Wtedy Urban zwątpił w pracę w Polsce. Legia była bez litości

Wtedy Urban zwątpił w pracę w Polsce. Legia była bez litości
Mateusz Sobczak / pressfocus
Wojciech - Klimczyszyn
Wojciech KlimczyszynDzisiaj · 07:00
Selekcja selekcjonerów trwała w najlepsze. Najrozsądniejsi kandydaci zostali utrąceni, pozostali wymieniani reprezentują drugi szereg. To trenerzy od lat utrzymujący się w ekstraklasowym świecie, o których trudno powiedzieć coś więcej niż to, że są solidni. Jeden z nich, Jan Urban, to kolejny as wyciągnięty z talii Cezarego Kuleszy. Po jego wyborze trudno o euforię. Przypominamy jego losy trenerskie, z naciskiem na największe polskie kluby: Legię i Lecha.
Wiedział, że trenerki nie nauczy się w Polsce. Tu co najwyżej zgarnie świstek, umożliwiający pracę w zawodzie. Warsztat zdobędzie za granicą. Naturalnym miejscem była Hiszpania, gdzie święcił największe sukcesy jako piłkarz. Z gwizdkiem i stoperem zaczynał tam, gdzie skończył z zawodowym kopaniem. Pampeluna i ścieżka znana wszystkim hiszpańskim szkoleniowcom. Jan Urban pracował z młodzieżą, prowadził juniorskie drużyny, potem rezerwy, w końcu otrzymał stanowisko “jedynki” w ekipie Polideportivo Ejido, którą potrafił utrzymać w Segunda Division. Łącznie niemal dekada (1998-2007) szlifowania umiejętności, zdobywania doświadczenia i kontaktów.
Dalsza część tekstu pod wideo

Pierwszy zajazd na Litwę

W 2007 roku jeden z tych kontaktów zadzwonił akurat z Polski. To był Bogusław Cupiał, prezes Wisły Kraków. Najbogatszy wówczas klub w Polsce po zwolnieniu Dragomira Okuki szukał fachowca, z fundamentami, wiedzą wykutą na Zachodzie, a jednocześnie mówiącym po polsku. Urban miał idealnie pasować do koncepcji władz “Białej Gwiazdy”. Pech chciał, że się nie dogadali.
- Nie denerwuję się. Mam kontrakt z Osasuną, ale gdybym dostał ciekawą ofertę z Polski, w klubie nie robiliby mi problemów i mógłbym ją przyjąć właściwie z dnia na dzień - oferował się 45-letni wówczas trener.
Wywiad dla krakowskiego oddziału Gazety Wyborczej musieli przeczytać właściciele Legii, którzy również zrobili rozeznanie na rynku w sprawie nowego sternika dla warszawskiego klubu. Śmiało można stwierdzić, że Urban sam wpadł w ręce Mariusza Waltera i Leszka Miklasa. Ci cenili go za niezależność, za to, że nie jest uwikłany w żadne układy i trzyma się swojego zdania. Że zaczyna w Ekstraklasie z czystą kartą. U piłkarzy miał poważanie. Charyzmatyczna postać z krwi i kości.
Fani byli jednak sceptyczni. Kandydat miał za sobą zaledwie dwa sezony pracy jako pierwszy trener, w dodatku w anonimowym, hiszpańskim klubie. On sam jednak uważał, że już wtedy był przygotowany do pracy z najpopularniejszą drużyną nad Wisłą.
- Chciałem podziękować zarządowi, że był tak odważny żeby mnie zatrudnić. Jak wszyscy wiecie jestem debiutantem na boiskach pierwszoligowych i dla mnie to wielkie wyzwanie - mówił na pierwszej konferencji prasowej. - Podpisałem umowę na rok - zaznaczył.
Minął rok i Urban dalej był opiekunem “Wojskowych”. Nawet z małym sukcesem. W sezonie 2007/08, gdzie po drodze wszedł w skład sztabu Leo Beenhakkera przed EURO 2008, na które pojechał, zdobył Puchar Polski, choć start jego misji nie napawał optymizmem. Zaczął od kompromitacji w Wilnie, gdzie Legia w ramach Pucharu Intertoto pojechała zebrać baty od Vetry. Szczęście w nieszczęściu, katastrofa sportowa na Litwie została przykryta skandalem z udziałem kibiców, którzy wszczęli awantury i zdemolowali stadion gospodarzy.
- Po wyjściu na boisko po przerwie zobaczyliśmy te wszystkie kamienie, zniszczoną bramkę, było widać, że tam działo się po prostu coś strasznego - mówił po meczu trener Legii.
Potem sprawy nabrały przyspieszenia. Walkower, dyskwalifikacja z europejskich pucharów, walka z patologią na Łazienkowskiej, bojkot kibiców. Chyba w najczarniejszych snach nie wyobrażał sobie takiego powrotu do polskiego futbolu.
W tych warunkach drugie miejsce za Wisłą Kraków na koniec sezonu było nie lada wyczynem. Powtórkę w kolejnym już uznano za porażkę. - Sok z cytryny wyciskaliśmy maksymalnie, że dziś nie mogliśmy wycisnąć nic więcej - mówił wiosną 2009 roku. Zarządowi nie spodobały się te słowa. Wymagał więcej ambicji. A przede wszystkim trofeów. Mimo wszystko Legia zatrzymała go jeszcze na jedną kampanię. Urban nie tylko dostał ultimatum “mistrzostwo albo do widzenia”, ale też… słabszą kadrę. Ubyli mu liderzy tacy jak Roger Guerreiro, Aleksandar Vuković czy Edson. Choć Legioniści długo trzymali się w czołówce, w marcu przyszedł ligowy kryzys, porażki w Bytomiu i z Odrą Wodzisław u siebie. Zwolnienie, gra skończona. Ale szybko też została wznowiona.

