Żuraw, który z Wisły Kraków wyfrunął zbyt późno. Był Lewandowskim tamtych czasów

Władca muraw i idol trybun. Strzelał pięć bramek w 31 minut. Był Lewandowskim tamtych czasów
Grzegorz Jereczek / wikicommons
Kilkanaście lat temu był idolem wielu polskich podwórek. Napastnicy zawsze przyciągają największą uwagę, a w tamtym okresie nie mieliśmy jeszcze Lewandowskiego, Milika czy Piątka. Nie było snajperów z Bayernu, Napoli i Milanu. Błyszczał więc on. Maciej Żurawski. Golleador z Wisły Kraków. Bardzo wówczas silnej, ale jednak drużyny z polskiej ligi. Strzelał na potęgę, prowadził “Białą Gwiazdę” przez Europę, a na trybunach niosło się głośne “Żuraw, Żuraw, władca muraw!”.
Grał jeszcze w czasach, gdy występy naszych drużyn na europejskich arenach nie przynosiły wstydu, a dumę. Ale zanim piłki po jego strzałach zaczęli wyciągać z bramki golkiperzy Interu, Parmy, Lazio czy Schalke, Żurawski stawiał kolejne kroki w naszej rodzimej piłce. Najpierw jako napastnik Warty Poznań, później Lecha, a w końcu Wisły, gdzie rozgościł się na dłużej. To przy Reymonta został prawdziwym idolem.
Dalsza część tekstu pod wideo

Prawie jak “Lewy”

Ale wcale nie zachwycał od początku. Przez pierwsze dwa sezony strzelił dla “Białej Gwiazdy” 14 goli. Dla niektórych to pewnie wynik całkiem niezły, ale gdy spojrzymy na jego dalsze poczynania, zrozumiemy, że rozkręcał się bardzo powoli.
Prawdziwy gaz złapał w sezonie 2001/2002. Nie był co prawda w stanie poprowadzić Wisły do triumfu nad FC Barceloną, jednak w kolejnych spotkaniach odbijał to sobie z nawiązką. Choćby wówczas, gdy w Katowicach zapakował tamtejszemu GKS-owi pięć bramek w odstępie… 31 minut. No prawie jak “Lewy” z Wolfsburgiem.
I tak wrzucała ta Wisła rywalom czwórki, piątki, szóstki, czasami ulubione siódemeczki Bogusława Cupiała. A sporą ich część strzelał właśnie on. Miał swoje charakterystyczne zagranie. Zejście do środka i strzał przy słupku. Jeśli oglądaliście rywalizację Wisły z Parmą, to pewnie pamiętacie, bo wtedy “Magic” strzelił dwie całkiem podobne bramki, najpierw doprowadzając do dogrywki, a później zwycięstwa w niej.

Idealny do pary

W dwumeczu z Parmą strzelił trzy razy, bramkarza Schalke pokonywał dwukrotnie. Podobnie jak golkipera Lazio. Nieważne kto był po drugiej stronie. “Żuraw” miał po prostu licencję na strzelanie.
A były to czasy, gdy “Biała Gwiazda” regularnie grała dwoma napastnikami. Żurawski uzupełniał się z nimi perfekcyjnie. Czy był to Olgierd Moskalewicz, czy później przede wszystkim Tomasz Franowski, Marcin Kuźba i Paweł Brożek.
Mogłoby się wydawać, że przez konieczność dzielenia pola karnego z kolegą, “Żuraw” może strzelać nieco mniej. Ale było wręcz przeciwnie. Współpraca układała się na tyle dobrze, że zazwyczaj jeden i drugi kończyli mecze z workiem goli.

