Lukas Klemenz: Zaczęły mi lecieć łzy, że tak to wszystko wyglądało. To była kompromitacja [NASZ WYWIAD]

Lukas Klemenz: Zaczęły mi lecieć łzy, że tak to wszystko wyglądało. To była kompromitacja [NASZ WYWIAD]
Marcion Kadziolka / Shutterstock.com
Do Wisły Kraków przychodził zaraz po zeszłorocznej akcji ratunkowej przy Reymonta. Dziś jest jej mocnym punktem, a w rozmowie z nami mówi m.in. o jedenastu porażkach z rzędu, golu, który smakował jak bramka strzelona w finale mundialu, obniżce pensji, porozumieniu między Wisłą SA i Towarzystwem Sportowym, zimowych transferach, a także grze w kalambury, która budowała atmosferę w zespole. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Lukasem Klemenzem.
Nie sposób nie rozpocząć od tego, co się teraz wokół nas dzieje. Jak mija kwarantanna? Trudno wysiedzieć w domu?
Dalsza część tekstu pod wideo
Teraz jesteśmy już trochę przyzwyczajeni. Staramy się wychodzić tylko w takich najpotrzebniejszych sprawach, czyli głównie na zakupy. I w sumie tyle. Z dziećmi wychodzimy co najwyżej na balkon, żeby ich nie narażać. Wiemy, że im więcej będziemy siedzieć w domu, przestrzegać tych wszystkich zasad, które narzucają nam z góry, to szybciej ta pandemia z Polski odejdzie.
A brakuje już kontaktu z piłką? Atmosfery szatni?
Tak, tak. Zaczyna brakować. Dobrze, że mamy kontakt wszyscy ze sobą, ale wiadomo, to nie jest to samo, gdy się rozmawia przez telefon. Lepiej usiąść w szatni, normalnie pogadać, pośmiać się. Teraz jest ciężko. Oczywiście każdy próbuje trzymać formę, ale nie jest to łatwe, tym bardziej, że większość z nas ma dzieci, którym poświęca się dużo czasu.
Jak wyglądają wasze treningi w warunkach domowych? Macie specjalne rozpiski z klubu?
Mieliśmy rozpiski na dwa tygodnie. Później zostało wprowadzone to, że nawet nie można za bardzo wychodzić biegać, także teraz mamy tylko treningi on-line. Na nich “spotykamy” się co drugi dzień. Dostaliśmy też sprzęt treningowy do domu.
Domyślam się, że na razie nie ma tematu treningu na boisku? Przynajmniej w małych grupach?
Póki co tematu nie ma. Zobaczymy jak będzie za tydzień czy dwa, bo to apogeum pandemii dopiero ma nadejść. Także na razie nie ma takiej opcji, ale wszyscy na pewno czekamy na to z utęsknieniem.
Wokół Wisły sporo się ostatnio dzieje. 1 kwietnia pojawiła się informacja, że Wisła Kraków SA i Towarzystwo Sportowe w końcu doszły do porozumienia, także oficjalne przejęcie klubu przez trio właścicielskie Błaszczykowski, Jażdżyński, Królewski to już raczej formalność. Dla Was piłkarzy to też ulga?
Na pewno to jest bardzo ważne dla nas. Ja na przykład czuję teraz spokój, bo wiem, że jak jest ta trójka osób, to na pewno wszystko idzie ku lepszemu. Także duży spokój, duża ulga dla zawodników. Mam nadzieję, że teraz Wisła wszystkie problemy będzie bardzo szybko pokonywała, bo wiadomo, bez tej trójki mogłoby być ciężko. Nie wiem jak to było przed moim przyjściem, ale z tego co chłopaki mówili, to było trudno. Teraz widać, że pojawił się zalążek tego, żeby wrócić na lepsze tory.
Kilka dni temu pojawiła się też informacja, że piłkarze, trenerzy i włodarze Wisły solidarnie zgodzili się na redukcje wynagrodzeń. Były gorące dyskusje w drużynie, czy jednak każdy wiedział, że to konieczny ruch?
Jasne, były rozmowy na ten temat, ale powiem szczerze, że nie było osoby, która by się gdzieś tam z tego chciała wykruszyć. Nie było nikogo, kto powiedziałby, że się na to nie zgadza, albo dyskutowałby na ten temat. Każdy wiedział, jaka jest sytuacja w klubie. Wiedział, co trzeba zrobić. Kuba Błaszczykowski oczywiście do każdego z nas napisał, zapytał jak widzimy taką sytuację.
