Wielka dziura w Lechu Poznań. "Może to ja powinienem tam wystąpić?"
Lech Poznań jako jedyna polska ekipa ma szansę zagrać w "nowej" Lidze Europy. Dopisujemy "nowej", bo w fazie ligowej rozgrywek drugiej kategorii nie mieliśmy jeszcze swojego przedstawiciela. Jednak awans mistrzów Polski do tych rozgrywek będzie można uznać za niespodziankę, mimo rozstawienia w rundzie play-off. Dlaczego?
Jeśli patrzymy na przygodę Lecha Poznań w eliminacjach do europejskich pucharów, to zaczęło się szczęśliwie, bo od wylosowania mistrza Islandii. Breidablik był jednak łatwym rywalem i Lech nawet w rezerwowym składzie powinien sobie z nim poradzić, ostatecznie w dwumeczu wygrał aż 8:1, wystawiając na Islandii skład, jaki raczej już nigdy nie wystąpi w podobnym zestawieniu.
Już wtedy trener Niels Frederiksen miał problemy z kontuzjami, bo w tamtym lipcowym dwumeczu nie mógł skorzystać z takich piłkarzy jak Murawski, Walemark czy Salamon, jednak te braki nie były widoczne.
Później jednak Lech ani nie miał szczęścia (szczególnie w losowaniu, gdzie dwa razy wylosował najgorszy układ meczów i rywali), a jeszcze pojawił się pech (kontuzje). Wypadali kolejni piłkarze, właściwie przed każdym meczem kogoś nie było. Od początku brakowało Murawskiego i Sousy. Potem wypadł dość szybko Barański i w sumie do tej pory nie wrócił, zmagając się z mniejszymi lub większymi problemami. Na kłopoty zdrowotne narzekał też Salamon. Albo przynajmniej tak mówił duński szkoleniowiec.
Potem już było tylko gorzej, bo długie kontuzje i zabiegi "dopadły" Hakansa oraz Walemarka. Szczególnie w przypadku Fina, ale i Radka Murawskiego można mieć wątpliwości, co do celnej diagnozy i zastosowania leczenia. Stąd jeden z kibiców ułożył jedenastkę... kontuzjowanych.
Co było w sierpniu? Najpierw poważnego urazu na treningu doznał Gholizadeh i po konsultacjach w Polsce oraz zagranicą, przeszedł w Finlandii zabieg. Wypada na trzy miesiące. Przed rewanżem z Crveną zvezdą problemy miał Dogulas, na meczu w Serbii już w pierwszych minutach po wślizgu rywali musiał zejść Gumny, a po kolejnym ligowym meczu z Koroną, na minimum tydzień lub dwa tygodnie wypadł Joel Pereira.
Na Genk? Bez prawej strony
Właściwie ten ostatni tydzień był jednym z najgorszym dla Lecha Poznań w tym roku. Może nie najgorszym wynikowo, bo były jednak dwa remisy (Crvena zvezda i Korona), a nie porażki, ale jednak cieniem kładą się kolejne kontuzje. W ciągu dziewięciu dni wypadło czterech piłkarzy (Ali, Douglas, Gumny i Pereira). Dwóch pierwszych na treningu, dwóch kolejnych podczas meczów.
Efekt? Na prawej stronie w meczu z Genk nie może zagrać żaden piłkarz nominalnie do tego predystynowany. Nie ma dwóch prawych obrońców - Gumnego i Pereiry (trwa walka o jego powrót na rewanż) oraz skrzydłowych - Gholizadeha i Walemarka. W przypadku pierwszego jest szansa na powrót w listopadzie, a drugi szykuje się już na... styczeń.
To strasznie denerwuje kibiców, bo widzą, że potencjał zespołu jest zmniejszony, a także trudny do oszacowania, przy braku reakcji taktycznej ze strony szkoleniowców, który tylko szukają rozwiązań do bazowego ustawienia, a nie szukają nowych możliwości z tym, co jest. Frederiksen już zaczął nawet żartować, że może... to on wystąpi na prawej obronie.
