Wychowanek przeszkodzi Lechowi zdobyć mistrzostwo? Już sporo namieszali. "Nie odpuszczę"
W jego życiu kiedyś królował niebieski, ale GKS Katowice sprawił, że serce Marcina Wasielewskiego przynajmniej w części jest teraz też żółto-zielono-czarne. Wychowanek Lecha to zaufany żołnierz trenera Rafała Góraka. Przed nim wyjątkowy mecz, który nadal może rozdać karty w walce o mistrzostwo Polski.
Od małego marzył, aby zagrać w Ekstraklasie. Jako poznaniak chciał tego dokonać w nie byle jakim klubie, tylko oczywiście w Lechu. Długo tam jednak musiał czekać na szansę. Kiedy ją wreszcie dostał, chwilę później ponownie trzeba było zacisnąć zęby i zawalczyć o swoje. W pewnym momencie wydawało się, że gra w elicie może nie jest mu już pisana, ale Marcin Wasielewski zakasał rękawy i udowodnił, że sumienna praca popłaca. Swoje miejsce na ziemi znalazł w Katowicach, gdzie pod czujnym okiem Rafała Góraka zyskał stabilizację, dzięki której jest teraz liderem jednego z najciekawszych beniaminków ostatnich lat.
Niektórzy dojrzewają wolniej
Powiedzieć, że jego droga do elity była kręta, to nie powiedzieć nic. Wasielewski karierę zaczynał w Poznaniaku Poznań, z którego jednak dość szybko trafił do Lecha. Pokonywał kolejne szczeble w grupach młodzieżowych, w 2012 roku zanotował nawet występ w Młodej Ekstraklasie, by chwilę później… opuścić “Kolejorza”. Trafił do grającej wówczas w Klasie B poznańskiej “Trzynastki”, a potem reprezentował barwy trzecioligowej Unii Swarzędz. Na Bułgarską powrócił dopiero po trzech sezonach, kiedy Lech zaprosił go na testy. W wieku 21 lat zasilił rezerwy, które objął tamtego lata Ivan Djurdjević. To właśnie ten szkoleniowiec po raz pierwszy, ale wcale nie ostatni dostrzegł wówczas to “coś” w młodym pomocniku.
- Są zawodnicy, który swój pik formy osiągają w wieku 20 lat, a potem mają 24-25 lat i zaczynają schodzić z formą w dół. Jest też grupa zawodników, który ten swój najwyższy poziom osiąga znacznie później, bo po prostu wolniej dojrzewają piłkarsko. Uważam, że jestem właśnie takim zawodnikiem. Wiadomo, że w futbolu dużo zależy też od szczęścia i trzeba mieć naprawdę dużo pokory i charakteru. Akurat tego nie mogę sobie odmówić. Choć jak każdy mam swoje mankamenty, ale nikt nie może mi odmówić serca do gry. Jeśli serio wierzysz w siebie, to koniec końców powinieneś się obronić - opowiada w rozmowie z nami piłkarz GieKSy.
“Wasyl” zadebiutował w Lechu wiosną 2017 roku w półfinale Pucharu Polski przeciwko Pogoni Szczecin. Trenerem “Kolejorza” był wtedy jeszcze Nenad Bjelica, ale u Chorwata wychowanek klubu nie dostał zbyt wielu szans i powędrował na wypożyczenie do Znicza Pruszków. Po otrzaskaniu się na drugoligowym poziomie, zaufał mu Ivan Djurdjević, z którym doskonale znali się jeszcze z pracy w rezerwach. Nawet u Adama Nawałki poznaniak mógł liczyć na kolejne minuty, a na dłużej wypadł ze składu, gdy trenerem był już Dariusz Żuraw. Po nieudanej wiośnie 2019 młody lechita postanowił opuścić rodzinne strony. Choć miał już za sobą kilkanaście występów w Ekstraklasie, jego kolejnym przystankiem został grający wtedy na jej zapleczu Bruk-Bet Termalica Nieciecza.
- Kariera piłkarska ma to do siebie, że nigdy nie wiadomo, jak się potoczy. Wiadomo, że jako poznaniak i lechita chciałbym zaistnieć w “Kolejorzu” na dłużej i zrobić coś więcej dla tego klubu. Patrząc jednak na tę sytuację z perspektywy czasu, widzę, że to wszystko dużo mi dało. Sprawiło, że musiałem zakasać rękawy, pokazać więcej charakteru i wykazać się cięższą pracą. Dlatego sądzę, że ogólnie wyszło mi to wszystko na dobre - uważa 30-latek.
