Zapijał się w pubie i palił dwie paczki fajek dziennie. Przyszła żona uratowała mu karierę. I to jaką!

Zapijał się w pubie i palił dwie paczki fajek dziennie. Przyszła żona uratowała mu karierę. I to jaką!
screen youtube
Patryk - Idasiak
Patryk Idasiak07 Apr · 12:00
Uciekł przed wojną do Francji, gdzie w wieku 20 lat zaczął pić i pracować za grosze jako mechanik. W ogóle nie chciał grać już w piłkę. Jego przyszła żona sprawiła, że poszedł na trening czwartoligowego klubu i jeszcze raz spróbował. Na tyle dobrze, że trafił potem do AS Monaco, Glasgow Rangers i reprezentacji Chorwacji.
Tak naprawdę nie nazywa się Dado, ale Miladin. "Dado" to przydomek i tak też został zapamiętany w europejskim futbolu. Dado Prso. W Chorwacji nazywano go "złotym ogonem", w Glasgow z kolei określali go "Big Dado". Wielki napastnik z kitką świetnie radził sobie w grze w powietrzu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Mechanik samochodowy

- Niestety, chłopaku, masz problemy z sercem, nie możemy dać ci szansy w seniorach - usłyszał w Hajduku Split, gdy był 18-latkiem. Nie chcieli ryzykować. Wykryto u niego szmery sercowe. Nastolatka zgarnął klub NK Pazinka i zaoferował pierwszy profesjonalny kontrakt. To jedyny sezon Prso w chorwackiej pierwszej lidze. Zaraz w Jugosławii rozpoczęła się wojna domowa. Dado razem z rodziną wyjechał więc do Francji i jeszcze miał nadzieję na karierę, gdy wylądował w drugoligowym Rouen. Tam głównie grzał ławę. Uznał, że chleba z tego nie będzie i trzeba się wziąć za normalną pracę. Porzucił marzenia, wyjechał na południe Francji i został tam mechanikiem samochodowym. Miał wtedy tylko 20 lat.
Futbol olał. Czuł się sfrustrowany, że mu nie wyszło. Za praktykę dostawał jakieś grosze, ale mu starczało. Tułał się po mieście. Odwiedzał lokale, chodził do kasyn i zapijał smutki nieudanej kariery. Palił fajki i to po dwie paczki dziennie. Źle się prowadził. W 2004 roku przyznał, że był w tamtym czasie gruby jak świnia. Takie życie bez celu to była jego codzienność do momentu, w którym... w barze poznał swoją przyszłą żonę - Francuzkę Carol. Była to kobieta, która uwierzyła w jego karierę bardziej niż on sam. Truła mu ciągle, żeby się nie poddawał i spróbował raz jeszcze, nie porzucał marzeń o profesjonalnym poziomie. Schudł 20 kilogramów, rzucił fajki, alkohol i sam w to uwierzył.
Dado dał się przekonać, by podejść do tego profesjonalnie. Wciąż pracował jako mechanik samochodowy, ale spróbował w czwartej lidze. Wszyscy się dziwili: skąd u licha się wziął tu taki koleś z kitką, z którym nie da się wygrać główki?! Uśmiechnęło się do niego szczęście. Spisał się tak doskonale, że zwrócił na siebie uwagę giganta. Chciał go sam Jean Tigana. To historia jak z filmu, bo chłopak, który niedawno zapijał smutki w barze i zarabiał grosze jako praktykant, nagle trafił do klubu z Thierrym Henrym i Davidem Trezeguetem. Otrzymał kontrakt od AS Monaco. Tam jednak nie miał szans na grę, wylądował na wypożyczeniu w Ajaccio. I w ciągu dwóch sezonów strzelił 21 goli w 53 występach.