- Nie jest tajemnicą, że Guma i Joel nie są do naszej dyspozycji. Może to ja powinienem wystąpić teraz na prawej obronie... A mówiąc już poważnie, to każdy piłkarz ma swoją priorytetową pozycję, ale potrafi zagrać także na innych. Myślę, że któryś ze stoperów będzie mógł przejść na prawą stronę. Natomiast nie zamierzamy szukać nowych prawych obrońców. Pereira powinien wrócić do gry już w przyszłym tygodniu. U Gumnego ta przerwa może potrwać nieco dłużej, ale będzie niedługo do naszej dyspozycji - tłumaczył trener.
Dodamy, że na konferencji przed meczem z Genk na pytanie o kolejne transfery na prawą obronę, trener słusznie odpowiedział przecząco. Aczkolwiek pojawiły się już komentarze, że trzeba było brać Carstensena, a nie iść w Gumnego, chociaż to w tym momencie można uznać za pewien populizm, ale też da się z tym znaleźć ziarna prawdy.
- Tych kontuzji jest zdecydowanie za dużo, to dotyka cały zespół i są różne powody. Robimy wszystko, żeby przeanalizować tę sytuację. Po to, aby unikać tego w przyszłości - mówił Duńczyk.
To kto jest, a kogo nie ma?
Na dzisiaj niedostępni do gry przy Bułgarskiej w meczu z Belgami są: Gumny (pięć-sześć tygodni), Pereiera (dwa tygodnie, optymistycznie - powrót na rewanż, pesymistycznie - po przerwie na kadrę), Murawski (we wrześniu wznowi treningi po zabiegu nogi (?), klub nie podał, o co chodzi), Ali Gholizadeh (trzy miesiące), Walemark, Hakans (obaj wrócą na zimowe zgrupowanie), a do pełni formy po urazach wracają Douglas i Barański.
Niedawno na nogi postawiony został Jagiełło, po urazie barku, którego doznał w pierwszym meczu z Serbami, ale z Koroną wyszedł w pierwszym składzie i teraz można się ponownie spodziewać go od początku przeciwko Genk. Z tej ekipy można by zbudować trzon dobrej drużyny. Może nawet mistrzowskiej, bo w większości to kluczowi piłkarze tamtej ekipy z sezonu 2024/25, a nie można zapominać też o odejściu Afonso Sousy, bo jego zastępcy cały czas "nie dojeżdżają".
Ich nie ma, a Lech musi sobie radzić z trudnym rywalem, czyli KRC Genk. Ponadto siódmy raz z rzędu w dwumeczu mistrz polski rewanż rozegra na wyjeździe, co dalej można podpiąć pod pecha. Zresztą belgijski zespół był z tych nierozstawionych najbogatszy względem wyceny kadry na Transfermarkcie, a jednym z najsłabszych medialnie (w Poznaniu można spodziewać się ok. 25 tysięcy kibiców, co dużo mówi o "napince" na ten mecz).
Dodatkowo sam wyjazd jest mało atrakcyjny, bo Genk to górnicze miasto o liczbie ludności ok. 60 tys. ludzi (trochę mniejsza Piła, m. w Wielkopolsce). Lech zatem, grając w Belgii, będzie mieszkał w Holandii - w mieście Maastricht, które dzieli od Genk 20 kilometrów.
Jednak zanim rewanż, trzeba zostawić sobie szansę w pierwszym meczu, gdzie nie ma nikogo zdrowego z prawej strony boiska. Zapowiada się szycie z na papierze jeszcze mocniejszą ekipą niż Crvena zvezda. Trzecia drużyna ostatniego sezonu ligi belgijskiej jest faworytem, a Lech musi wrócić myślami do meczu sprzed pięciu lat, gdy wyeliminowanie w IV rundzie LE Charleroi (2:1 w Belgii) dało awans do fazy grupowej, albo o dwumeczu z Bodo z 2023 r., gdzie wyeliminował wyżej notowanego rywala, choć akurat grał rewanż u siebie.
Do sukcesu z Belgami potrzebna jest forma Mikaela Ishaka. I to jest paradoks całej historii z urazami, że ten, o którego najbardziej się obawiano, w tym roku jest niezniszczalny. Gra wszystko od początku i będzie chciał 21 sierpnia 2025 ustrzelić swojego 23 gola dla Lecha w Europie, ale przede wszystkim 100 ogólnie w tych barwach.