Wykiwał Barcelonę i zgarnął miliony. Teraz grzęźnie w kryzysie
Sagą transferową z jego udziałem żyła cała Hiszpania. Po tygodniach spekulacji odrzucił Barcelonę, aby budować dziedzictwo w macierzystym klubie. “Blaugrana” wcale nie musi jednak żałować Nico Williamsa. Wręcz przeciwnie.
Ostatni strzelony gol? 17 sierpnia. Ostatnia asysta? Tego samego dnia. Nico Williams indywidualnie zanotował słaby start sezonu, a kolektywnie wcale nie jest lepiej. Athletic rozpoczął rozgrywki od kompletu punktów w trzech kolejkach, po czym zaciął się na dobre. “Lwy” z Baskonii w ostatnich tygodniach wyglądają tak, jakby miały stępione pazury i powybijane kły. W lipcu “Los Leones” mogli świętować zatrzymanie największej gwiazdy na dłużej. Dziś po radości z tamtych dni nie pozostał nawet ślad.
Gorące lato
Już rok temu po mistrzostwach Europy wiele mówiło się o możliwym transferze Nico. Po kolejnym solidnym sezonie liczba plotek tylko wzrosła. Jeszcze w czerwcu informowano o zainteresowaniu ze strony m.in. Barcelony, Bayernu czy Arsenalu. W przypadku Katalończyków sprawa poszła o krok dalej. Tuż przed otwarciem ostatniego okienka Felix Tainta, agent skrzydłowego, odbył spotkanie z Deco. Nie ujawniono oficjalnie, o czym panowie rozmawiali, ale raczej nie o pogodzie w Kraju Basków. Niosły się wieści, że młodszy z braci Williams wstępnie uzgodnił warunki kontraktu z “Blaugraną”. I warto podkreślić, że nie były to historyjki kolportowane przez np. kataloński Sport, którego wiarygodność pewnie nie jest najwyższa. O porozumieniu informowali tacy dziennikarze jak Fabrizio Romano, Matteo Moretto czy Santi Aouna. To nie była bajka z mchu i paproci.
O tym, że coś jest na rzeczy, świadczy też zachowanie Athletiku. Prezes Jon Uriarte i dyrektor Mikel Gonzalez oficjalnie spotkali się z Javierem Tebasem, szefem ligi hiszpańskiej. Celem rozmów było zweryfikowanie, czy Barcelona jest w stanie skorzystać z opcji wykupu Nico bez naruszenia Finansowego Fair Play. “Los Leones” oczywiście pod żadnym pozorem nie zamierzali negocjować z ligowym rywalem, więc jedyną opcją na przeprowadzenie transferu było aktywowanie klauzuli odstępnego.
4 lipca cała sportowa Hiszpania otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Kompletnie niespodziewanie Athletic poinformował o przedłużeniu umowy z Williamsem aż do 2035 roku. Jednocześnie jego klauzula wzrosła z 58 do 95 mln euro. Temat jakiegokolwiek transferu definitywnie upadł. Oczywiście trzeba było to odebrać jako porażkę Barcelony, która straciła szansę na pozyskanie zawodnika z ogromnym potencjałem. Działacze mistrzów Hiszpanii podkreślali jednak, że ich wstępne plany na okienko nie obejmowaly Nico. To sam zawodnik poprzez agenta miał zgłosić się, aby zaoferować swoje usługi. Czy zrobił to, żeby wynegocjować lepsze warunki w Bilbao? Tego się nigdy nie dowiemy. Natomiast faktem jest, że na mocy prolongaty dostał dwukrotną podwyżkę, konkretnie pensję na poziomie 7-8 mln euro netto kwoty stałej. Jak nie wiadomo, o co chodzi…
- Chciałbym podkreślić, że to nie my zabiegaliśmy o Nico Williamsa, nie my za nim goniliśmy. Athletic powinien martwić się o agenta, który kilka razy przyjechał do Barcelony, żeby zaoferować usługi zawodnika. To prosta sprawa, agent się z nami skontaktował, rozpoczęliśmy rozmowy, ale nic z tego nie wyszło i musimy zająć się innymi sprawami. Umowa z Nico nie wypaliła i tyle - powiedział Deco dla Mundo Deportivo.
