"Większość kibiców nawet nie wiedziała, jak wygląda". Ten Mundial dał mu miejsce w historii na zawsze

"Większość kibiców nawet nie wiedziała, jak wygląda". Ten Mundial dał mu miejsce w historii na zawsze
Fabio Diena/shutterstock.com
Zaczynał w ataku, a największe sukcesy odniósł jako lewy obrońca. Zadebiutował w Serie A kilka miesięcy przed… 24. urodzinami, w kadrze już po ukończeniu 26 lat. Gdy został powołany do “Squadra Azzurra” na Mistrzostwa Świata w Niemczech, przeciętny włoski kibic nie poznałby go na ulicy. Kilka tygodni później Fabio Grosso kojarzyli już wszyscy, a sam piłkarz zyskał status bohatera narodowego. I zapisał się złotymi zgłoskami w historii kraju, w którym futbol zawsze był numerem jeden.
- Grosso, Grosso, to był Grosso! - krzyczał rozemocjonowany Dariusz Szpakowski po golu w przedostatniej minucie dogrywki półfinału Mundialu 2006 w Niemczech. Włosi właśnie robili gigantyczny krok w kierunku awansu do meczu o złoto kosztem gospodarzy, a przepiękną bramkę zdobył zawodnik, którego droga na szczyt wiodła przez czwartoligowe boiska i długo wydawała się wręcz nierealna. A jednak on udowodnił, że nawet najbardziej niebywałe marzenia są możliwe do spełnienia. Choć Fabio Grosso długo czekał, by zaistnieć.
Dalsza część tekstu pod wideo

Z czwartej ligi na salony

To nie jest historia o jednym z wielu utalentowanych włoskich wychowanków najlepszych akademii kraju lub młokosie dostrzeżonym przez wielki klub i wyłowionym do Primavery. Zanim urodzony w 1977 r. Fabio liznął poważnego futbolu, kilka lat mógł legalnie oglądać Serie A w telewizji przy butelce wina lub piwa. Świętował pełnoletniość jako gracz amatorskiej drużyny z Pescary, Renato Curi, nazwanej na cześć legendarnego piłkarza Perugii, który zmarł na atak serca w trakcie meczu z Juventusem, niespełna miesiąc przed przyjściem Grosso na świat. Fabio, ustawiany tam na skrzydle lub jako środkowy napastnik, wyróżniał się wyjątkowym drygiem do zdobywania goli.
Zauważyli to działacze występującego w czwartej lidze Chieti Calcio, którzy ściągnęli wówczas niespełna 21-letniego zawodnika do siebie. Był to ważny krok w karierze Włocha. Gra w barwach niewielkiego klubu spod Pescary umożliwiła mu wypłynięcie na szersze wody. Świetne występy na lewej stronie drugiej linii nie uszły uwadze skautów Perugii, monitorujących okoliczne zespoły grające na niższych szczeblach. Grosso wpadł im w oko, a że ryzyko było żadne, bo piłkarz zbliżał się do 24. urodzin i “kopał” na czwartym poziomie, średniak Serie A nie wahał się zaproponować mu kontraktu.
I trafił w sam środek tarczy. Choć upragniony debiut Fabio wypadł, delikatnie mówiąc, mało okazale. 26 sierpnia 2001 r. Perugia wróciła z Mediolanu z bagażem czterech goli, a nowy nabytek… wyleciał z boiska w końcówce meczu z Interem. Pierwsze koty za płoty, bo w drugiej połowie sezonu Grosso wywalczył miejsce w składzie na stałe i został etatowym lewym pomocnikiem drużyny, której w dwóch kolejnych sezonach udało się zakończyć sezon w środku tabeli i awansować do Pucharu Intertoto.
Jego kariera rozwijała się błyskawicznie. W marcu 2003 r. Giovanni Trapattoni dał mu szansę debiutu w reprezentacji Włoch. Piłkarz, który dokładnie dwa lata wcześniej biegał po czwartoligowych boiskach, nagle mógł spełnić kolejne wielkie marzenie. Zagrał godzinę, Italia pokonała Szwajcarię 2:1.

