Wymiatał w Polsce, zarabiał fortunę, odrzucał wielkie oferty. Dziś piłkarsko nie istnieje
Nie tak miały potoczyć się losy Luisa Fernandeza. Kilka lat temu Hiszpan był absolutną gwiazdą Wisły Kraków i mógł wówczas, podobnie jak dziś Angel Rodado, budować swój pomnik przy Reymonta. Wolał jednak odejść. No i przelicytował. Złe decyzje, poważne kontuzje, w końcu zjazd do trzeciej ligi hiszpańskiej, a obecnie wielomiesięczne bezrobocie. Tak rzeczywistość rozjechała się z jego oczekiwaniami.
Polska usłyszała o nim na początku 2022 roku. Wisła Kraków, wtedy grająca jeszcze swój ostatni jak do tej pory sezon w Ekstraklasie, chcąc ratować byt w elicie urządziła sobie zimą transferową ofensywę. Z wieloma ruchami trafiła wtedy jak kulą w płot, ale akurat Luis Fernandez okazał się piłkarzem naprawdę jakościowym.
Chociaż “Biała Gwiazda” wyglądała w tamtym okresie fatalnie, on miał liczne przebłyski. Uratował remis z Lechią Gdańsk, trafił w meczu z Pogonią Szczecin, dorzucił bramkę i asystę w starciu z Górnikiem Zabrze. Sympatycy spod Wawelu mogli liczyć, że to właśnie Fernandez weźmie na swoje barki ciężar odpowiedzialności i uratuje Ekstraklasę przy Reymonta.
Odkupić winy szczebel niżej
Nic bardziej mylnego. W rzeczywistości Hiszpan przybił gwóźdź do wiślackiej trumny. Podczas szalonego meczu z Wisłą Płock puściły mu nerwy. Uderzył jednego z rywali, został zawieszony, nie zagrał do końca sezonu w żadnym z czterech meczów. Osierocona przez swojego ofensywnego lidera “Biała Gwiazda” nie była już w stanie wygrzebać się z dna. Spadła szczebel niżej.
Fernandez postanowił jednak, że nie ucieknie z tonącego okrętu. Jako jeden z nielicznych piłkarzy Wisły przetrwał kadrową rewolucję po degradacji. Podpisał nowy (wysoki) kontrakt i szybko zaczął stanowić o sile już pierwszoligowej Wisły. Ostatecznie ekipa spod Wawelu nie wywalczyła awansu, ale on indywidualnie w sezonie 2022/23 spisał się świetnie. W 32 meczach strzelił 20 goli i zanotował osiem asyst. Ofensywa drużyny wisiała w zasadzie tylko na nim. I to mimo tego, że zazwyczaj nie był tym najbardziej wysuniętym ogniwem zespołu, a raczej podwieszoną pod napastnika “dziesiątką”.
Wysoka forma Fernandez nie uszła uwadze większych, mocniejszych, bogatszych. A on po sezonie zakończonym bez awansu nie palił się do tego, by przy Reymonta zostać.
- Jak donosi Piotr Koźmiński z "WP Sportowe Fakty", Hiszpanem poważnie interesują się czołowe polskie kluby - Legia Warszawa i Lech Poznań - pisaliśmy w maju 2023 roku.
Lista chętnych na Hiszpana była oczywiście dłuższa. Umowa z Wisłą akurat wygasała, co też podobało się potencjalnym kupcom. Wszak nie trzeba było płacić za sam transfer, a jedynie (albo aż) zadowolić wymagania samego piłkarza. To wbrew pozorom wcale nie okazało się takie proste, bo Hiszpan po pierwsze - zarabiał w Krakowie bardzo dobrze. Po drugie - chciał zarabiać jeszcze więcej.
Duża zainteresowanie i szokująca decyzja
- Byliśmy zainteresowani Luisem Fernandezem. Ale jak zobaczyłem, ile zarabia w 1. lidze, pomyślałem: to jest niemożliwe. Niemożliwe - mówił wówczas na kanale goal.pl ówczesny prezes Widzewa Łódź, Mateusz Dróżdż.
Legia, Lech, Widzew, Raków. W kontekście przyszłości Fernandeza przewijały się nazwy większości topowych polskich klubów. Ale nie tylko. Według informacji portalu Weszło - Hiszpan odrzucił m.in. ofertę Al-Batin z Arabii Saudyjskiej. Choć wiemy doskonale, że akurat w tym rejonie świata potrafią płacić sowicie, żądania finansowe gracza z Półwyspu Iberyjskiego były w tym przypadku zbyt duże.