Cztery gole w urodziny

Wszyscy pamiętają tamto Monaco: Patrice Evra, Jerome Rothen, Ludovic Giuly, Fernando Morientes, Shabani Nonda, Emmanuel Adebayor, Flavio Roma, Julien Rodriguez, Jaroslav Plasil. To ekipa, która niespodziewanie dotarła do finału Champions League 2003/04. Po drodze wyrzuciła za burtę Real Madryt i Chelsea, lecz w finale musiała uznać wyższość FC Porto. Statystyki są brutalne - mimo trzech bramek był to jeden z najnudniejszych finałów, jakie Europa widziała. FC Porto oddało na bramkę Flavio Romy sześć strzałów (trzy celne - trzy gole), a Monaco ani razu nie potrafiło wcelować w światło bramki. Dado Prso także wziął udział w tamtym finale. Wszedł na boisko w 23. minucie. Czemu tak szybko? Fanom AS Monaco pękło serce, bo musieli sobie radzić bez swojego najważniejszego piłkarza. Zszedł kapitan i lider, czyli Giuly. Prso oczywiście nie zaliczy tego finału do udanych.
Tamtą edycję Champions League wspominać może jednak nie z powodu finału, ale hucznie obchodzonych 29. urodzin. Sprawił sobie niesamowity prezent, gdy AS Monaco mierzyło się z Deportivo La Coruna w fazie grupowej. Dado Prso czterokrotnie wpisał się na listę strzelców, a francuski zespół wygrał aż 8:3. Przez 13 lat spotkanie to funkcjonowało jako rekordowe i legendarne z powodu największej liczby bramek w meczu Ligi Mistrzów. Do czasu... starcia Legii Warszawa z Borussią Dortmund w 2016 roku. Wówczas na Signal Iduna Park padł niecodzienny wynik 8:4, a poprzedni rekord odszedł do lamusa.
- To był pierwszy mecz, który rozpocząłem w Lidze Mistrzów i byłem tak sfrustrowany, że aż płonąłem z desperacji, by zagrać. Chciałem udowodnić, że cały czas tu jestem i że pod nieobecność Morientesa można na mnie liczyć - mówił po tamtym meczu. W fazie pucharowej też trafiał - jego gol z Lokomotiwem Moskwa na 1:0 zapewnił awans do ćwierćfinału, napoczął też Chelsea w półfinale. Skończył tamtą edycję z siedmioma golami. W Monaco grał do 2004 roku.

Szkocki wojownik

Alex McLeish powiedział o nim: "To mój najlepszy nabytek w Rangersach". A przecież prowadził ten klub aż w 210 spotkaniach przez prawie pięć lat. Prso na dzień dobry wszystkich zauroczył, bo odrzucił ofertę wielkiego wtedy Milanu, o czym tak później opowiadał:
- Nie żałuję podpisania kontraktu z Rangersami zamiast Milanu. Byłem fanem Milanu, ale nie podeszli do mojego tematu zbyt profesjonalnie. Gdy tylko prezes Rangersów ze mną porozmawiał, było już po wszystkim. Wysłali po mnie nawet prywatny samolot. To było w całkowitym kontraście z Milanem, który ciągle zmieniał zdanie. Pojechałem do Glasgow i nie żałuję ani sekundy.
Na dzień dobry wpakował 18 goli w szkockiej Premiership. Pokochali go. Zabrakło mu tylko bramki z Celtikiem, choć grał przeciwko “The Bhoys” cztery razy (gola strzelił im w kolejnym sezonie i celebrował go przed trybuną fanów Celtiku). Rangersi wygrali wówczas ligę i Puchar Ligi. Prso świetnie współpracował z wszędobylskim Nacho Novo. Kiedyś w modzie były duety napastników - mały z dużym, jak choćby Jermain Defoe i Peter Crouch albo na naszym podwórku Andrzej Niedzielan i Grzegorz Rasiak. Dado Prso w Rangersach spędził trzy sezony. Pożegnał się z Ibrox ze łzami w oczach. Kochali go za to, że grał z ogromnym zaangażowaniem. Opisywali jego entuzjazm jako radość dziecka, które dostaje pierwszą szansę. Walczył dla nich w każdym meczu. Miał w sobie cechy wojownika.
- Często powtarzam, że w Szkocji na boisku nie jest to ani piłka nożna, ani rugby, ale mieszanka obu. W ciągu 20 lat gry w piłkę nożną we Francji nigdy nie miałem ani jednego szwu, ani razu nie zostałem zaszyty. A w ciągu trzech lat spędzonych w Rangersach naliczyłem 29 szwów na czaszce - opisywał ligę szkocką w Rangers Reviev w 2022 roku.
Za co jeszcze go kochali? Przede wszystkim za mecz z FC Porto. Dlaczego? Po starciu z Pedro Emmanuelem zalał się krwią, ale chciał grać dalej. Po prostu fani widzieli zabandażowanego i zakrwawionego gościa, który nie schodzi z boiska, tylko z zakrytą głową trafia do siatki zwycięzcy Ligi Mistrzów z poprzedniego roku.

