Weź teraz, zapłać później. Neymar, Mbappe i Coutinho ikonami nowej ery w handlu piłkarzami

Weź teraz, zapłać później. Witajcie w nowej erze handlu piłkarzami
alphaspirit / shutterstock
Ponad dwadzieścia lat od wprowadzenia Prawa Bosmana, regulującego przyszłość piłkarza po zakończeniu kontraktu – dziś na topie są kolejne sztuczki, kruczki i haczyki pozwalające klubom targować się zawodnikami, jak im tylko się podoba, w dowolnych konfiguracjach. „Janusze biznesu” wyszły na żer.
Rynek piłkarski wygląda już niemalże jak sklep z używaną odzieżą. Na szyldzie wywieszka: Zapraszamy! Przyjdź, sprawdź, przymierz! Weź ze sobą, możesz kupić później! Tak wygląda też rzeczywistość futbolu A.D. 2019. Jeśli nie masz aktualnie gotówki (rzadziej) lub boisz się, że przekroczysz limit Finansowego Fair Play (częściej) – nie masz się czego bać. Zawodnik i tak może być twój. A to dzięki mechanizmowi odroczonej płatności.
Dalsza część tekstu pod wideo

Paryski szacher-macher

Proceder zaczął się, no któżby mógł na to wpaść, w Paryżu. Luty 2018 roku był dla księgowości PSG bardzo szczególny, bo pracownicy z ciekawością przyglądali się meczowi swoich piłkarzy goszczących na Parc des Princes ekipę Strasbourga.
Ktoś by powiedział: ligowy mecz, bez historii. Gładkie 5:2, bramki Neymara, Cavaniego, Di Marii... Niewielu wiedziało, że wygrana paryżan miała również znaczenie finansowe – wraz z końcowym gwizdkiem, w budynku „Les Parisiens” wystartował proces wypłacania 200 milionów euro rywalom z Monako. Dlaczego w lutym? Dlaczego po meczu ze Strasbourgiem?
Poprzedniego lata, kiedy PSG zszokowało świat kupując Neymara, władze klubu nabrały chęci do sprowadzenia jeszcze innego piłkarza, bardzo młodego, ale już o uznanej marce. Porozumienie z Monaco w sprawie Mbappe nie było proste (podobnie zresztą jak sprowadzenie Brazylijczyka) i wymagało kilkunastu spotkań przy mocnej kawie z tęgimi głowami, finansistami jednej i drugiej drużyny oraz menedżera piłkarza.
Wymyślono, że PSG wypożyczy obiecującego Francuza, jednak z zastrzeżeniem w umowie, że zapłaci wypożyczającemu (sprzedającemu) określoną kwotę, tj. 180 mln euro, a raczej 200 z bonusami, kiedy spełnione będą ustalone cele. Jednym z nich był zapis, że PSG wykupi zawodnika w momencie, gdy matematycznie będzie jasne, że utrzyma się w lidze, co stało się właśnie po meczu ze Strasbourgiem.
Walka o utrzymanie się w Ligue 1 PSG. Brzmi jak głupi żart, ale ten księgowy dowcip uchronił klub od ciężkich sankcji w związku z naruszaniem Finansowego Fair Play. Rozłożył bowiem całkowity koszt inwestycji ściągnięcia Mbappe na dwa okresy. Słowem: jest piłkarz, nie ma grzywny, ani wykluczenia drużyny z Ligi Mistrzów.

Poszli za ciosem

Jak nietrudno było się domyślić – strategia PSG przyjęła się bardzo dobrze i zyskała kolejnych naśladowców. Ostatnich kilka lat i ostatnie okienka transferowe przyniosły mnóstwo umów, które wydają się niczym innym, jak właśnie dostosowywaniem się do pomocy klubom, które chcą „sprytnie” i po „januszowemu” omijać obowiązujące reguły FFP, czyli niewydawania za piłkarzy więcej niż 100 mln euro od tego, ile się zarobiło na sprzedaży „aktywów”.
I znów powoli zbliżamy się do końca lata z reklamowym sloganem „pożyczek z obowiązkiem zakupu”. Dekadę temu „wypożyczek”, które kończyły się automatycznie transferami było 10 (w pięciu największych ligach w Europie). W tym – jest już ich aż 32. W przyszłym będzie z pewnością podobnie. Tottenham ma obowiązek wykupu wypożyczonego z Betisu Lo Celso, Bayern ma 12 miesięcy, by zastanowić się, co zrobić z Coutinho i Perisiciem (w „dealu” jest mowa o opcjonalnym zakupie), a pieniądze za Barellę z Cagliari będzie musiał wyłożyć też Inter. Przykładów jest dużo więcej.
Część z transferów jest oczywiście zwykłą umową o wypożyczeniu. Inne mają w sobie zapis o zakupie z ustaloną już nawet kwotą, jeśli dany piłkarz udowodni swoją wartość. W wielu przypadkach porozumienie jest skonstruowane zgodnie z modelem Mbappe: wypożyczenia, które de facto są odroczonymi sprzedażami. Jednak treść umów sporządzana jest w taki sposób, by mylić kontrolerów z UEFA. „Obowiązek” musi być od czegoś zależny, ale zazwyczaj poprzeczka zawieszana jest tak nisko, że nie sposób nie wypełnić zobowiązań, np. utrzymania wielokrotnego mistrza w mało wymagającej lidze. Brzmi znajomo?

