzo popularne w Cottbus, to jego ikona. Niemniej, klub ma swoich wiernych fanów praktycznie w całym rejonie. My sami pochodzimy ze Schwarze Pumpe, która wchodzi w skład Sprembergu, a ten obok Hoyerswerdy jest jednym z największych skupisk kibiców naszego zespołu. Bez względu na to, skąd jesteś, wszyscy chcemy, aby ten awansował do 2. Bundesligi, ale oczywiście jeśli to się nie uda w obecnym sezonie, nie będzie to jakaś ogromna tragedia. Szczególnie, że jako kibice kochamy ten klub bez względu na ligę, w której występuje - dodaje nasza rozmówczyni.
Awans już wcześniej zapewniły sobie Arminia Bielefeld oraz Dynamo Drezno. Energie z 62 punktami na koncie zajmuje miejsce trzecie, które da prawo gry w barażach z 16. drużyną 2. Bundesligi. Taki sam dorobek ma jednak również czwarte FC Saarbrucken, a tylko dwa oczka mniej ma piąta w tabeli i znienawidzona na Łużycach, Hansa Rostock. Piłkarze z Chociebuża stają więc przed wielką szansą, by po raz kolejny napisać historię. Aby tak się stało, w sobotę 17 maja muszą jednak wygrać na Stadionie Przyjaźni z FC Ingolstadt.
- Oczywiście na trybunach panuje nadzieja, że uda nam się w obecnym sezonie awansować. To byłby ogromny sukces dla klubu i jego całej społeczności. Nie możemy jednak zapominać, że jesteśmy przecież beniaminkiem 3. Ligi. Przez wiele lat nie graliśmy na tym poziomie i teraz pozostanie na nim przez jakiś czas też byłoby dla nas całkiem dobrym scenariuszem - podsumowuje Gero.