Koniec nadziei

- Ostatni rok w Glasgow był najtrudniejszy, kontuzje zdarzały się coraz częściej. Rozmawialiśmy o przedłużeniu kontraktu, ale nie mogłem się zgodzić, gdy czułem, że nie mogę grać na wysokim poziomie. Każdy wyjazd męczył moją nogę. Okłamywałbym samego siebie i innych. Albo umrę, albo nie zagram... - opowiadał pięć miesięcy po zawieszeniu kariery w chorwackim dzienniku Jutarnij List.
Dwa miesiące wcześniej miał nadzieję, że wróci do grania, jednak ta z każdym dniem malała. Przestawił się na inne priorytety, poświęcił rodzinie, zamieszkał w Villefranche sur Mer na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie otoczka bardzo mu się podobała. Eliminacje do EURO 2008 oglądał już w telewizji. Widział jak jego Chorwacja upokorzyła Anglików na Wembley i zamknęła im drogę do awansu. Cieszył się, bo przecież był też po stronie Szkotów, którzy się z Anglikami nie lubią. Rangersi kochali Dado. Dali temu wyraz, kiedy się żegnał z trybunami na Ibrox. Koledzy z klubu zrobili mu szpaler, 50 tysięcy kibiców oklaskiwało i śpiewało: "Jest tylko jeden Dado Prso". Machał wszystkim i dziękował, mając nogę w specjalnej ortezie.
- Moje życie całkowicie się zmieniło, szczęście znajduję w innych rzeczach. Zabieram córkę na tenis, syna na piłkę nożną. Dzięki niemu doświadczam innych rzeczy i to jest niesamowite. Prowadzę jego zespół w naszym Villefranche. Jestem często bardziej spięty od niego i cały spocony, ale jest cudownie - opisywał nowe życie.
Z kolei wszystkie wspomniane kontuzje mają swój początek jeszcze w 2002 roku, gdy występował w Monaco. Podczas rutynowego badania wykryto w jego prawej nodze dziwne zwichnięcie kości, które sprawiało mu kłopoty. Przeszedł nietypową operację, podczas której musieli... połamać mu kości, żeby je potem poprawnie ustawić. Prso wyznał, że musiał wtedy na nowo nauczyć się chodzić. Po ośmiu miesiącach pauzy wyszedł na boisko i strzelił jednego z najbardziej emocjonalnych goli w karierze. Po 180 sekundach.