Sycylijska rewelacja

Przez lata Perugii regularnie udawało się finiszować w okolicach dziesiątego miejsca w lidze. W sezonie 2003/2004 “Gryfonom” szło gorzej. Klubowi zajrzało w oczy widmo spadku. Grosso, który nadal był pewniakiem do gry w podstawowej jedenastce, podjął zaskakującą decyzję. W przedostatnim dniu zimowego okienka transferowego spakował manatki i wyjechał na Sycylię, podpisując kontrakt z drugoligowym Palermo. Wyszło na jego. Perugia po barażach opuściła elitę, a mający ambitne plany “Rosanero” zanotowali bezpośredni awans. Fabio zagrał niemal wszystko od deski do deski. Coraz częściej na lewej obronie.
Włodarze Palermo nie zamierzali przejmować się rolą beniaminka i dalej wzmacniali zespół. Do Grosso i choćby Luki Toniego dołączyli kolejni piłkarze, m.in. Andrea Barzagli, Cristian Zaccardo oraz Simone Barone. Wszyscy dwa lata później świętowali Mistrzostwo Świata. A sycylijska drużyna wyprawiała w Serie A cuda. Nie przegrywała z Milanem, ogrywała Juventus, serwowała kibicom imponujący powiew świeżości. “Rosanero” zajęli szóstą lokatę w debiutanckim sezonie i awansowali do Pucharu UEFA. Ich postawa zachwycała cały Półwysep Apeniński, a najlepsi zawodnicy, w tym Fabio, trafili pod lupę selekcjonera Marcello Lippiego, który bacznie ich obserwował pod kątem budowania składu na Mundial.
Kolejna kampania okazała się w wykonaniu Grosso i całego Palermo jeszcze bardziej udana. Dość powiedzieć, że z powodu afery Calciopoli i relegacji m.in. Juventusu, na wyciągnięcie ręki była przepustka do eliminacji Ligi Mistrzów. Zabrakło dwóch punktów, skończyło się na piątym miejscu, pomiędzy… Chievo i Livorno. Do tego “Różowo-Biali” dołożyli półfinał Pucharu Włoch i 1/8 finału Pucharu UEFA. Fabio zagrał prawie pięćdziesiąt spotkań na przestrzeni całego sezonu.
Marcello Lippi miał gotowego lewego obrońcę na zbliżające się Mistrzostwa Świata, ale wśród plejady gwiazd, na czele z Buffonem, Pirlo, Tottim i del Piero, piłkarz Palermo był po prostu jednym z wielu powołanych. - Przed turniejem większość włoskich kibiców nawet nie wiedziała, jak Grosso wygląda - opisywał historyk, ekspert, znawca włoskiego futbolu, John Foot.