- Nie chodziło o gwarancję rejestracji. Negocjacje to prosta sprawa, jeśli czego chcesz, to powiedz od razu. Nie zmieniaj później warunków. I to wszystko, tyle wystarczy. Nie będę już więcej wypowiadał się na ten temat - dodał dyrektor Barcelony.
Między wiernością a jakością
Od początku lipca do końca sierpnia na San Mames panowała prawdziwa sielanka. Zatrzymanie Nico, przygotowania do startu w Lidze Mistrzów, rozpoczęcie sezonu ligowego od trzech zwycięstw. Teoretycznie wszystko zgadzało się w drużynie Ernesto Valverde. Sam Williams potrafił błysnąć formą choćby przeciwko Sevilli, kiedy wywalczył karnego, zamienił go na gola i jeszcze dorzucił do tego asystę.
- Athletic to dla mnie rodzina. Chciałbym odwdzięczyć się za wszystko, co otrzymałem. Czuję dumę, mogąc kontynuować karierę w tym klubie. Marzę o tytułach i grze w Lidze Mistrzów. Czy istnieje lepszy sposób na osiągnięcie tego celu niż dokonanie tego w klubie mojego życia? Chcę nadal tworzyć tu historię. Gra w Lidze Mistrzów u boku mojego brata jest czymś bezcennym. Tylko my wiemy, ile musieliśmy przejść, aby tutaj dotrzeć - powiedział 23-latek.
- Na szczęście Nico został. To ogromna ulga dla Athletiku, ponieważ jest kluczowym zawodnikiem i powinien nim pozostać w kolejnych latach. Zespół ma szeroką kadrę, może rywalizować w Lidze Mistrzów i osiągnąć wielkie rzeczy - stwierdził latem Julen Guerrero, legenda "Los Leones", na antenie Radio Marca. - Wielu na miejscu Nico poszłoby do Barcelony czy Bayernu. Ale on zdecydował się zostać i to na wiele lat. To cudowna wiadomość - dodał Oscar De Marcos.
Problem Williamsa polega na tym, że mówimy o piekielnie nieregularnym piłkarzu. Jego sufit jest zawieszony bardzo wysoko, ale podłoga leży w stanie depresji. Kiedy ma swój dzień, potrafi okiwać dowolnego rywala, przy rozwinięciu maksymalnej prędkości raczej nie dogoni go żaden obrońca. Jednak zdecydowanie zbyt rzadko gra na miarę najlepszych skrzydłowych w całej Europie. To wciąż bardziej obietnica topowego piłkarza niż realna ocena wkładu w wyniki zespołu.
Strzelecka życiówka Nico w sezonie ligowym wynosi tylko sześć trafień. W bieżących rozgrywkach jeszcze nie zdobył bramki z otwartej gry. Od początku kariery jego średnia celność uderzeń oscyluje w granicach 30-35%. W obecnej kampanii wdał się w 45 dryblingów, z których wyszedł zwycięsko tylko 19 razy. Średnio w każdym meczu notuje po 15 strat. Zwykle jego słabsze występy przechodzą bez echa, ponieważ, z całym szacunkiem do Athletiku, nie jest to klub, który generuje takie emocje jak Barcelona czy Arsenal. W drużynie z wyższej półki taka dyspozycja 23-latka zakończyłaby się nawet nie falą negatywnych komentarzy, a prawdziwym tsunami.
Miłość zagłuszona przez gwizdy
- Kiedy ludzie idą do restauracji i dostają menu, wybór zajmuje im trochę czasu. Podobnie z wyborem mebli do domu itd. Decyzja nie jest łatwa, kiedy masz wiele opcji. Ale Nico ostatecznie wybrał najlepszą ofertę - przyznał w lipcu Inaki Williams. - Mógł odnosić triumfy w Bundeslidze, Premier League czy gdzie indziej, ale pozostanie tutaj oznacza, że kocha klub, nadal chce budować swoje dziedzictwo. Mam nadzieję, że wciąż będzie rozwijał karierę i stawał się wzorem do naśladowania dla młodszych zawodników z akademii - dodał kapitan zespołu.
