Widzew Łódź bierze lokalną gwiazdę. Klubowy rekord transferowy stał się faktem

Widzew Łódź idzie jak burza w letnim okienku transferowym. Klub oficjalnie ogłosił siódmy transfer na nadchodzący sezon, sprowadzając Diona Gallapeniego z Prishtiny. Z tego względu warto postać Kosowianina trochę przyblizyć i wyjaśnić, dlaczego ten ruch pod pewnym względem został mistrzowsko rozegrany.
Zarówno profil, jak i kwota, którą zapłacono za Kosowianina wygląda obiecująco na papierze. Wchodząc bardziej w szczegóły okazuje się, że wszystko tworzy bardzo logiczną całość.
No chyba nie będzie jak Zyba?
Widzew Łódź pod ręką właścicielską Roberta Dobrzyckiego ma w sobie coś z Football Managera. I to takiego na sejwie z modami, obejmującego rozszerzoną o dodatkowe twarze z mniej renomowanych lig bazę danych. Jak łata dziury, to wszystkie, jak szuka wzmocnień, to zajrzy wszędzie. Samuela Akere wypatrzył w lidze bułgarskiej, Lindona Selahiego - w chorwackiej. By wzmocnić lewą stronę defensywy, zdecydował się jednak na coś, co już raz w jednym klubie PKO BP Ekstraklasy nie wypaliło - sprowadzenie wyróżniającego się młodego zawodnika z ligi kosowskiej.
O dziwo, nikt jeszcze transferu Diona Gallapeniego do Widzewa ze sprowadzeniem Qendrima Zyby przez Legię nie porównał. A przecież mógłby, bo zgadza się tu całkiem sporo. No bo co - jeden i drugi w momencie zmiany klubu był lokalnymi talentami z ligi kosowskiej, mającym za sobą debiut w seniorskiej reprezentacji. Jeden i drugi jest wychowankiem uznawanej za posiadacza czołowej akademii w kraju Prishtiny. Jeden i drugi robił się za duży na rodzime podwórko i miał już w CV trofea, piękne gole, asysty.
Cóż, jedyna rzecz, której nie chcielibyśmy powiedzieć o tych piłkarzach za kilka miesięcy, to że obaj okazali się totalnymi niewypałami. Ewentualnie, że w końcu odpalili, tylko - o, losie - nie u nas. Bo właśnie to robi dzisiaj Zyba w Slovanie Liberec. Czeski klub rok temu wykupił pomocnika z Ballkani za 350 tysięcy euro i póki co nie powinien narzekać. Choć Kosowianin przez cały sezon był rezerwowym, a od końcówki października do początku lutego leczył kontuzję, to na wiosnę obudził w sobie formę.
Zdarzały mu się bardzo efektowne występy. Najlepszy zanotował w lidze przeciwko Slovacko. Jego drużyna wygrała 4:0, a on sam dołożył od siebie asystę i dwa gole, z czego jeden z nich cudownej urody. Co ciekawe, w czeskim klubie gra z numerem “34”, który wybrał na cześć swojego idola - Granita Xhaki.

Z chaotycznej stolicy
No dobra, ale to nie o Zybie dziś mowa. Jakim piłkarzem jest Dion Gallapeni? Biorąc za tło resztę zespołu Prishtiny, nie będzie kontrowersji, jeśli powiem, że najlepszym w drużynie. W porównaniu do reszty ligi również jest jedną z wybitniejszych postaci. Od większości zawodników odstaje naturalnym talentem, techniką i sposobem poruszania się po boisku, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Z założenia jest bardziej lewym wahadłowym niż obrońcą, gdyż bardzo ciągnie go do pola karnego - uwielbia wchodzić w pojedynki ofensywne, jest bardzo wybiegany i potrafi posłać precyzyjne podanie. W sezonie 2024/25 zdobył pięć bramek i zanotował osiem asyst w 37 występach, a przy jego umiejętnościach dryblingu trudno czasem nie odnieść wrażenia, że bliżej mu do skrzydła niż do linii defensywy.