Bohater narodowy

A półtora miesiąca po ogłoszeniu kadry na Mundial, jego twarz znał każdy Italiano, choć początkowo nic na to nie wskazywało. Selekcjoner postawił na Fabio w pierwszym, wygranym meczu z Ghaną (2:0), w drugim zesłał go na ławkę (1:1 z USA), by przywrócić go do podstawowej jedenastki na pieczętujące wyjście z grupy starcie z Czechami (2:0). Spokojny awans, solidna gra “Squadra Azzurra”, w której lewą obronę pewnie obsadził niespełna 29-letni facet, który ledwie pięć lat wcześniej bił się o awans z czwartej do trzeciej ligi.
1/8 finału z Australią. “Kangury” postawiły faworyzowanym Włochom niezwykle trudne warunki. Miało być lekko, łatwo i przyjemnie, a pachniało sensacją, szczególnie po czerwonej kartce dla Marco Materazziego na początku drugiej połowy. Podopieczni Marcello Lippiego bili głową w mur i nadziewali się na groźne kontry, po których musiał wykazywać się Gianluigi Buffon. Kibice zgromadzeni na stadionie w Kaiserslautern szykowali się do dogrywki, gdy lewym skrzydłem odważnie ruszył Grosso. Udowodnił, że nie zapomniał o grze w ataku, a za jego ofensywne zapędy była mu po chwili wdzięczna cała Italia. Piłkarz Palermo ograł pod linią boczną jednego rywala, wpadł w pole karne, prostym zwodem położył na ziemię kolejnego i padł jak rażony piorunem, zahaczając o oszukanego dryblingiem Lucasa Neilla. Sędzia wskazał “na wapno”.
Czternaście lat temu mówiono o wielkiej kontrowersji, dziś nikt nie miałby prawa protestować, jeśli wideo-weryfikacja anulowała decyzję arbitra. W 2006 r. o VAR-ze jednak jeszcze nie myślano, a rzut karny pewnie wykorzystał Francesco Totti. Włosi oczywiście nie pisali o wątpliwej “jedenastce”. Chwalili przebojowego lewego defensora i wieszczyli sukces ukochanej kadry. Nikt nie spodziewał się jednak, że w realizacji mistrzowskiego planu znów niezbędny okaże się bohater ostatniej minuty meczu z Australią.
Ćwierćfinał z Ukrainą (3:0) szybko poszedł w niepamięć, bo w kolejnej fazie na rozpędzonych Włochów czekali gospodarze, celujący w wymarzony złoty medal na własnym Weltmeisterschaftcie. Regulaminowy czas gry nie przyniósł rozstrzygnięcia, w dogrywce kibice także długo nie mogli doczekać się jakiejkolwiek bramki. Do czasu. A konkretnie do przedostatniej minuty. Rzut rożny wykonał Alessandro del Piero, piłkę przed pole karne wybił jeden z niemieckich piłkarzy, a tam stał niepilnowany Andrea Pirlo. Pomocnik Milanu błysnął geniuszem, poprowadził futbolówkę trzy-cztery metry w prawo i popisał się fantastycznym podaniem do Fabio Grosso. Niemcy jakby zupełnie zapomnieli o istnieniu lewego obrońcy “Squadra Azzurra”. Ten nie wahał się ani chwili i po sekundzie od kopnięcia piłki zapisał się w historii włoskiej piłki. TAKIM strzałem. Majstersztyk.
Oszalały z radości Fabio fetował gola, krzycząc “nie wierzę, nie wierzę”. Kto by pomyślał, że to akurat on zrobi drugi, po akcji z Australią, najważniejszy krok w drodze do finału? A przecież to nie było jego ostatnie słowo na Mundialu.
Finał Mistrzostw Świata z Berlina kojarzyć powinien każdy piłkarski zapaleniec. Jako idealny kandydat na bohatera decydującego starcia jawił się Marco Materazzi. Obrońca, który wpędził drużynę w tarapaty z “Kangurami”, sprokurował rzut karny w finale, następnie sam trafił do siatki i udanie sprowokował Zinedine’a Zidane’a. Ba, pewnie wykorzystał swoją szansę w serii jedenastek. To był jednak Mundial Fabio Grosso. To on, zawodnik Palermo, “szarak” we włoskim dream-teamie, jako piąty podszedł do piłki ustawionej na “wapnie”. Nie Pirlo, nie del Piero, nie Luca Toni. Grosso. Wziął na siebie gigantyczną odpowiedzialność. Trafił. Pewnie, celnie, precyzyjnie, jak kilka dni wcześniej przeciwko Niemcom.
Nikt już nie mógł powiedzieć, że nie zna jego twarzy. Italia zyskała pełnoprawnego bohatera narodowego.