Pierwsza liga to nie ujma
Wasielewski przeprowadził się na drugi koniec Polski i w ekipie “Słoników” występował w sumie przez trzy sezony. Tam wyrobił sobie markę w I lidze i wraz z drużyną z Niecieczy awansował do Ekstraklasy. U Mariusza Lewandowskiego jesienią grał regularnie, ale wraz z przyjściem Radoslava Latala stracił miejsce w składzie. Co symboliczne, swój ostatni mecz dla Bruk-Betu rozegrał w lutym 2022 przeciwko Lechowi na Bułgarskiej. Później przez kilka miesięcy pozostawał poza grą, aż wreszcie latem tego samego roku zdecydował się znów zejść o ligę niżej. I podjął być może swoją najlepszą decyzję w karierze, podpisując kontrakt z GieKSą.
- Przede wszystkim gra w pierwszej lidze to żadna ujma. Tam też poziom jest wysoki i grają w niej bardzo dobrzy zawodnicy. Wisła Kraków, która w zeszłym sezonie sięgnęła po Puchar Polski, jest tego najlepszym przykładem. Czasem trzeba zrobić jeden krok w tył, by potem wykonać dwa w przód. Szukałem zespołu, w którym będę mógł grać i po prostu pokażę się z jak najlepszej strony. Padło na GKS Katowice i uważam, że trafiłem idealnie. Dzięki trenerowi Górakowi, którzy wykrzesał ze mnie jeszcze więcej, mogę teraz znów występować na poziomie Ekstraklasy i jestem mu za to bardzo wdzięczny - przyznaje.
Wasielewski do Katowic trafił w tym samym czasie co o rok młodszy Jakub Arak. Kiedy byli razem przedstawiani jako nowi gracze GieKSy, jej kibice wiązali większe nadzieje raczej z sympatycznym napastnikiem, który na Górny Śląsk trafił z dużo większym doświadczeniem na poziomie Ekstraklasy. Po zeszłorocznym awansie do niej Arak jesienią grał jednak tylko ogony i zimą odszedł do Polonii Bytom. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja Wasielewskiego. Dużą w tym rolę odegrał Rafał Górak, który zaufał mu właściwie od pierwszego momentu i po awansie wcale nie zamierzał z niego rezygnować.
- Umówmy się, że każdy trener dał mi jako piłkarzowi coś innego i pod okiem kolejnych szkoleniowców mogłem rozwinąć inne aspekty mojej gry. Na pewno bardzo dobrze wspominam współpracę z Ivanem Djurdjeviciem. Obaj mamy gdzieś poniekąd podobne charaktery, dlatego chyba tak dobrze się dogadywaliśmy. Na poziomie juniorskim dużo dał mi też Krzysztof Kołodziej. Jeśli natomiast chodzi o grę na tym najwyższym poziomie, to tu nieocenioną pracę wykonał ze mną trener Górak. Mamy fajny i inteligentny zespół i dzięki temu możemy wszyscy nawzajem się rozwijać. Widać tego efekty w postaci naszych kolejnych sukcesów - uważa.
Pasuje mu śląski charakter
Dotychczas tym największym osiągnięciem Wasielewskiego z GieKSą był oczywiście awans do Ekstraklasy, który katowiczanie wywalczyli po szalonej pogoni wiosną ubiegłego roku. Wasielewski odegrał w niej jedną z kluczowych ról, notując asysty w każdym z trzech ostatnich meczów poprzedniego sezonu - w tym przy arcyważnym golu Adriana Błąda w decydującym o awansie bezpośrednim meczu z Arką Gdynia (1:0). Tego sukcesu pewnie by nie było, gdyby nie diabelnie silna strona mentalna śląskiego zespołu.
- Na pewno charakter jest ważnym elementem GieKSy, ale musimy też zwrócić uwagę na naszą taktykę. Na boisku wszyscy bardzo dobrze się ze sobą rozumiemy i jesteśmy w stanie występować na różnych pozycjach, co pozwala trenerowi na odpowiednie rotacje w trakcie spotkań. Inteligencja taktyczna moich kolegów z zespołu stoi na wysokim poziomie. I jeśli dołożymy do tego nasz charakter, powstaje z tego naprawdę ciekawy miks. Nie mamy w tu jakichś wielkich gwiazd, po prostu razem tworzymy silny zespół. Walczymy jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. Nikt się nie obraża i nie strzela fochów. Po prostu każdy chce się pokazać z jak najlepszej strony - mówi.