Druga sprawa - dostaliśmy e-maile od prezesa, jak długo to może potrwać, w jakiej formie ma być wprowadzone. No i tyle. Każdy się zgodził. Ja już wcześniej mówiłem, no nie możemy teraz patrzeć na pieniądze. Trzeba pomóc klubowi, w którym wszyscy bardzo dobrze się czujemy. Gdyby Wisła nie daj Boże upadła, no to każdy z nas musiałby przecież szukać sobie miejsca gdzie indziej, wszystko zaczynać od początku. A tu jest wszystko zrobione tak, że mamy stabilizację.
Ta przerwa od gry też przyszła akurat w takim momencie, gdy złapaliście wiatr w żagle. Na wiosnę punktowaliście najlepiej w lidze.
Nie no… pewnie. To jest najgorsze dla nas. No może jest złe dla wszystkich, ale dla nas to katastrofa. Miejmy nadzieję, że jeśli wróci liga, no to dalej będziemy w takiej formie. Dalej będziemy udowadniać, że te pierwsze mecze na wiosnę nie były przypadkiem. Przede wszystkim musimy punktować.
Pan też może być chyba zadowolony ze swojej formy w tym roku.
To znaczy… każdy z nas wyglądał dobrze w tych wiosennych meczach. Solidnie przepracowaliśmy okres przygotowawczy, w sparingach nie przegrywaliśmy, co też jest ważne dla sfery mentalnej, bo już mieliśmy 12 czy 13 meczów - łącznie ze sparingami - bez porażki, także to na pewno napędza.
No i jeszcze te transfery. Każdy kto do nas przychodzi, naciska na tego, który gra, rywalizuje z nim. To też na pewno duży plus. Tego także brakowało jesienią, przez co były słabsze wyniki. Ale teraz patrzymy do przodu. Ja też się cieszę, że dobrze się prezentuję. Akurat teraz jest tak, że jeśli wrócimy do ligi, to w pierwszym meczu nie zagram, bo mam osiem kartek. Ubolewam, że będę czekał jeszcze tydzień dłużej, ale obyśmy wrócili, oby każdy był w takiej formie, jaką pokazywał przed przerwaniem rozgrywek.
Teraz jest dobrze, ale chciałbym się jeszcze na chwilę cofnąć do jesieni. Co czuje piłkarz, gdy jego drużyna przegrywa jednaście meczów z rzędu?
Ciężko w ogóle cokolwiek powiedzieć. Ja na przykład najgorszy moment miałem po meczu z Legią, bo cztery dni wcześniej urodziła mi się córeczka i wiadomo jak to jest, każdy chce gdzieś celebrować te narodziny, a przegraliśmy bardzo wysoko w Warszawie. Po meczu była cisza. Następnego dnia była cisza. Dwa dni po spotkaniu mieliśmy wolne, wróciłem do mieszkania i zaczęły mi lecieć łzy, że tak to wszystko wyglądało. To była kompromitacja.
Wiadomo, potem też analizowaliśmy to spotkanie. Legia mogła tak naprawdę wygrać jeszcze wyżej, bo tych błędów było więcej. To był na pewno taki punkt kulminacyjny tego wszystkiego. Później kolejne mecze, ale to już były takie spotkania bardziej na styku. Z Lechią, Arką, mieliśmy swoje sytuacje w tych meczach. Z Rakowem też, gdzie zadecydował jeden rzut wolny, przy którym mieliśmy problem z kryciem.
No i wiadomo, jedna porażka, druga, potem się dołujesz, bo nie ma tak naprawdę żadnego wytłumaczenia. Każdy mecz jest inny, ale wtedy każdy był taki sam. Wychodziliśmy bez pewności siebie, bez chęci zwycięstwa, tylko żeby ten mecz zremisować. Żeby już przestali pisać, że Wisła cały czas przegrywa. W końcu przyszedł jednak ten mecz z Pogonią. Nagle seria odwróciła się w drugą stronę.
Właśnie o to spotkanie chciałem zapytać. W końcu wygraliście, jeszcze akurat po Pana golu, więc pewnie ten kamień spadający z serca było słychać w całej Małopolsce.
Wiadomo jak to jest. Jak się jest małym dzieckiem, marzy się żeby zagrać gdzieś na mistrzostwach świata, strzelić gola w finale. Przyznam szczerze, że właśnie tak się poczułem po tej bramce. Po końcowym gwizdku, kiedy już wiedziałem, że to po moim golu wygraliśmy, czułem się naprawdę świetnie.