Nie wchodzić do tej samej rzeki

Dwa lata przerwy od klimatu Łazienkowskiej 3 dobrze mu zrobiły. Krótkie epizody w Polonii Bytom i Zagłębiu Lubin miały tylko utrzymać go na trenerskiej karuzeli w Ekstraklasie. Nie zamierzał rezygnować z zawodu, ani wypaść z obiegu. W 2012 znów odebrał telefon od Mariusza Waltera, który później tłumaczył, że zbyt pochopnie zrzucił Urbana z sań podczas pierwszej kadencji.
- Wydaje mi się, że moja poprzednia "misja" nie została zakończona. Chcę zdobyć z Legią mistrzostwo Polski - powiedział Urban po podpisaniu kontraktu.
Człowiek ze Śląska znów trafił do Warszawy i ponownie musiał ostro wziąć się do roboty. Po pracy Macieja Skorży zastał wielki krater. Zirytowani piłkarze, wściekli kibice i właściciel, który powoli myślał o pozbyciu się gorącego kartofla. ITI w tamtym czasie już wiedziało, że prędzej czy później sprzeda sportową spółkę. W tym tornado, o dziwo, Urban odnalazł się doskonale. Wszelkie zaszłości i niesnaski poszły w niepamięć. Poukładał wszystkie klocki, ale też dostał nowe zabawki: Tomasza Jodłowca, Wladimera Dwaliszwilego czy Bartosza Bereszyńskiego. Po siedmiu latach Legia odzyskała krajowy prymat, a do tego dołożyła triumf w Pucharze Polski. Dubletu w stolicy nie było od 16 lat… Jednak zupełnie nieoczekiwanie, druga kadencja okazała się jeszcze krótsza od pierwszej.
Zwolniono go w połowie sezonu, gdy mistrzowie Polski byli na dobrej drodze do obrony tytułu. Zajmowali pierwsze miejsce i wszystko układało się przyzwoicie. Nowi właściciele Dariusz Mioduski i Bogusław Leśnodorski decyzję argumentowali kiepskimi wynikami w Europie (Legia pechowo odpadła w barażach o Ligę Mistrzów ze Steauą Bukareszt, w grupie Ligi Europy zanotowała pięć porażek na sześć meczów) oraz “odmienną wizją prowadzenia zespołu”.
A mieli po prostu kandydata z zagranicy. Henninga Berga. Nic dziwnego, że Urban zwątpił w pracę w swoim kraju i wrócił do drugiej ojczyzny.
- Po pięciu latach pracy w Polsce leciałem do Hiszpanii inny, sfrustrowany. Nieufny, bo ludzie próbowali mi podłożyć nogę - mówił w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego. W lipcu 2014 pomocną dłoń podała Osasuna.
Został “strażakiem”, bo ekipa z Pampeluny przeżywała najgorszy okres w historii. Dopiero co spadła z Primera, miała założony zakaz transferowy, a co najciekawsze, nie było prezesa. Niewiele brakowało, a “Los Rojillos” nie byłoby na mapie piłkarskiego świata. Urban pierwszego dnia na stanowisku zastał ledwie kilkunastu piłkarzy z ważnymi kontraktami, kadrę musiał lepić młodzieżą z akademii. I tak do zespołu wprowadził m.in. Mikela Merino, dziś gwiazdę Arsenalu. - Dziękuję, że rzucił mnie, dzieciaka, do lwów - dziękował po latach polskiemu trenerowi w Marce.
Ale to koniec zasług. W 27 występach Osasuna wygrała zaledwie osiem meczów - absolutnie tragiczny wynik jak na spadkowicza. Polaka pogoniono w lutym, a drużyna tylko cudem utrzymała się w drugiej lidze. Zaważył o tym remis w ostatniej kolejce. Kilka miesięcy później był już znowu w Polsce. W Wielkopolsce.

