Urban wspomina hat-tricka na Bernabeu. Potem mógł iść do giganta. "Trochę żałuję" [TYLKO U NAS]

Urban wspomina hat-tricka na Bernabeu. Potem mógł iść do giganta. "Trochę żałuję" [TYLKO U NAS]
Mateusz Porzucek / pressfocus
Radosław  - Przybysz
Radosław PrzybyszDzisiaj · 10:15
30 grudnia mija 35 lat od zapewne najlepszego występu w piłkarskiej karierze Jana Urbana. Dzień przed Sylwestrem 1990 roku obecny selekcjoner reprezentacji Polski strzelił trzy gole i dołożył asystę, a jego Osasuna pokonała na wyjeździe Real Madryt 4:0. - Po czasie zdaję sobie sprawę, że to było coś. Że to zostało w pamięci nie tylko mojej, ale i klubu, kibiców - przyznaje w rozmowie z Meczyki.pl.
- Powiem panu szczerze, że mam już trochę dosyć mówienia tylko o tym jednym meczu. Tyle razy jest mi to przypominane, że wydaje się jakbym nic więcej w życiu nie zrobił, tylko strzelił trzy bramki na Bernabeu - mówi mi Jan Urban, gdy dzwonię do niego w 35. rocznicę tamtego historycznego spotkania.
Dalsza część tekstu pod wideo
Rzeczywiście, przecież obecny selekcjoner rozegrał 58 meczów w reprezentacji Polski i 177 w La Liga, gdzie strzelił blisko pół setki goli. Wielokrotnie ustrzelał dublety. Ale hat-tricka tylko jednego. I był to hat-trick niemal idealny: na 1:0 głową po rożnym, na 2:0 po kapitalnej bombie z dystansu (aż 38 metrów), na 3:0 świetnym technicznym strzałem przy dalszym słupku. Być może największym kunsztem wykazał się jednak asystując przy trafieniu na 4:0 Inigo Larrainzara. Po latach pamięta dokładnie każdą z tych akcji.
- Przy pierwszym golu było trochę szczęścia. Uciekłem obrońcom, ale nie trafiłem czysto głową w piłkę, a ona po głowie i barku wpadła do bramki. Druga bramka to już była z tych, które czasami strzelałem w polskiej Ekstraklasie, bo jednak miałem dość dobre uderzenie z dystansu obiema nogami. "Włączył się automat", zwód, minięcie Fernando Hierro i strzał z dystansu, z którym Francisco Buyo nie mógł sobie poradzić. Natomiast trzecia bramka to już moim zdaniem trochę przypadkowa, bo to podanie, podanie z boku szło bardziej do Cuco Zigandy niż do mnie. Ale było źle zagrane, ja je przejąłem i strzeliłem, strzeliłem bramkę - opisuje.

Nagroda za całokształt

- Wydaje mi się, że te trzy bramki i ta asysta to było tak jakby podsumowanie mojej kariery. Bo tak: faktycznie grałem dobrze głową i tam była taka bramka. Miałem dobre uderzenie z dystansu i tam była taka bramka. Mówili o mnie, że byłem zawodnikiem technicznym. No i też tam była taka bramka, bo trzecie trafienie to jest oszukanie bramkarza, strzał przy samym słupku, wewnętrzną częścią stopy. Jak to się mówi, tam gdzie chcesz, tam posyłasz piłkę. No i asysta, gdzie w mojej karierze tych asyst też trochę było. W Hiszpanii grałem w ataku, w Polsce na lewej pomocy i nawet jako pomocnik strzelałem sporo goli, ale nigdy nie strzeliłem hat-tricka. A tu z takim rywalem, na takim stadionie. Może to była jakaś nagroda za całość kariery.
Kariera urodzonego w Jaworznie zawodnika była wtedy jednak jeszcze daleka od podsumowań. To był jego drugi sezon w Hiszpanii. W pierwszym strzelił osiem goli w 35 meczach. W drugim uzbierał 13 trafień, a na półmetku sezonu był nawet liderem klasyfikacji strzelców. W La Liga grał jeszcze do 1995 roku.
Sezon 1990/91 był najlepszym w historii Osasuny - skończyła go na czwartym miejscu, które udało się powtórzyć drużynie Javiera Aguirre dopiero w 2006 roku. Przed starciem z Realem miała do niego tylko punkt straty, ale "Królewscy" - prowadzeni przez legendarnego Alfredo Di Stefano - u siebie jeszcze nie przegrali. Ba, nie przegrali na Bernabeu od ponad trzech lat! W tamtym sezonie tylko raz zremisowali i stracili tylko dwa gole. W ich składzie grały takie sławy jak Manuel Sanchis, Michel, Gheorghe Hagi czy Emilio Butragueño. A przecież Osasuna mogła wygrać wyżej niż 4:0. Urban stworzył kolegom jeszcze kilka okazji, których nie wykorzystali. Tego dnia po prostu się bawił, a trybuny na Bernabeu doceniły go brawami.

