Zatrzymani przez wąską kadrę i plagę urazów. Rzymscy wojownicy bez Scudetto, ale wreszcie z ambitnym projektem

Zatrzymani przez wąską kadrę i plagę urazów. Rzymscy wojownicy bez Scudetto, ale wreszcie z ambitnym projektem
Maffia / PressFocus
Sezon w wykonaniu Lazio mógłby podsumować znany sportowy frazes: “grali jak nigdy, przegrali jak zawsze”. Warto się jednak zastanowić, czy rzeczywiście dokonania rzymian można uznać za porażkę? Podopieczni Simone Inzaghiego nie zdołali przerwać hegemonii Juventusu, ale i tak wykręcili wynik ponad miarę. Po latach upokorzeń “Orły” wreszcie rozwinęły skrzydła.
Ekipa ze Stadio Olimpico powinna zakończyć rozgrywki z podniesionym czołem. W ostatnich tygodniach pogubiła mnóstwo punktów, ale udało im się obronić miejsce w TOP 4. To rezultat, który pozostawał w sferze marzeń przez kilkanaście lat. Przed rokiem każdy sympatyk “Biancocelestich” w ciemno podpisałby się pod zajęciem lokaty gwarantującej Ligę Mistrzów. Ostatni raz “Laziali” grali w niej w sezonie 2007/08.
Dalsza część tekstu pod wideo

Simone Cudotwórca

Praca Inzaghiego zasługuje na wielkie uznanie, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę z jak niskiej pozycji on startował. Przed jego przybyciem Lazio tonęło w otchłani przeciętności, a kolejni trenerzy zawodzili raz za razem. Wystarczy przypomnieć, że Davide Ballardini osiągał średnio 1,09 punktu na mecz. Przez wiele lat klub balansował w okolicach miejsc 5-8. Długo nikt nawet nie marzył o czymś więcej.
Czarę goryczy przelało zatrudnienie Marcelo Bielsy, który w Rzymie spędził dokładnie cztery dni. Tyle czasu wystarczyło, by ekscentryczny Argentyńczyk stwierdził, że dyrektor sportowy go oszukał. Wtedy podjęto najrozsądniejszą możliwą decyzję, przekazując stery w ręce młodszego z braci Inzaghich. W ostatnich latach Simone udowodnił, że nie tylko “Pippo” jest urodzonym zwycięzcą. A na ławce trenerskiej to aktualny trener Lazio może się pochwalić większymi sukcesami.
Włoch prędko zabrał się do pracy, co widać choćby po liczbie udanych transferów. Przed sezonem 2016/17 za ledwie kilkanaście milionów pozyskano Luisa Alberto i Ciro Immobile. Dziś jeden jest jednym z najlepszych asystentów w lidze, a drugi zaraz zgarnie prestiżową statuetkę Złotego Buta. Inzaghi za grosze pozyskał architektów sukcesu Lazio. O jakości 44-latka najlepiej świadczy również fakt, że już został trenerem z największą liczbą zwycięstw w dziejach klubu. Po triumfie z Torino przegonił samego Svena-Gorana Erikssona, ostatniego szkoleniowca, który zapewnił “Błękitnym” Scudetto. Dwadzieścia lat temu.

Krótka kołderka

Bieżący sezon do pewnego momentu układał się dla Lazio wprost perfekcyjnie. “Orły” deptały po piętach Juventusowi, a seria dwudziestu jeden meczów bez porażki rozpaliła nadzieję fanów na tytuł . W okolicach Stadio Olimpico powoli zaczęto snuć marzenia o detronizacji “Starej Damy”. Sęk w tym, że Lazio po prostu nie miało prawa zdobyć mistrzostwa. Nie z taką kadrą, nie z takimi lukami.
Inzaghi przez długi okres robił co mógł, żeby zatuszować mankamenty. Aby oszczędzać siły, kompletnie odpuszczono Ligę Europy, z której “Biancocelesti” odpadli po fazie grupowej. Przez większą część rozgrywek trener musiał korzystać z tego, co miał. A miał niewiele. Liczba użytecznych graczy ograniczała się do maksymalnie czternastu nazwisk. Na przestrzeni miesięcy wyjściowe jedenastki praktycznie się nie zmieniały. Rotacji podlegali jedynie doświadczony Lucas Leiva i Joaquin Correa, którego czasem zastępował Felipe Caicedo. Trzon pozostawał ten sam.
Gdy Maurizio Sarri wybierał między Paulo Dybalą, Gonzalo Higuainem i Douglasem Costą, Inzaghi mógł jedynie modlić się o brak urazów. - Szukaliśmy kogoś, kto mógłby nam pomóc, ale transakcje nie doszły do skutku. Będę musiał prosić Immobile i Caicedo o jeszcze większy wysiłek. Mam także nadzieję, że Correa szybko wyzdrowieje i nam pomoże - mówił na przełomie lutego, gdy negocjacje w sprawie transferu Oliviera Giroud zakończyły się fiaskiem.