Prawdziwy szok kibice Wisły, i w zasadzie nie tylko oni, przeżyli 12 lipca 2023 roku. Zakontraktowanie Fernandeza ogłosiła wówczas… pierwszoligowa Lechia Gdańsk. Będąca świeżo po spadku, kadrowo całkowicie nowa. Hiszpan, który chciał iść wyżej, zmienił zatem klub, ale został na drugim szczeblu rozgrywkowym w Polsce. Biorąc pod uwagę potencjalne kierunki transferowe, o których pisało i mówiło się w mediach, taki ruch trzeba było traktować wręcz jak sensację. Szczególnie, że już wtedy Lechia nie miała statusu szczególnie stabilnego klubu.
- Dobrze poinformowane wróble ćwierkają, że Luis Fernandez w Lechii może liczyć na 150 tys. zł miesięcznie. To przekonało go do przeprowadzki nad morze, bo miał też oferty z Ekstraklasy, ale nie tak atrakcyjne finansowo - informował Krzysztof Marciniak z CANAL+.
Kontuzje i brutalny zjazd
Nikt ci tyle nie da, ile Lechia Ci obieca. Tak można to chyba skwitować, biorąc pod uwagę trwające do dziś batalie o pieniądze, także z udziałem Fernandeza. Transfer do Gdańska, jak się potem okazało, zapoczątkował szybki i brutalny zjazd Hiszpana. Wpływ na to miał oczywiście nie tylko wybór klubu, ale i kolejne poważne kontuzje.
Fernandez dobrze wprowadził się do ekipy Biało-Zielonych, bo już w debiucie ustrzelił hat-tricka. Potem miał natomiast tylko kilka dobrych momentów, zaliczył trudny powrót na Reymonta (zmarnowany rzut karny, ale też gol), aż w końcu nabawił się poważnej kontuzji kolana. Od końcówki października 2023 do końcówki września 2024 spędził na murawie… pięć minut. A gdy w teorii był już gotowy do gry, został odsunięty od drużyny i mógł trenować tylko indywidualnie. W ten sposób Lechia chciała sprawić, by przedwcześnie rozwiązał wysoki kontrakt. Wysłała go nawet na testy do Rakowa, które Hiszpan jednak “oblał”.
W końcu Lechia i Fernandez faktycznie się rozstali. Ale rozwiązując umowę z winy Biało-Zielonych. Taki ruch uargumentowano naruszeniem artykułu 14. kodeksu RSTP FIFA. Według niego klub musi zapewnić graczowi możliwość trenowania z pierwszym składem. Strona Fernandeza przedstawiła wówczas dokumentację medyczną potwierdzającą, że jest on gotów do wykonywania zawodu, a następnie sprawą zajęli się prawnicy.
Niedawno zapadł w tej sprawie wyrok. Lechia przegrała w Izbie Rozstrzygania Sporów FIFA. Zarówno w sprawie Fernandeza, jak i Conrado. Hiszpan “wywalczył” kolosalne pieniądze. Aż 674 tysiące euro za naruszenie umowy i 546 tysięcy euro zaległych pensji. Łącznie, jak łatwo policzyć, to zatem sporo ponad milion euro.
Hiszpański epizod i bezrobocie
Fernandez raczej nie padnie więc z głodu. Nawet mimo tego, że od początku lipca pozostaje bez klubu. W poprzednim sezonie, już po pożegnaniu z Lechią, próbował swoich sił w barwach hiszpańskiego trzecioligowca - Arenteiro. Tam jednak przepadł. Przez pół roku wystąpił w zaledwie 12 meczach, spędzając na murawie tylko 159 minut. Nie strzelił gola, nie zaliczył asysty. Szybko pożegnał się z klubem.
Dziś Hiszpan ma 32 lata. Nie jest więc jeszcze emerytem. Jego kariera wyhamowała jednak naprawdę brutalnie. Mądry człowiek po szkodzie, ale wydaje się, że Fernandez mógł iść śladem Angela Rodado. Być idolem przy Reymonta, grać na wypełnionym po brzegi stadionie, wciąż zarabiać bardzo dobrze. Wybrał jednak inaczej. I dziś, coś nam się tak wydaje, pewnie żałuje.