Korespondent Urban

Di Stefano był tak zaskoczony rozmiarami porażki, że po meczu pomylił autokary i wsiadł do zespołu gości. - No tak, ale wiesz, jak stoją dwa podobne autokary blisko siebie, to wcale nie jest trudno się pomylić. Ale faktycznie tak było - potwierdza Urban, dla którego była to jedyna wygrana z 11 starć z Realem w karierze.
- Po czasie zdaję sobie sprawę, że to było coś. Że to zostało w pamięci nie tylko twojej, ale i klubu, kibiców. Kiedy już przestajesz grać w piłkę, to mówisz sobie: "no kurczę, niewielu zawodnikom udała się taka sztuka na tym stadionie". Ale jak jesteś czynnym, aktywnym piłkarzem, to patrzysz na to jako na robotę do wykonania. Za to ci płacą i w tej codziennej pracy dążysz do tego, żeby strzelać jak najwięcej goli - mówi.
Następne kilka dni było jednak szalone. "Naturalny świąteczno-noworoczny nastrój w połączeniu z wygraną w Madrycie spowodował, że miasto żyło w ekstazie. Piłkarzy powitano jak wojowników powracających ze zwycięskiej wojny z odwiecznym ciemiężcą. A na czele bohaterskiej armii był oczywiście Jan Urban. Zaczęły się wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy. W tym przypadku dosłownie i bez cienia ironii" - pisał Antoni Bugajski w Przeglądzie Sportowym.
Dziś Urban twierdzi jednak, że medialne szaleństwo potrwało co najwyżej kilka dni. I to w Hiszpanii, bo w Polsce w erze sprzed internetu pierwsza wzmianka o jego wyczynie pojawiła się na trzeciej stronie noworocznego wydania Przeglądu Sportowego. Z kolei w lutowym numerze tygodnika Piłka Nożna całą, tak udaną rundę jesienną w wykonaniu Urbana w Hiszpanii, podsumowywał korespondent... Jan Urban, o czym ostatnio w artykule w "PN" wspominał Tomasz Lipiński. Takie to były czasy. To tak jakby dzisiaj Robert Lewandowski pisał do gazety o tym, jak mu poszło w ostatnich meczach.

Ambasador polskiej piłki

W Nawarrze Polak z siódemką na plecach był jednak gwiazdą. - Byłem reprezentantem Polski, wydali na mnie sporo jak na tamte czasy, bo 500 tysięcy dolarów plus jakieś zgrupowanie dla Górnika, później dodatkowe 250 tysięcy. To wtedy były naprawdę duże pieniądze. Ale być może tym meczem tak ostatecznie potwierdziłem, że się nie pomylili. Wydaje mi się, że od samego początku grałem w Osasunie dobrze. Klub, kibice byli zadowoleni. Ja też chciałem być takim ambasadorem polskiej piłki. Byłem przecież pierwszym zawodnikiem z pola, który zagrał w lidze hiszpańskiej. Wcześniej był jedynie Janek Tomaszewski jako bramkarz przez rok w Herculesie Alicante. No i z tej roli się wywiązałem dość dobrze. Często tak jest, że jeśli w danym nowym miejscu pokazujesz, że potrafisz grać w tej lidze na dobrym, wysokim poziomie, no to otwierasz drzwi wielu innym zawodnikom z twojego kraju - uważa były napastnik.
Rzeczywiście, w latach 90. jego szlakiem poszli, między innymi, Roman Kosecki, Wojciech Kowalczyk czy Jacek Ziober. Co ciekawe, on sam wypromował się za granicą też poprzez występy z Realem.
- W październiku 1988 roku jego Górnik Zabrze grał w Pucharze Mistrzów na Stadionie Śląskim z Realem Madryt prowadzonym wówczas przez Leo Beenhakkera. Naszpikowana gwiazdami drużyna niemiłosiernie męczyła się z Polakami. Królewscy wygrali 1:0 po rzucie karnym, ale nie mogliby narzekać, gdyby stracili ze trzy, cztery gole. Motorem polskich akcji był Urban. Brakowało mu szczęścia i skuteczności, ale jego gra robiła wrażenie - relacjonował po latach Antoni Bugajski.
"W rewanżu był jeszcze lepszy. Zabrzanie prowadzili 2:1 i byli bliscy awansu. W końcówce stracili jednak dwie bramki. 3:2 dla Realu" – Patrzyłem wtedy na ten monumentalny stadion i mimo wszystko kojarzył mi się z gorzką porażką. Zagraliśmy pięknie, ale co z tego. Do głowy mi nie przyszło, że za dwa lata wezmę tam srogi rewanż, choć już w barwach Osasuny – mówił Urban. Właśnie klub z Nawarry złożył mu wtedy ofertę.