Odchodząc do Widzewa Łódź, 20-latek zostanie najdroższym piłkarzem w historii FC Prishtiny. Jest to o tyle istotne, że sygnalizuje w pewnym sensie zmianę, jaka w ostatnich latach nastąpiła w polityce transferowej stołecznego kosowskiego klubu. “Plisat” to trochę zapomniani, śpiący giganci lokalnego podwórka i mimo że są najbardziej utytułowaną drużyną w Kosowie, to ostatnie mistrzostwo kraju zdobyli w sezonie 2020/21. Później nawet się do niego nie zbliżyli - trzy następne kampanie ligowe kończyli na słabej piątej pozycji. W tym roku zaś odnotowali najgorszy sezon od lat, zdobywając zaledwie punkt więcej od drużyny, która musiała rywalizować w barażach o utrzymanie.
Duży wpływ na taki stan rzeczy miał COVID i problemy finansowe, jakie nagromadziły się w klubie zaraz po mistrzowskim sezonie. Zaległości w wynagrodzeniach dla piłkarzy doprowadzały do końca współprace z gwiazdami, a nieciekawie robiło się także, jeśli chodzi o europejskie puchary. Prishtina nie otrzymała bowiem licencji na występy w Europie w sezonie 2022/23, kiedy udało jej się wygrać Puchar Kosowa. Ponadto do dziś w klubie ze stolicy brakuje zaufania do trenerów, którzy są zwalniani lub odchodzą najdalej po kilkunastu miesiącach od objęcia stanowiska. W takim chaosie ciężko jakkolwiek zbudować sobie stałą pozycję topowego zawodnika ligi - logiczne więc, że ci, którzy mieli wysokie aspiracje, odchodzili za granicę lub też do innych kosowskich klubów, gdzie mieli większą szansę na zaznanie stabilizacji.
U Gallapeniego było nieco inaczej. Gwiazdą Prishtiny stał się dopiero w minionym sezonie, a wtedy jego klub zdawał się po raz pierwszy od kilku lat mieć jasną, ściśle określoną strategię. Dyrektor sportowy, Driton Krasniqi, zawalczył o to, aby trzon drużyny tworzyli zdolni przedstawiciele młodego pokolenia. Efekt jest taki, że w kosowskiej elicie żaden klub nie ma młodszej kadry niż Prishtina, której średnia wieku wynosi niecałe 24 lata. Co więcej, opiekunem pierwszej drużyny po raz pierwszy od dawna był szkoleniowiec, którego wizji klub mógł realnie zaufać. Mianowicie, Jean-Michel Cavalli. U Francuza “Galla” niezmiennie występował na pozycji lewego wahadłowego w formacji 3-4-1-2, co okazało się dla niego optymalnym rozwiązaniem.
Prishtina nie osiągała rewelacyjnych wyników, ale widać było, że tworzy się tam zalążek drużyny z prawdziwego zdarzenia. Cavalli niestety nie przełamał jednak “klątwy” trenerów - w kwietniu był zmuszony podać się do dymisji ze względu na swój stan zdrowia. Tak czy inaczej, nawet poza Gallapenim w “Plisat” wyrosło kilku piłkarzy, którzy latem wyfruną za granicę. Drilon Islami zagra w rumuńskim Cluj, Ron Raci już za moment może trafić do ligi ukraińskiej, a Albin Krasniqi potwierdził swoje odejście i również prawdopodobnie podpisze umowę z zagranicznym klubem.
Kosowo - rynek wschodzący
Nie da się ukryć, że o ile tytuł najdroższego piłkarza w historii klubu brzmi imponująco, już sama kwota transferu wychodzącego nie robi takiego wrażenia. 300 tysięcy euro to mimo wszystko bardzo mało, szczególnie, że rynkowa wycena Gallapeniego jest ponad dwa razy wyższa. Ten przypadek doskonale obrazuje transferową pozycję kosowskich klubów, która, mimo że rośnie, wciąż pozwala drużynom z zagranicy (szczególnie z Europy Środkowo-Wschodniej) na sprowadzanie bardzo solidnych zawodników z potencjałem za tanie kwoty.
Proporcja cena-jakość wygląda tu bardzo dobrze. Dzieje się tak dlatego, że liga kosowska jeszcze dekadę temu raczkowała, jeśli chodzi o jakikolwiek profesjonalizm, a kluby budowały kadry krótkoterminowo, nie podpisując długich kontraktów i sprowadzając piłkarzy bez kwoty odstępnego. Obecnie prym wiodą jedynie konsekwentna Drita oraz Ballkani, które miało okazję zagrać już w fazie grupowej Ligi Konferencji. Liga pnie się w górę, choć w dużej części klubów wciąż jednak pojawiają się spore namiastki problemów z dawnych lat. Szczególnie w dolnej połowie tabeli kosowskiej Superligi nie brakuje finansowych rozgardiaszy, oskarżeń o korupcję czy chaotycznych decyzji działaczy. Surowy talent piłkarzy widać jednak coraz bardziej. Bardzo podobne zjawiska zachodziły lub wciąż zachodzą w takich ligach jak bośniacka, gruzińska czy albańska.
Fakt ten wykorzystują silniejsze ligi. Wystarczy spojrzeć chociażby na Rumunię, bo to tamtejsze kluby podbierają zdecydowanie najwięcej zawodników z Kosowa, wychodząc na tym świetnie. Pionierami zostały Rapid Bukareszt i CFR Cluj, czyli drużyny, które sprowadziły do ligi duet z Ballkani - Albiona Rrahmaniego i Ermala Krasniqiego. Nie licząc bonusów z następnego transferu, kosztowało ich to łącznie 800 tysięcy euro. Latem 2024 roku obu przygarnęła do siebie Sparta Praga, która wyłożyła na stół aż siedem milionów euro.
Po tym sukcesie oba kluby poszły za ciosem. Rapid tego lata zainwestował 900 tysięcy euro w Drilona Hazrollaja - 21-letniego skrzydłowego Malishevy, który w sezonie 2023/24 kosowskiej ekstraklasy zdobył 25 bramek i zanotował dziewięć asyst. Póki co odpłaca im się w przedsezonowych sparingach, w których zdobył już trzy bramki. W Cluj zaś od wielu miesięcy szlify w pierwszym składzie zbierają Meriton Korenica oraz Lindon Emerllahu.
Nosa do transferów miała też 12. siła ligi ukraińskiej, ŁNZ Czerkasy. Tam za łączną kwotę 300 tysięcy euro do klubu trafili dwaj zawodnicy Drity, Muharrem Jashari i Hajdin Salihu. Ten pierwszy jest dziś w klubie dyrygentem środka pola, drugi wyróżnia się jako podstawowy obrońca.
Sprowadzając Diona Gallapeniego z Prishtiny, Widzew idzie podobną drogą. Łodzianie obrali sobie za cel piłkarski rynek wschodzący, a później wszystko, co mogli zrobić, zrobili najlepiej - wybrali sobie z tego rynku jedno z najgorętszych nazwisk, jednocześnie nie przepłacając przy transferze. Miło patrzeć, że rozwój polskiej ekstraklasy idzie także w tę stronę. Bo coraz większe i głośniejsze transfery to jedno, a otwieranie oczu na nowe kierunki to drugie.