Wygrywali w Lidze Mistrzów, zaraz potem… przestali istnieć. Klub, o którym słuch zaginął

Wygrywali w Lidze Mistrzów, zaraz potem… przestali istnieć. Klub, o którym słuch zaginął
Fotografo01 / pressfocus
Piotrek - Przyborowski
Piotrek Przyborowski30 Oct · 10:18
W historii Ligi Mistrzów zagrało kilka nieoczywistych klubów, o których dziś nikt w zasadzie nie pamięta. Unirea Urziceni to jednak nazwa do dziś wywołująca wśród szkockich fanów gęsią skórkę. Klub pod wodzą trenera zwolnionego wcześniej z Ekstraklasy, w 2009 roku sięgnął po mistrzostwo Rumunii, a potem próbował zawojować Europę.
Ani nigdy wcześniej, ani też nigdy później nie zdarzyło się, aby w fazie zasadniczej (grupowej czy obecnie ligowej) Ligi Mistrzów zagrał klub z tak małej miejscowości. I chociaż hymn Champions League w Urziceni, obecnie 13-tysięcznym miasteczku oddalonym o godzinę drogi od Bukaresztu, ostatecznie nie zagrał, bo mecze odbyły się w stolicy, to już choćby w ten sposób mały klub z południowo-wschodniej Rumunii zapisał się na kartach historii tych elitarnych rozgrywek.
Dalsza część tekstu pod wideo
Unirea nie była jedynie zwykłą ciekawostką, o czym najlepiej świadczy fakt, że swego czasu zyskała nawet przydomek “Chelsea Jałomicy”. O jej sile mocno przekonali się Rangersi czy Sevilla. Tyle tylko, że tak szybko jak się w elicie pojawiła, tak też z niej zniknęła.

Deweloper wziął fachowców

Urziceni, o którym pierwsza wzmianka pojawiła się w XVI wieku, zostało założone przez pasterzy, a jego nazwa wywodzi się od łacińskiego słowa “Urtica” oznaczającego pokrzywę. Przez wiele lat to właśnie ten fakt pozostawał najciekawszym dotyczącym tego miasteczka o liczbie ludności zbliżonej do Mińska Mazowieckiego, Pszczyny czy Sulechowa. Nie był to też silny ośrodek sportowy. Choć klub piłkarski istniał tam od 1954 roku, nazwę Unirea zyskał dopiero w latach 80. Przez dekady występował jedynie na niższych poziomach rozgrywkowych, a największym sukcesem w jego dziejach było dotarcie do 1/8 finału Pucharu Rumunii w 1988 roku. Wszystko zmieniło się dopiero na początku XXI wieku.
W 2002 roku klub przejął Dumitru Bucsaru. Działający w branży nieruchomości biznesmen pochodzi ze wsi Cosereni, mieszczącej się około 10 kilometrów od Urziceni i to właśnie w rodzimych stronach postanowił stworzyć wielki futbol. Na ten trzeba było jednak trochę poczekać. Unirea już w sezonie 2002/2003 awansowała na zaplecze rumuńskiej ekstraklasy, ale w niej musiała spędzić kolejne trzy lata, aby wreszcie uzyskać tak upragniony wstęp do elity.
Po całkiem udanych debiutanckich rozgrywkach 2006/2007, które zakończyła na dziesiątym miejscu, ambicje tylko urosły. I to właśnie dlatego we wrześniu 2007 roku trenera Costela Oraca, jednego z architektów awansu do Ligi I, zastąpił Dan Petrescu. Zwolniony zaledwie tydzień wcześniej z Wisły Kraków szkoleniowiec dołączył tym samym do innej kluczowej postaci w całej tej układance, dyrektora sportowego Mihaia Stoicy.
- Bucsaru zadbał o to, aby drużynie niczego nie zabrakło. To on ściągnął do klubu Petrescu i sprowadził ze Steauy Stoicę. Drużynę oparto na zawodnikach będących wcześniej liderami lub kapitanami innych zespołów oraz takich, którzy nie wzbudzali zainteresowania dużych klubów. Unirea nie dawała im wysokich kontraktów, ale płaciła na czas. Gdybym miał wskazać tę jedną kluczową osobę, był nią Petrescu. To on wydobył z każdego zaangażowanego w ten projekt to, co najlepsze. Był głodny sukcesów i chciał pokazać, że potrafi osiągnąć coś wielkiego. To właśnie duch panujący w szatni sprawił, że zostali mistrzami - opowiada nam Emanuel Rosu, rumuński dziennikarz, którego teksty publikowane były w Guardianie, BBC czy FourFourTwo.