Operacja „Neymar”

Teraz podobną grę, ale na cudzym podwórku, próbują urządzać działacze Barcelony marząc o powrocie na Camp Nou Neymara. Odpowiedzialni za transfery w katalońskim klubie nie spodziewali się, że brazylijska gwiazda jeszcze tego lata będzie wręcz wypychana z klubu. Wiele zrobiła tu sama postawa napastnika, nowe porządki dyrektora sportowego Leonardo i odświeżona polityka właściciela klubu Nassera Al-Khelaifiego, który ma dość „gwiazdorzenia” i chce w drużynie zawodników, którzy chcą grać. W ten oto sposób, na rynku pojawił się ponownie Neymar.
Kłopot w tym, że Barcelona już wcześniej poczyniła pewne kroki celem wzmocnienia ekipy. Do „Blaugrany” za duże miliony przyszli Antoine Griezmann, Frenkie de Jong, Neto (o nim później), Junior Firpo. Sprzedaże rezerwowych i niechcianych piłkarzy nie spowodowały, że pozostał jeszcze jakiś zapas na „wielki transfer”. Liczby są bezwzględne. Aktualny bilans transferowy Barcelony wynosi równe -100 milionów euro i obecnie, nie chcąc się narażać europejskiej centrali piłkarskiej, nie mogą wydać na nowy nabytek nawet eurocenta. Stąd wszelakie kombinacje, w jaki sposób doprowadzić do wielkiego powrotu Neymara na Półwysep Iberyjski.

Bat na bogaczy nie działa

Co ciekawe, coraz częściej zespoły biorą pod uwagę nie tylko własne prognozy finansowe, ale także – rywali. Teamy z Premier League bacznie obserwują budżety klubów z kontynentu, aby sprawdzić, które narażone są na naruszenie zasad FFP. Wtedy działania są proste. Kluby zagrożone łatwiej odstępują swoje gwiazdy i gotowe są na ich sprzedaż za „promocyjne” sumy. Byle tylko otrzymać na umowie kwotę, która „zluzuje” kontrole UEFA. W taki sposób Tottenham wyciągnął z będącego wiecznie pod lupą PSG Lucasa Mourę i Serge’a Auriera łącznie za ok. 50 mln euro, choć ich wartości znacznie tę sumę przewyższały. Zwłaszcza w dobie wielokrotnego przepłacania za futbolistów.
Najciekawszym przypadkiem mijających miesięcy jest „case” z udziałem Barcelony, Valencii i dwóch bramkarzy. W czerwcu Jasper Cillesen przeniósł się do Walencji za 35 milionów euro, w drugą stronę poszedł natomiast Neto, kwota identyczna: 26 milionów plus 9 milionów zmiennych. Pomijając sportowe kwestie transakcji, które nawet się bronią, to warto postawić pytanie: dlaczego kluby nie zdecydowały się na bardziej konserwatywny i mniej kosztowny ruch – bezgotówkową wymianę obu graczy? Kluczem jest data dealu – koniec okresu rozliczeniowego FFP. Prawdopodobnie buchalterzy chcieli się upewnić, że ich księgi są w porządku, przy jednoczesnym nieosłabianiu kadr.
Twórcy przepisów, władze europejskiej i światowej piłki mogą się więc dwoić i troić, by możliwie ograniczać wydatki klubów, nie pozwalać na zdominowanie futbolu przez tzw. bogatych wujków, szejków kupujących dla zabawy drużyny, ładujących ogromne sumy na bogów współczesnej piłki. To nic nie da. Sztaby świetnie opłacanych prawników i finansistów za każdym razem dostosują się do nowego środowiska pracy i regulacji, tak, jak to miało miejsce po wprowadzeniu Prawa Bosmana w 1995 roku. Ograniczeniem może być tylko i wyłącznie wyobraźnia. Tej na razie nie brakuje.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również