Koniec marzeń

Przed wybuchem pandemii Lazio traciło do Juventusu jeden punkt. Po wznowieniu sezonu szanse na mistrzostwo spadły do zera. Zadanie z kategorii niezwykle trudnych przemieniło się w piłkarskie “Mission Impossible”. Menedżer rzymian był przygotowany na rozegranie dwunastu spotkań w ciągu trzech miesięcy, ale zmiana terminarza i gra co kilka dni pogrążyła “Biancocelestich”.
Z tak wąską kadrą nie dało się utrzymać wysokiego poziomu, non stop rywalizując o komplet punktów. Po restarcie ”Laziali” ponieśli aż pięć porażek, choć w poprzednich dwudziestu sześciu kolejkach przegrywali tylko dwukrotnie. Drastyczny regres nie wziął się znikąd. W pewnym momencie Inzaghi po prostu nie miał kim grać, a lista kontuzjowanych rosła w zastraszającym tempie.
Joaquin Correa doznał urazu więzadła przybocznego w kolanie. Luis Alberto przed zawieszeniem grał wszystko od deski do deski, był okazem zdrowia, mógł regenerować się w środku tygodnia. A ostatnio Hiszpan nie wytrzymał morderczego maratonu. W dodatku wypadł akurat przed ważnym meczem z Juventusem. W starciu na wagę mistrzostwa nie wystąpił też Senad Lulić, który musi się poddać operacji kostki. W międzyczasie kontuzji doznali etatowi stoperzy, Luiz Felipe i Stefan Radu. Simone starał się łatać dziury, chociaż nie posiadał odpowiedniego materiału.

Początek wielkiego projektu

- Musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Mówienie o Scudetto zawsze było naciągane. Moi zawodnicy dali z siebie wszystko, ale to na razie nie jest wystarczające - mówił Inzaghi po porażce z Sassuolo. - Możecie mówić, że nie jesteśmy w formie, bo tracimy gole, których nie stracilibyśmy jeszcze trzy miesiące temu. To nie znaczy, że się poddamy. W następnym sezonie, gdy zagramy w Lidze Mistrzów, będziemy mogli więcej rotować - dodał.
Ktoś powie, że to wymówki i próba tłumaczenia porażek, ale szkoleniowiec ma sporo racji. Porażka w wyścigu z Juventusem niczego nie przekreśla. To tak naprawdę dopiero początek drogi Lazio do wielkości. A perspektywy są obiecujące, jeśli weźmiemy pod uwagę podejście najważniejszych zawodników do ich przyszłości w Rzymie. Żaden z liderów nie zamierza opuszczać stolicy Włoch.
Sergej Milinković-Savić nie jest wyjątkiem. Ciro Immobile nigdzie się nie rusza, bo wreszcie odnalazł piłkarski dom. Próby podboju Bundesligi i Półwyspu Iberyjskiego zakończyły się spektakularną klapą. Z podobnego założenia wychodzi Luis Alberto, którego odrzucały m.in. Liverpool i Barcelona. W błękitnej części Rzymu wyrósł na jednego z najlepszych rozgrywających Europy. Awans do Ligi Mistrzów z pewnością przekona renomowanych zawodników do podpisania nowych kontraktów z rzymianami. W mediach już pojawiają się plotki o zainteresowaniu kolejnym hiszpańskim wirtuozem, Davidem Silvą, który pożegnał się z Premier League po dekadzie obfitej w sukcesy.
Dopiero po wzmocnieniu składu Lazio będzie mogło rzucić wyzwanie Juventusowi. Z obecnego składu Inzaghi i tak wycisnął wszystko, co się dało. I jeszcze więcej. Na razie trzeba odbierać miejsce w czołowej czwórce jako ogromny sukces. Prawdziwa gra o Scudetto rozpocznie się w przyszłym sezonie.

Przeczytaj również