To zrozumiałe, że Nico nie chciał uciekać z klubu, w którym się wychował u boku starszego brata. Jednak nawet Athletic, zespół absolutnie wyjątkowy pod względem przywiązania do tradycji, jest jednocześnie miejscem, gdzie na miłość trzeba sobie zasłużyć. Ten sezon pokazuje, że łaska kibiców potrafi jeździć na bardzo pstrym koniu. Po kolejnych wpadkach mało kto na San Mames pamiętał, że parę miesięcy wcześniej celebrowano prolongatę Williamsa. Kiedy niedawno skrzydłowy zagrał źle z Getafe, fani “Los Leones” przygotowali dla niego porcję gwizdów.
- Nico często próbuje, ale niewiele z tego wynika, co poskutkowało nawet pojawieniem się gwizdów. Nie gra dobrze, nie gra skutecznie, bardzo daleko mu do optymalnej formy - pisało ElDesmarque. - Bezsensowne gwizdy są czymś niepotrzebnym i niedopuszczalnym. Wiemy, że w piłce jednego dnia jesteś bohaterem, a drugiego złoczyńcą. Takie podejście może być akceptowane w innych klubach, ale nie w Athletiku - powiedział ostatnio prezes Uriarte, cytowany przez dziennik AS.
Wspomniany występ z Getafe był bardzo mizerny. Nico zaliczył w tamtym meczu 16 celnych podań i aż 19 strat. Kilka dni wcześniej zawiódł z Karabachem w Lidze Mistrzów. W ciągu 65 rozegranych minut stracił piłkę 22 razy, nie miał ani jednego udanego dryblingu, wygrał dwa pojedynki z dziesięciu. W sobotnich derbach z Realem Sociedad ponownie miał więcej strat (11) niż celnych zagrań (9). Athletic przegrał 2:3, tracąc gola w doliczonym czasie gry. Zespół Valverde odniósł zaledwie jedno zwycięstwo w poprzednich ośmiu kolejkach i osiadł w środku tabeli.
Odciąć pępowinę
Śledząc hiszpańską piłkę, można łatwo zauważyć, że Baskowie nie lubią ruszać się z domu. Nie rzucają się na pierwsze lepsze oferty, ich przywiązanie do klubów z pewnością jest czymś godnym pochwały. Czasami trzeba jednak znać umiar między uczuciem, a rozsądkiem. Wiedzieć, kiedy wsiąść do pociągu, który może nigdy więcej nie zjawić się na peronie.
Inaki Williams w szczycie formy miał szansę przenieść się do topowych marek w Anglii, ale tego nie zrobił. Mikelowi Oyarzabalowi niedawno wybiła dekada gry w pierwszym zespole Realu Sociedad. Trudno jednak, aby odczuwał radość, widząc swoją drużynę bliżej strefy spadkowej niż pucharowej. Czy Iker Muniain wycisnął maksimum ze swojej kariery? Wątpliwe. Nie chcemy krakać, ale Nico może stać się kolejnym przykładem zawodnika, który delikatnie się zasiedział. Chociaż pod żadnym pozorem nie musi być to zła decyzja z jego perspektywy. Sam na każdym kroku podkreśla, że jest najbardziej szczęśliwy, mogąc dzielić boisko na San Mames z bratem. Pozostaje nam w to uwierzyć.
- Nie mogę rozmawiać o plotkach transferowych. Powiem tylko, że Nico to fantastyczny piłkarz i na pewno wszyscy z przyjemnością oglądacie tutaj co tydzień jego grę - rzucił Mikel Arteta na konferencji przed meczem w Bilbao.
Arsenal posiadł umiejętność przekonywania Basków do wyfrunięcia z rodzinnego gniazda. Tylko w ostatnich latach ekipę z Emirates wzmocnili Mikel Merino i Martin Zubimendi. Czy żałują, że zamienili rodzinne strony na ciepły fotel lidera Premier League? Pewnie nie. Nico Williams też mógł dołączyć do “The Gunners”. Miał szansę wzmocnić Bayern, który kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa. Chciała go Barcelona, gdzie mógłby czarować u boku Lamine’a Yamala. Wybrał inaczej.