Chorwat, nie Serb

W reprezentacji Chorwacji zagrał w 32 spotkaniach i zdobył dziewięć bramek. Wziął udział w dwóch dużych turniejach - EURO 2004 i MŚ 2006. Na mundialu Chorwaci prowadzili z Australią 1:0 i później 2:1. Musieli to spotkanie wygrać, by wyjść z grupy, ale nie dali rady. Harry Kewell wyrównał na 2:2. Miało to miejsce w jednym z najsłynniejszych spotkań. Z jakiego powodu? Ano z tego, że Graham Poll pokazał wówczas trzy żółte kartki Josipowi Simuniciowi i dopiero po trzeciej wyrzucił go z boiska. Arbiter się zawiesił i to na wielkiej piłkarskiej scenie, stając się do końca życia z tego powodu pośmiewiskiem. Tego spotkania nie może przeboleć Dado:
- Mój maluch nadal ogląda mecze (wówczas sześciolatek), więc mówi mi, że mogłem coś strzelić Brazylii, albo dlaczego nie strzeliłem Australii. Ja nie mogę tego oglądać, bo tak to boli. Nadal mam poczucie winy, że nie zdaliśmy tego egzaminu. Najważniejszy jest pierwszy mecz, trzeba w nim zdobyć punkt lub trzy. Nie zagraliśmy źle przeciwko Brazylii, ale skończyliśmy z zerem. Mieliśmy pecha z Japonią, a w meczu z Australią to załamaliśmy się pod presją. Nadal szukam prawdziwego wyjaśnienia tego, co się tam wydarzyło - wspominał.
Chorwaci nienawidzą się z Serbami, dlatego Dado Prso, który wyparł się korzeni, jest jeszcze bardziej kochany. Jego kuzyn, Milan Prso, deklarował wielką miłość do Serbii. Podkreślał ją na każdym kroku. Odmówił gry dla Hrvatskiej. Dado z Francji wysyłał mu sprzęt sportowy. Chłopak grał w juniorach Crvenej Zvezdy, lecz kariery nie zrobił. To on powiedział w mediach, że rodzice Dado przez pewien czas mieszkali w Serbii podczas wojny w Chorwacji, konkretnie w Backiej Topoli, po czym przenieśli się do Zadaru. Któregoś razu słoweński dziennik "Dnevnik" napisał po meczu Chorwacja - Słowenia, że zwycięskiego gola strzelił “Serb Miladin Prso”. Krótko istniejący (przez pół roku) i chcący specjalnie szokować serbski dziennik "Ekipa" także nazwał go Serbem. Prso się na takie rzeczy oburzał: - Jestem Chorwatem i jestem bardzo szczęśliwy, że otrzymałem koszulkę z chorwackim herbem i że mogłem wnieść coś do reprezentacji Chorwacji. Jestem Chorwatem. Wszystko inne to bzdury.
Z kadrą skończył rok wcześniej niż w Rangersach. Jego ostatnie mecze to te na mundialu w Niemczech. Potem cieszył się, że nie stało się jak na Ibrox, by chorwaccy kibice mogli go w jego ostatnim reprezentacyjnym meczu pożegnać, bo by tego emocjonalnie nie udźwignął.
- To definitywnie koniec. Właśnie powiedziałem to prezesowi federacji. Długo zastanawiałem się nad tym, konsultowałem się też z moimi lekarzami. Kiedy zsumowałem wszystko, czyli mój wiek, mecze w klubie i stan moich kolan, zdecydowałem się zrezygnować. Nikt nie jest w stanie przekonać mnie do powrotu, nawet nowy trener reprezentacji. Nie jesteśmy dziećmi. Nie jestem na nikogo zły. Moja decyzja została podjęta po wielu przemyśleniach – tłumaczył Prso w 2006 roku.

Dziedzictwo

Lorenzo Prso ma identyczną fryzurę z kucykiem, lecz gra na pozycji środkowego obrońcy. Urodził się on w 2001 roku w Monaco i to właśnie we Francji rozpoczął karierę zawodową, najpierw oczywiście pod okiem taty. W 2007 roku to jego ojciec zabierał na piłkę. Nie poszło mu jednak w Nicei, gdzie dołączył do drużyny B. Trzy razy był w kadrze meczowej seniorów, ale nie zadebiutował. Dlatego w 2021 roku przeniósł się do Frejus Saint-Raphael na czwarty poziom rozgrywkowy, a obecnie gra w Union Namur, na trzecim poziomie belgijskim. Nie wydaje się, żeby zrobił wielką karierę, ale jego ojciec przecież był już na dnie, zapijał się w pubie, żeby później strzelić cztery gole w Lidze Mistrzów w barwach Monaco i zostać bohaterem 50-tysięcznych trybun na Ibrox.
Jest jeszcze Luka Prso. To z kolei bratanek Dado występujący w drugiej lidze słoweńskiej. Grał kiedyś w juniorach Dinama Zagrzeb. Jego ojciec, a brat Dado Prso, grał w drugiej lidze chorwackiej, zanim wyjechał do Australii z powodu wojny w Jugosławii. Luka urodził się już w Sydney.
A co z Dado? W 2020 roku powiedział, że ma kolana... 80-letniego starca, tak bardzo mu puchną. Biegać w ogóle nie może. Został właścicielem senegalskiego klubu Demba Diop FC. Połączył siły z Bernardem Laporte-Frayem, prezesem francuskiego klubu Ligue 2 FC Pau, aby kupić 80% drużyny afrykańskiej za 100 000 funtów. Dzięki temu do Pau regularnie trafiała cała grupa senegalskich zawodników, którzy przeszli przez akademię. Prso był wcześniej trenerem napastników w Pau w latach 2018–2020, a także pracował na zapleczu z takimi zawodnikami jak Ajaccio i Nice.
Aha, no i przede wszystkim nie ma już kucyka.

Przeczytaj również