Nie tylko Mistrzostwo Świata

Po wielu włoskich medalistów ustawiła się kolejka chętnych. Grosso, choć z racji na wiek i pozycję, nie mógł liczyć na transfer rozbijający bank. Trafił do Interu za, dziś brzmi to abstrakcyjnie, 5,5 mln euro. Gdyby w 2006 r. był trochę młodszy, ta kwota pewnie wzrosłaby kilka razy. Celem Fabio, po życiowym sukcesie na Mundialu, stały się poważne trofea klubowe, z którymi wcześniej nie miał styczności. Wybór “Nerazzurrich” wydawał się znakomitym pomysłem, bo po karnej degradacji Juventusu, “Interisti” szykowali się do kolejnego, tym razem zdobytego bezpośrednio na boisku, mistrzostwa kraju.
Grosso znów, tak jak przy przenosinach z Perugii do Palermo, podjął słuszną decyzję. W sezonie 2006/2007 Inter w cuglach wygrał Scudetto (97 pkt), a bohater finału MŚ dołożył do tego niemałą cegiełkę, grając w 23 z 38 meczów. Razem wystąpił w 35 spotkaniach. Nie miał jednak jednoznacznie pewnego placu u Roberto Manciniego, bo w świetnej formie był Maxwell. Po zakończeniu rozgrywek Fabio otrzymał ofertę nie do odrzucenia z Olympique Lyon. Francuzi szukali zastępstwa dla odchodzącego do FC Barcelony Erica Abidala i zaproponowali Interowi niespełna 9 mln euro, a samemu zawodnikowi solidny kontrakt.
Dwa lata w Lyonie to istna huśtawka nastrojów. Pierwszy sezon przebiegł zgodnie z planem, a Grosso - podstawowy piłkarz zespołu - dopisał do listy trofeów mistrzostwo oraz puchar Francji. Drugi rozdział “olimpijskiego” rozdziału kariery Włocha był mniej udany. Drużyna finiszowała na trzecim miejscu w lidze, nie zawojowała Ligi Mistrzów, a Fabio grał mniej. W sierpniu 2009 r. uznał, że czas wracać do ojczyzny, bo zanosiło się na częstsze przebywanie wśród rezerwowych. Podpisał kontrakt z Juventusem.
“Stara Dama” okazała się jego ostatnim klubem w karierze. Początkowo trafił na kiepski okres w historii klubu z Turynu. Sezony 2009/10 i 2010/11, w których rozegrał łącznie prawie sześćdziesiąt spotkań, “Juve” dwukrotnie kończyło na zaledwie siódmym miejscu w lidze i fatalnie spisywało się na arenie międzynarodowej. Co ciekawe, Grosso nigdy nie zaszedł dalej, niż do 1/8 finału jakichkolwiek rozgrywek europejskich. Z Palermo odpadł na tym etapie w Pucharze UEFA, z Juventusem w Lidze Europy (“Bianconeri” nie wyszli z grupy z Lechem Poznań), a z Lyonem (dwa razy) i Interem w Lidze Mistrzów.
Bohater Mundialu w Niemczech po raz ostatni zagrał 25 września 2011 r. Trapiony kontuzjami, kilka miesięcy później ogłosił zakończenie profesjonalnej przygody z piłką. Na osłodę pozostał mu niewielki, ale jednak, wkład w Scudetto zdobyte przez Juventus. Fabio związał się z aktualnym mistrzem Włoch po zawieszeniu butów na kołek i przez trzy lata pobierał nauki jako trener w akademii klubu. Trenował “Primaverę”, skąd przeniósł się do Bari, a następnie Hellasu. Z drużyną z Werony był na dobrej drodze do awansu do Serie A, ale został zdymisjonowany… na trzy kolejki przed ostatnią kolejką. A Hellas i tak uzyskał promocję, po barażach.
O Grosso niedawno było głośno, gdy zwolniono go zaś z Brescii Calcio po… trzech spotkaniach. Włoski kibic nie kojarzy jednak Fabio z mniej lub bardziej udanymi próbami na stołku trenerskim. Dla nich zawsze będzie bohaterem. Campione del mondo.
Mateusz Hawrot

Przeczytaj również