Nocne rozruchy zamiast imprez

Petrescu był wówczas młodym, wciąż dopiero stawiającym pierwsze kroki trenerem. Miał za sobą pracę w Sportulu Studentesc, krótki pobyt w Rapidzie oraz oczywiście czas spędzony w Wiśle. W Polsce pojawiały się teorie, że za jego zwolnieniem mogli stać piłkarze, którzy nie potrafili wytrzymać rygorystycznego systemu pracy rumuńskiego szkoleniowca. Ten 95-krotny reprezentant swojego kraju, jeden z graczy “złotej generacji”, która na mundialu w 1994 roku dotarła do ćwierćfinału, na kameralnym, siedmiotysięcznym Stadionul Tineretului, zyskał poligon dla swoich działań. Od Bucsaru i Stoicy miał przyzwolenie na dokręcenie śruby.
- U niego wszystko zaczynało się od głowy. Przeprowadził nam swoiste “pranie mózgu”. Zebrał grupę zawodników, z których większość nic wcześniej nie wygrała. To był zupełnie inny zespół niż Steaua, Vaslui czy Timisoara. Petrescu jako były piłkarz dobrze wiedział, jak z nami postępować. Podam wam przykład. Piłkarze Unirei mieszkali na co dzień w Bukareszcie. Mieliśmy mecz w sobotę. Co zrobił więc trener? Zadecydował, że pojedziemy na zgrupowanie już w czwartek. I zostaliśmy na nim też po meczu, w niedzielę rano ci, którzy nie grali, trenowali na pełnych obrotach, a reszta miała się regenerować. Po tym wszystkim wróciliśmy około 15-16 do Bukaresztu. Co mieliśmy wtedy zrobić? Nie mogliśmy już za bardzo nigdzie wyjść. I tak było przez cały rok. Czy było warto? Było - tak wspominał tamte czasy w rozmowie z PlaySport w 2022 roku Bruno Fernandes, jeden z pomocników Unirei.
Innym razem, podczas zgrupowania w Hiszpanii, trener zarządził poranny rozruch na 6:00. Dwóch zawodników spóźniło się kwadrans na zbiórkę. Petrescu powiedział, że w związku z tym następnego dnia drużyna będzie musiała się udać na kolejny rozruch - tyle tylko, że zacznie się on o 5:00. Następnego dnia koledzy spóźnialskich osobiście dopilnowali, aby ich obudzić. Z kolei kiedy dwóch piłkarzy wdało się ze sobą w kłótnię, to na kolejny trening Petrescu przyniósł rękawice bokserskie i kazał rozwiązać im konflikt na oczach zespołu, bo uważał, że prawdziwi rywale czają się poza klubem, ale nie wewnątrz jego drużyny. Trener w ten sposób chciał po prostu zjednoczyć grupę. I to właśnie ta dobra atmosfera panująca w klubie była jednym z kluczowych elementów na drodze do zaskakujących sukcesów.

