Zadziwiające kulisy spadku Lechii Gdańsk. Tak klub miał blokować piłkarzy. "Zaczął się armagedon"

Zadziwiające kulisy spadku Lechii Gdańsk. Tak klub miał blokować piłkarzy. "Zaczął się armagedon"
Marcin Gadomski / PressFocus
Lechia Gdańsk przygotowuje się do nowego sezonu Fortuna 1. Ligi. W międzyczasie wychodzą na jaw kolejne fakty, które mogły mieć wpływ na spadek z Ekstraklasy. Niektóre informacje szokują.
Lechia Gdańsk zakończyła rundę jesienną minionych rozgrywek Ekstraklasy na 14. miejscu, z zaledwie punktem przewagi nad strefą spadkową. Już wtedy było bardzo nerwowo, choć wielu w Gdańsku próbowało uspokoić, twierdząc, że zespół wyjdzie z kryzysu. Przerwa zimowa miała być czasem na zresetowanie głów i spokojne przygotowanie do rundy rewanżowej. Tymczasem drużyna przeżyła wewnętrzne trzęsienie ziemi, którego efekty zobaczyliśmy wiosną na boisku. Zakończyło się bolesnym spadkiem. I patrząc na to, co działo się w klubie, taki obrót spraw absolutnie nie dziwi.
Dalsza część tekstu pod wideo

Przeklęta Turcja

Przygotowania do wiosny w Ekstraklasie rozpoczęły się od kilkudniowego zgrupowania w Cetniewie. Następnie gdański zespół miał wybrać się do Turcji. Pracująca wtedy w klubie osoba, prosząca o zachowanie dyskrecji, wspomina: - Wróciliśmy z Cetniewa i zaczął się armagedon. W tamtym momencie już wiedzieliśmy, że spadliśmy. Przychodzimy na zbiórkę przed wylotem na zgrupowanie do Turcji. Okazuje się, że siedmiu zawodników z podstawowego składu nie wyjeżdża z nami na obóz. Nie jeden. Siedmiu! Oprócz Kuby Kałuzińskiego i Krystiana Okoniewskiego, którzy nie pojechali, chciano zablokować także m.in. Ilkaya Durmusa, Łukasza Zwolińskiego, czy Jarosława Kubickiego.
Brzmi niewiarygodnie, ale kierownictwo klubu, w dniu wylotu, chciało zablokować wyjazd na obóz kilku kluczowych zawodników. Podczas gdy drużyna tak bardzo potrzebowała spokoju i możliwie najlepszych warunków do treningu. Nieoficjalnie mówi się, że jedną z przyczyn były nierozstrzygnięte na tamten moment sprawy ewentualnych przedłużeń kontraktów.
- Kaczmarek postawił ultimatum i powiedział, że jak tak, to mogą go zwolnić. W ostatniej chwili wyrażono zgodę, by Durmus i Zwoliński jednak polecieli. Z tym, że Ilkay był z nami, ale zabroniono mu gry w sparingach. Wystąpił jedynie przez 68 minut w ostatnim meczu, bo dostał warunkową zgodę. Cały ten obóz był beznadziejny od samego początku. Wybieraliśmy się na niego z wewnętrzną zadymą - kontynuuje nasz rozmówca.
- Sprawy związane były z negocjacjami z agentami zawodników, rozpoczętymi jeszcze w poprzednim roku - odpiera zarzuty Łukasz Smolarow, dyrektor sportowy Lechii Gdańsk. Dopytujemy o co chodziło chociażby w przypadku Durmusa, który był bardzo ważny dla zespołu. - Negocjacje utknęły, agent nie podejmował tematu. A Klub nie mógł już dłużej czekać. Ostatecznie okazało się, że jak jest dobra wola i chęć do rozmowy, to można dojść do porozumienia w 48 godziny.