"W Barcelonie bym sobie poradził"

Z kolei po udanym sezonie 1990/91 i po świetnym występie z VfB Stuttgart w Pucharze UEFA w kolejnym roku zaczęto go łączyć z klubami niemieckimi i z... Barceloną. Nie doszło jednak do żadnych konkretów, być może dlatego, że Urban nie miał agenta. Przeprowadzić jego transfer do Osasuny pomagał agent piłki ręcznej, który wytransferował do Hiszpanii m.in. Bogdana Wentę, ale później Polak znów był zdany sam na siebie. Po latach nie żałuje jednak, że został w Pampelunie, która stała się jego drugim domem.
- Wtedy pewnie trochę żałowałem, bo to jednak Barcelona, a Johan Cruyff był moim idolem od dziecka. Nie wiem, czy medialne plotki przełożyły się choćby na kontakt między klubami, ale to miłe doświadczenie, gdy czytasz o sobie, że taki klub ma cię na liście, że jest tobą zainteresowany, Z perspektywy czasu wydaje mi się, że bym sobie poradził. Byłem przygotowanym, dojrzałym piłkarzem.
- Później przedłużyłem kontrakt z Osasuną w zasadzie do końca kariery, bo miałem 29 lat i podpisałem umowę na cztery lata. To nie były czasy, że się grało niemal do czterdziestki. Wtedy 30-letni zawodnik był już uznawany za weterana. Ale mogłem to zrobić właśnie dlatego, że pisało się o zainteresowaniu moją osobą z innych klubów, w tym z Barcelony - przyznaje.

Zmienili szyld

W reprezentacji długo był jednak niespełniony. Tomasz Lipiński w Piłce Nożnej wspomina opinię sprzed lat innego dziennikarza, Mieczysława Szymkowiaka: "Niemal z reguły powierzano mu funkcję lewego pomocnika. Przydatność jego w grze obronnej była raczej iluzoryczna, bramek nie strzelał. Istniał bez większego pożytku w środkowej strefie boiska. W Osasunie właściwie oceniono jego predyspozycje, występuje w najbardziej mu odpowiadającej roli napastnika".
I rzeczywiście w 1991 roku przeniósł formę z klubu do kadry. Jako jedyny z reprezentantów strzelił wtedy więcej niż jednego, bo trzy gole - z Turcją i Irlandią w eliminacjach EURO 1992 i z Francją w meczu towarzyskim. Wielkie pochwały zbierał za listopadowe spotkanie z Anglią (1:1). To był ostatni mecz eliminacji, mecz o wszystko, w którym przez 20 minut "byliśmy" nawet na EURO. Dla Urbana był to jednak też ostatni występ w narodowych barwach. Mówimy o 29-letniej gwieździe ligi hiszpańskiej.
- Wie pan, to nie było zależne ode mnie, to te słynne słynne zmiany warty i tak dalej. Stawiamy na innych, ci się nie sprawdzili, dajmy szansę innym. Coś w tym stylu. Jak po igrzyskach w Barcelonie: zmieniamy szyld i jedziemy dalej. Grałem w sumie nadal na wysokim poziomie, ale to nie były decyzje, na które miałem wpływ. Też tak jak mówiłem, wtedy 30-latek był już różnie postrzegany - przypomina.
Dzisiaj sam decyduje o tym, kto powalczy w marcu o awans Polski na mistrzostwa świata. Na razie odpoczywa jednak po świętach w domu w Hiszpanii i przyznaje, że decyzja o transferze do Osasuny była najlepszą w życiu.
- Może gdybym wtedy skorzystał z którejś oferty z Niemiec, mówiłbym inaczej, ale naprawdę nie mogę narzekać. Dzisiaj, jak ktoś w Hiszpanii słyszy nazwisko Urban, to wspomina, że to był naprawdę dobrej klasy napastnik. Życie tutaj też jest super, świetni ludzie, bezproblemowa adaptacja dzieci. Tak, mogę powiedzieć, że to była bardzo, bardzo trafna decyzja.

Przeczytaj również