Gdy już wróciłem do domu, to szybko nie poszliśmy spać, bo długo na to wszystko czekaliśmy, ale tak jak powiedziałem, dalej trzeba ciężko trenować, udowadniać cały czas, że Wisła się nie poddaje, że dalej jest w grze. No i musimy zrobić wszystko, żeby zająć jak najwyższe miejsce, bo to też pomoże klubowi, również finansowo. Wracając jeszcze do meczu, to na pewno nie czułem się bohaterem. Wiadomo, że ta bramka dała całej drużynie dużo pewności, ale wszyscy na to zapracowaliśmy.
Te dwie wygrane na koniec roku, bo nie tylko z Pogonią, ale i ŁKS-em były przełomowe? Bez nich trudno by było o jakikolwiek optymizm w zimowej przerwie.
Na pewno tak. Mieliśmy wigilię klubową przed zakończeniem rundy, no to każdy mówił, że uratowaliśmy sobie święta. Dzięki tym zwycięstwom mieliśmy jeszcze ten kontakt z drużynami, które były nad strefą spadkową. Fajnie, że już w nowym roku udało się kilka zespołów przeskoczyć. Tak jak Pan powiedział, te wygrane były bardzo ważne. Wiadomo, w obu tych meczach grało się bardzo ciężko, ale wydaje mi się, że coś w głowach zaczęło działać na tyle, żeby po prostu zacząć wygrywać.
Chociaż zimę spędziliście jeszcze w strefie spadkowej, to obserwując kulisy obozu w Belek można było zauważyć świetną atmosferę w zespole. Pracowaliście też mocno nad sferą mentalną?
Powiem szczerze, że tak. Wiadomo, mocno trenowaliśmy, ale też było to przeplatane jakąś zabawą, rozrywką. Mieliśmy zadania w grupach, graliśmy chociażby w kalambury, także było dużo śmiechu. Gdzieś tam scalało to na pewno drużynę. Dodatkowo mieliśmy jeden dzień wolny, pograliśmy w karty. Mogliśmy się też poznać z nowymi zawodnikami. Trudno złapać taki kontakt jedynie podczas treningów czy posiłków, a tak mieliśmy czas żeby poznać chłopaków.
Na pewno ta sfera mentalna była ważna, bo jeśli przegrywasz jedenaście kolejnych meczów z rzędu, no to trudno o optymizm. Ale jak widać, poszło to w dobrym kierunku.
Wspomniał Pan o zimowych transferach. One się chyba wyjątkowo udały. Żukow, Tupta, Hebert i Turgeman wprowadzili się bardzo dobrze.
Tak, na pewno. Żukow jest naszą piranią, pitbullem, który biega na całej długości i szerokości boiska, także na pewno to jest transfer wśród TOP3 teraz na wiosnę. Lubo Tupta miał teraz lekkie problemy zdrowotne, dlatego dostawał mniej szans, ale tak jak Pan powiedział - wszedł, strzelił bramkę. Jest Hebert, który gra bardzo dobrze, twardo w obronie. Dodatkowo mamy atut w postaci jego gry w powietrzu, co przydaje się też w ofensywie.
Mateusz Hołownia dostał póki co tylko kilka minut, ale mam nadzieję, że też będzie grał więcej. Do tego Alon Turgeman, który bardzo dobrze się wprowadził w debiucie. Jest jeszcze Niko. No tak jak powiedziałem, każdy dostał szansę, każdy pracuje. My się cieszymy, że takie transfery do klubu zostały zrobione, bo to pomaga rozwijać zespół.
Myśli Pan, że uda się dograć ten sezon? Fajnie byłoby chyba, gdyby o tych ostatecznych wynikach decydowała jednak murawa, nie gabinety.
Jasne. Trudno jest teraz ustalić, kto ma awansować z pierwszej ligi, kto ma grać w pucharach. My jesteśmy co prawda bezpieczni, bo mamy pięć punktów przewagi nad strefą spadkową. Teoretycznie nam by to pasowało, żeby teraz tak zakończył się sezon, ale wiadomo, że chcemy grać, bo tego grania jest w tym roku bardzo mało. To pierwsza sprawa. A druga - z tego co się dowiedziałem, to liga ma wrócić. Nie wiem jak to ma dokładnie wyglądać, bo jeszcze trwają rozmowy, ale podobno możemy grać nawet do końca lipca. Także my czekamy. Mam nadzieję, że w końcu ruszymy.
Rozmawiał Dominik Budziński

Przeczytaj również