Pusto w skarbcu

Gdy zespół wrócił do Polski, zaczęły się kolejne problemy z płatnościami. Do dzisiaj nie przyszły pieniądze za zeszłoroczną kwalifikację do Ligi Konferencji. W drużynie zaczęły się zgrzyty. Zawodnicy mieli obiecane coś, czego nie dostali. Do tego okazało się, że do treningów może wrócić Kałuziński, ale na początku… mógł trenować, nic więcej. Nawet, gdyby był najlepszy, to nie miał prawa grać. Dopiero później się to zmieniło.
- Pewnego razu Joeri de Kamps wypalił do dyrektora sportowego: - Po co jesteś w klubie, skoro nic nie wiesz? Zawodnicy pytali go nieraz o zaległe pieniądze, czy inne sprawy, to zawsze odpowiadał, że nie wie. Piłkarze nie oczekiwali gruszek na wierzbie, tylko konkretnych, prawdziwych informacji. A działało to na zasadzie: - Wy nam nic nie płacicie, oszukujecie, a potem mówicie, że jest ok. A nie jest ok. Niech ktoś przyjdzie i nam to wyjaśni! - słyszymy.
- Nie pamiętam sytuacji, by miał pretensje do mnie. Pamiętam, że wypowiadał się głośno na tematy finansowe. Ale to nie było nic takiego, z czym nie można się nie zgodzić. Ta runda była dla De Kampsa trudna pod względem mentalnym. Jeszcze w styczniu kombinowaliśmy wspólnie jak postawić go na nogi, m.in zdecydowałem, żeby dwa tygodnie spędził na indywidualnych przygotowaniach i odbudowie w Holandii. Były sytuacje, w których uczestniczyłem w rozmowach o finansach, albo starałem się doprowadzić do takich spotkań, ale też racją jest, że ja nie odpowiadam za finanse i nie byłem w stanie zawodnikom nic gwarantować - odpowiada Smolarow, którego poprosiliśmy o skonfrontowanie tych doniesień.
Dyrektor sportowy gdańskiego zespołu na sam koniec rozmowy przekazał nam: - Decydując się na powrót do Lechii wiedziałem, że to będzie bardzo ciężka praca, ciągłe bycie pomiędzy i wiele sytuacji w których nie ma dobrych rozwiązań. Większość rozmów kontraktowych powinna być zamknięta w poprzednim roku, tym bardziej, że była długa przerwa związana z mundialem. Wziąłem na siebie dużo i starałem pomagać na tyle na ile mogłem, by Lechia funkcjonowała. Na pewno sytuacja przez ostatnie pół roku była skomplikowana i tych problemów zrobiło się po prostu za dużo.

Pusto w… baku. Będzie paliwo na nowy sezon?

“Interia.pl” podała, że w ostatnim czasie w jednym z busów skończyła się benzyna i nie było za co dojechać na trening z Polsat Plus Areny Gdańsk na stadion przy Traugutta.
- Doniesienia Interii nie są prawdziwe. Nie było takiej sytuacji, by zabrakło paliwa w busie na dojazdy na trening. Nigdy nie było też problemów z organizacją przejazdów autobusami. Jedynie raz zdarzyła się kłopotliwa sytuacja, kiedy drużyna wracała z meczu z Gliwic. Wówczas nie zadziałała żadna z kart bankowych. Były na nich odpowiednie środki, ale mimo to płatność nie chciała przejść. Takie rzeczy się zdarzają. Nie mamy na to wpływu. W tamtym momencie ktoś zapłacił prywatną kartą, co zostało rozliczone - tłumaczy nam prezes Lechii, Ziemowit Deptuła.
W tle toczy się proces sprzedaży klubu. Dziennikarz Meczyki.pl Tomasz Włodarczyk poinformował, że prawnicy Lechii prowadzą ostateczne negocjacje z funduszem Mada Global ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, który reprezentuje Szwajcar Paolo Urfer, a także jednym podmiotem szwajcarsko-austriackim. Kibice biało-zielonych powinni więc trzymać kciuki, by klub przejął inwestor nie tylko zamożny, ale też mający konkretny plan.

Przeczytaj również