I to widać również na boiskach Ekstraklasy. GKS, w przeciwieństwie do wielu beniaminków z poprzednich lat, “nie spuchł” po awansie i nadal prezentował waleczny, a przy tym skuteczny styl gry. Klub podszedł z głową do sukcesu. Nie zdecydował się na zupełną przebudowę kadry, ale odpowiednio ją wzmocnił. Trener Górak dostał narzędzia, dzięki którym mógł jak równy z równym rywalizować choćby z Jagiellonią Białystok (jesienią pokonał mistrza Polski 3:1) czy Rakowem Częstochowa (w lutym pokonał go 2:1). Co najważniejsze, drużyna nie zatraciła przy tym swojego śląskiego charakteru.
- Nie ukrywam, że od pierwszego dnia w Katowicach czuję się bardzo dobrze. Na pewno pomogło to, że z miejsca zacząłem tu po prostu grać, a wiemy, że to dodaje piłkarzowi pewności siebie. Charakterem też pasuję do tego śląskiego środowiska i czuję się częścią tej społeczności. Cieszę się, że mogę bronić barwy GieKSy i sądzę, że jej kibice nie mają teraz czego się wstydzić. W ubiegłym sezonie awansowaliśmy, choć przecież długo wcale nie było to pewne. Oni wtedy wspierali nas przez cały czas i teraz mogą cieszyć się naszą grą w Ekstraklasie, w której też dajemy radę - uważa.
Nie będą mieli łatwo
GieKSa nie tylko daje radę, ale może jeszcze sporo namieszać w końcowej tabeli. W niedzielę zagra u siebie z Lechem, który jeśli chce myśleć o odzyskaniu mistrzostwa, musi stanąć w Katowicach na wysokości zadania. Choć dla “Wasyla” mecz przeciwko klubowi, w którym się wychował, będzie bardzo szczególnym wydarzeniem, zamierza podejść do niego jak do każdego innego spotkania.
- Oczywiście, że Poznań to moje miasto i tęsknię za nim. Lubię tam wracać, mam tam przyjaciół i rodzinę. Kiedy mam trochę czasu wolnego, odwiedzam stolicę Wielkopolski. Do tego jest oczywiście Bułgarska, na której - nie będę tego ukrywał - moim zdaniem panuje najlepsza atmosfera na świecie. Tylko to nie oznacza, że w jakikolwiek sposób zamierzam odpuścić Lechowi w naszym najbliższym spotkaniu. Jeśli “Kolejorz” myśli, że będzie łatwo i przyjemnie, to jest w błędzie. Mamy swoje cele i chcemy wygrać oba te mecze, które zostały nam do końca obecnego sezonu - podkreśla nasz rozmówca.
A tym bezpośrednim celem “Trójkolorowych” na finiszu obecnego sezonu będzie osiągnięcie najlepszego wyniku w najwyższej klasie rozgrywkowej od 22 lat. W sezonie 2002/03 zdobyli brązowe medale i był to zmierzch wielkiej GieKSy. Niedługo później klub na długie lata opuścił piłkarską elitę. Teraz chce pozostać w niej na dłużej, a siódme miejsce, które teraz zajmuje, jest też dobrym prognostykiem na przyszłość. W Katowicach mają ogromną bazę kibicowską, nowiutki stadion i świetną atmosferę. Dlatego sam Wasielewski, choć unika twardych deklaracji, po cichu liczy w kolejnym sezonie na jeszcze więcej.
- Nie chcę rzucać jakiś górnolotnych słów, ale jestem osobą głodną sukcesów i chcę się wciąż rozwijać. Celem nadrzędnym GieKSy w obecnym sezonie było oczywiście utrzymanie się w Ekstraklasie. Chcemy oczywiście stale się poprawiać, z roku na rok być coraz lepsi i postawić ten kolejny krok naprzód. A czy to oznacza grę w europejskich pucharach? Zobaczymy. My przede wszystkim musimy skupić się na własnym rozwoju - zarówno tym indywidualnym, jak i całej drużyny - podsumowuje.