Wędkował bez presji

Unirea w pierwszym sezonie współpracy duetu Petrescu - Stoica zakończyła rywalizację na piątym miejscu w tabeli, mając na swoim koncie tyle samo punktów co trzeci Rapid. Dotarła też do finału Pucharu Rumunii, lecz w nim musiała uznać wyższość Cluj. Tamten sezon okazał się tylko preludium do tego, co miało nastąpić w rozgrywkach 2008/2009. Mimo że przez większą ich część w tabeli górowało Dinamo Bukareszt, na dwie kolejki przed końcem to właśnie zespół Petrescu wskoczył na fotel lidera. I jak się potem okazało, już go nie opuścił. Chociaż w ostatnim meczu ekipa z Urziceni tylko zremisowała ze Steauą, przy korzystnych wynikach nie miało to żadnego znaczenia i sensacja stała się rzeczywistością.
- Myślę, że fakt, iż nie mieli żadnej presji, kibiców ani oczekiwań, pomógł im osiągnąć tak wielki sukces, ponieważ czasami w naszym rejonie Europy kibice mogą zniszczyć cię w dosłownie jednej chwili. W tamtym okresie klub osiągnął kilka niezapomnianych wyników, ale ja spośród ich meczów ligowych pamiętam szczególnie wygraną 2:1 nad Timisoarą, która miała miejsce w przedostatniej kolejce tamtego sezonu. To właśnie de facto dzięki tej wygranej Unirea sięgnęła wtedy ostatecznie po tytuł. A przecież jeszcze kilka lat wcześniej w tak małym miasteczku jak Urziceni nikt nawet nie pomyślałby, że spotka ich taka historia - mówi nam Razvan Peia z WeLoveSport.ro.
Siła sportowa tamtej Unirei tkwiła w zespołowości. W mistrzowskim sezonie nikt nie strzelił dwucyfrowej liczby goli. Najwięcej, bo po osiem trafień, zanotowali Marius Bilasco i Marius Onofras, a listę najskuteczniejszych zdominowali rodzimi gracze. Wśród zagranicznych, oprócz Fernandesa, ważną rolę odegrał Giedrius Arlauskis, który później zdobył też pięć mistrzostw z prowadzonym przez Petrescu Cluj. Litwin w Urziceni dopiero wchodził do wielkiej piłki, ale już wtedy był barwną postacią. Jak wspominał Fernandes, Arlauskis potrafił obudzić go o 3:00 i zaproponować wspólny wyjazd na ryby. Był jednym z najmłodszych w zespole, ale świetnie dopasował się do tej niezwykle mocnej charakterologicznie szatni.
- Był szalony, takiego właśnie go poznałem. Od początku dobrze się dogadywaliśmy. Mówiliśmy, że jesteśmy braćmi z różnych matek. Giedrius był bardziej przyzwyczajony do Bukaresztu i tutejszego ruchu ulicznego. Jeśli był korek, to ja w nim stałem. Tymczasem on wjeżdżał po prostu na tory tramwajowe i wyprzedzał wszystkie stojące auta. Mówiłem mu, żeby zwolnił, bo policja nas złapie. Jego odpowiedź zawsze brzmiała: “jeśli chcesz dostać się do Urziceni na trening bez spóźnienia, musisz tak robić”. (...) Dla niego jedynym momentem relaksu było to wędkowanie - wspominał Fernandes.

Palop ich nakręcił

W szatni było więcej “śmieszków”, ale oprócz dobrego humoru potrafili oni przede wszystkim dać też sporo jakości na boisku, o czym w sezonie 2009/2010 mieli przekonać się również w Europie. Unirea jako mistrz Rumunii zmagania w Lidze Mistrzów rozpoczęła od fazy grupowej. W niej przyszło jej rywalizować z Sevillą, Stuttgartem oraz Glasgow Rangers. W starciach z tymi ekipami nikt nie spodziewał się po ekipie Petrescu niczego wielkiego, ale “Chelsea Jałomicy”, jak w międzyczasie zaczęto nazywać ten zespół, była gotowa sprawić kolejne niespodzianki. Po wyjazdowej porażce 0:2 z Sevillą na inaugurację, później nastąpiły cztery mecze bez porażki - w tym historyczna wygrana aż 4:1 na Ibrox Park z Rangersami i triumf w rewanżu u siebie z Hiszpanami. Dopiero porażka z Niemcami na finiszu pozbawiła Unireę awansu z grupy.
- Pamiętam, jak graliśmy z Sevillą w Lidze Mistrzów. Usłyszałem, że ich bramkarz, Andres Palop, rozmawia z kolegami z zespołu. W drużynie mieliśmy Pabla Brandana, który mówił po hiszpańsku i z ciekawości zapytałem go, aby podsłuchał, o czym ci tak debatowali. Okazało się, że Palop motywował ich następującymi słowami: “dalej, tamci faceci zarabiają po dwa tysiące euro, nawet nasze buty nie kosztują tak mało”. W Hiszpanii wygrali 2:0, ale u siebie ich pokonaliśmy. Choć świat postrzegał nas właśnie w taki sposób, a różnica była tak ogromna, to nam udało się walczyć z nimi na równych warunkach - wspominał na łamach ProSport George Galamaz, kapitan Unirei w jej złotym okresie.
Unirea zmagania w grupie G zakończyła z ośmioma punktami na trzecim miejscu - zaledwie punkt za Stuttgartem, ale w nagrodę za ambitną postawę wiosną wystąpiła w 1/16 finału premierowej edycji Ligi Europy. W dwumeczu z Liverpoolem, zakończonym łącznie wynikiem 1:4, zespołu nie poprowadził już jednak Petrescu. Szkoleniowiec w trakcie sezonu narzekał na brak dostatecznych inwestycji w zespół, a w grudniu 2009 roku powiedział stop i złożył dymisję. Jego następca, Roni Lewi, nie zdołał obronić tytułu. Unirea zakończyła sezon jako wicemistrz kraju, w związku z czym w kolejnych rozgrywkach musiała o grę w Lidze Mistrzów powalczyć w eliminacjach. I to był początek końca.