“Kolejorz” poza torami

Mówili, że będzie szkoleniowcem w Lechu na długie lata, wytrwał jedynie dziesięć miesięcy. Znów, jak w Warszawie, dostał stanowisko po Macieju Skorży. I chyba nigdy wcześniej, ani później nie doświadczył takiej degrengolady w zespole. Klub po 11. kolejce zajmował ostatnie miejsce w Ekstraklasie z zaledwie pięcioma punktami na koncie. Urban z miejsca nadał jakości. Dziewięć meczów bez porażki wysunęło Lecha na lokatę w okolicach podium. Zbudował też atmosferę w szatni, wygrywając z Fiorentiną w Lidze Europy.
Lechici jednak nie zostali “rycerzami wiosny”. Po wznowieniu rozgrywek po zimowej przerwie przyszedł kryzys i Lech Urbana zakończył sezon w środku tabeli. Ku rozpaczy poznańskiej publiczności “Kolejorz” przegrał jeszcze finał Pucharu Polski z Legią. Rewanż w Superpucharze był niczym więcej jak otarciem łez. Jego pracodawcy wiedzieli, że dni trenera są policzone, czekali tylko na dogodny moment, by uruchomić katapultę.
A długo czekać nie musieli. Urban sam się wystawił, ponosząc trzy porażki w czterech ligowych spotkaniach nowego sezonu. Ponadto brakowało stylu. Jakiegokolwiek. Poznaniacy albo przypadkowo zdobywali trzy punkty, albo przypadkowo schodzili z boiska z pustymi rękami. Na głowę szkoleniowca spuszczono gilotynę.
- Moim zdaniem to jest nienormalne, żeby po tak krótkim czasie oceniać, że będzie tylko gorzej - mówił po zwolnieniu wyraźnie zniesmaczony.
Z ligowej karuzeli nie wypadł aż do dzisiaj. Kolejne jego rozdziały były mniej lub bardziej udane, ale nigdy nie spektakularne. Miał fatalny czas w Śląsku Wrocław i średnio-dobry w Górniku Zabrze. Ze wszystkich klubów, w jakich pracował, oprócz Polonii Bytom, skąd sam odszedł, został zwolniony. W gablocie może się poszczycić jednym mistrzostwem i dwoma Pucharami Polski. Jak na 18-letnią karierę trenera - mocno skromny wynik, biorąc pod uwagę, że łącznie pięć lat prowadził Legię i Lecha. Dziś kreuje się go na silnego kandydata na selekcjonera. W takim miejscu dzisiaj jesteśmy.
jan urban cv
własne

Przeczytaj również