Bukaresztańska hurtownia

O ile Bucsaru trzymał się zwykle gdzieś z boku i raczej stronił od pierwszych stron gazet, jego zupełnym przeciwieństwem od zawsze był właściciel Steauy, Gigi Becali. To właśnie on w 2009 roku publicznie ogłosił, że właściciel Unirei był mu wciąż winny około cztery z dziewięciu milionów euro pożyczki, której mu wcześniej udzielił. Bucsaru zakładał, że będzie ją w stanie spłacić, kiedy Unirea ponownie zakwalifikuje się do europejskich pucharów. Problem w tym, że jego zespół najpierw z gry o Ligę Mistrzów wyeliminował Zenit Sankt Petersburg, a potem szans na występy w Lidze Europy pozbawił Hajduk Split. Zakładane pieniądze się nie pojawiły, zaś aby ratować klub, trzeba było sprzedać najlepszych piłkarzy. Aż ośmiu trafiło wtedy do… Steauy. Z pracy w klubie zrezygnował też Stoica.
- Kiedy dowiedziałem się o tym, co ma się zadziać w Urziceni, porozmawiałem z szefem i zrozumiałem, że nie ma już dla mnie miejsca w tym klubie. Nie mogłem się nie zgodzić z tym, na co zdecydował się Dumitru Bucsaru. Pobiliśmy rekord za rekordem, w Europie słyszano tylko o Unirei, mimo że w poprzednich latach większość trofeów zdobyło przecież Cluj. To niesamowite, że przy takich wynikach nie udało nam się przyciągnąć kibiców. Bardzo cierpiałem za każdym razem, gdy stadion był pusty. Rozstałem się z Bucsaru w przyzwoitych warunkach, nie mogło być inaczej. Byłem szanowany, pozwolono mi wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafię i sprowadzić ludzi, których potrzebowałem, aby zapewnić sukces klubowi, w którym pracowałem - powiedział Stoica po ogłoszeniu swojej decyzji programie “Fanatik Show” w Digisport.
Po latach sam zmienił jednak zdanie. W 2022 roku przyznał, że Bucsaru “spieniężył cały klub, a nas wszystkich zrujnował”. I z perspektywy czasu do pewnego stopnia rzeczywiście tak się stało. Unirea bez swoich gwiazd - oraz także bez Stoicy - w sezonie 2010/2011 zajęła dopiero 17. miejsce i spadła z ligi. Właściciel do końca się nie poddawał. Jeszcze w trakcie tamtych rozgrywek wyprzedawał elementy Tineretului takie jak kołowrotki na bramkach przy wejściach na stadion czy system kamer monitoringu, aby tylko utrzymać klub finansowo przy życiu. Po spadku próbował natomiast fuzji z Concordią Chiajna, aby utrzymać klub w elicie, ale na to nie zgodziła się federacja. Unirea w sezonie 2011/2012 ostatecznie nie przystąpiła więc do żadnych rozgrywek i przestała istnieć. Powróciła dopiero pięć lat później jako AS FC Urziceni 2016 i bez większych nadziei na nawiązanie do dawnych sukcesów. Obecnie występuje na czwartym poziomie ligowym w kraju.
- To zdecydowanie najbardziej zaskakujący mistrz Rumunii w historii. Wywalczenie tytułu w kraju o tak bogatej historii, w którym grają takie potęgi jak Steaua, Dinamo, Cluj czy UTA Arad jest bardzo trudne, zwłaszcza gdy nie masz jakichś wielkich tradycji piłkarskich. Nie widzę możliwości, aby Unirea jeszcze kiedykolwiek powróciła do takich sukcesów, chyba że pojawi się kolejny Dumitru Bucsaru. Od czasu do czasu w Rumunii pojawiają się podobne historie i często dotyczą drużyn z niższych lig. Te dzięki dobrej organizacji, dyscyplinie i zatrudnianiu profesjonalnych i oddanych ludzi często mogą bowiem osiągnąć więcej, niż by się po nich spodziewano - podsumowuje Peia.

Przeczytaj również