Poniżej 20 nie schodzę

Sezon 2001/2002 był połowicznie udany. “Magic” zdobył co prawda koronę króla strzelców, trafiając do siatki 21 razy, ale Wisła nie wygrała ligi, a w tamtym okresie przy Reymonta każde inne miejsce niż pierwsze uznawano za wielką porażkę. Na pocieszenie zostało wiślakom zdobycie Pucharu Polski.
Rok później sytuacja się odwróciła. Krakowianie wrócili na tron, ale Żurawski - choć nawet poprawił swój bramkowy dorobek (22) - na liście najlepszych snajperów sezonu oglądał plecy legionisty, Stanko Svitlicy (24).
Przychodziły kolejne sezony, a “Żuraw” nie miał zamiaru spuszczać z tonu. Najpierw strzelił 20 goli. Później 24. Obie kampanie zakończone kolejnymi tytułami mistrzowskimi. Cztery lata z rzędu z ponad 20 trafieniami w samej lidze, a przecież grało się wtedy nie 37, a 30 kolejek. Klasa.
Dziś po jednym umiarkowanie dobrym sezonie piłkarze potrafią odejść z Ekstraklasy za dobre kilka milionów. Wtedy Żurawski trochę zasiedział się w Krakowie, ale i Wisła była wówczas klubem bardziej interesującym (i lepiej płacącym) niż wiele europejskich zespołów. Przy Reymonta chcieli w końcu otworzyć bramy do Ligi Mistrzów, a jak to robić bez takiej strzelby? Dlatego trzymali go rękami i nogami, a i on długo nie chciał uciekać.

Na podbój Europy trochę… późno

W końcu jednak zagrał w Champions League, ale już w innych barwach. Padło na Celtic Glasgow. Wisła zarobiła nieco ponad 3 mln euro, a “Magic” ruszył na podbój Europy w wieku… 29 lat. Trochę późno. Może gdyby faktycznie tak bardzo nie zasiedział się w Polsce, osiągnąłby nieco więcej.
Szkocki etap zaczął bez kompleksów. Zmienił się kolor koszulek, ale scenariusz pozostawał podobny. Pewne mistrzostwo. 16 bramek zdobyte przez cały sezon. Szkoda tylko, że Celtic nie wszedł od razu do Ligi Mistrzów, zatrzymując się sensacyjnie na Artmedii Petrzalka, bo Żurawski mógłby wówczas pokazać nieco więcej. Był naprawdę w gazie.
A jak już ta Liga Mistrzów faktycznie do Glasgow zawitała, to polski snajper trochę spuścił z tonu. Zagrał w pięciu meczach, zaliczył jeszcze dwa epizody w kolejnym sezonie, ale nigdy w tych rozgrywkach nie wpakował piłki do siatki. W kolejnej kampanii strzelił już tylko sześć goli, później niemal przesiedział na ławce rundę jesienną rozgrywek 2007/2008 i zdecydował się na pożegnanie z Celtic Park.
Odszedł do greckiej Larissy. Tam spędził półtora sezonu, strzelając 15 bramek. Nie był to już bezwzględny snajper, ale czasami coś tam jeszcze wpadało. Jak choćby w prestiżowym starciu z Olympiakosem.
Na koniec kariery zaliczył sentymentalny powrót do Wisły, jednak było to już trochę dogorywanie. Zdobył jedną bramkę w lidze, dwie w pucharach, później częściej był wpuszczany jako zmiennik. Wymarzony comeback to nie był, ale na pożegnanie udało się jeszcze wygrać z “Białą Gwiazdą” mistrzostwo Polski. Do tej pory ostatnie dla klubu z Krakowa.

Co z tą kadrą?

Dziś “Żuraw” miałby pewnie spore problemy z grą w reprezentacji. Jego szczęście w nieszczęściu, że załapał się jednak na czasy większej posuchy w kadrowym ataku. Zadebiutował już w 1998 roku, ale na pierwszy mecz o punkty musiał poczekać do… Mundialu w Korei i Japonii. To akurat ciekawy wątek, bo “Magic” nie zagrał choćby minuty w eliminacjach, a na azjatyckim czempionacie wychodził jako podstawowy napastnik we wszystkich trzech spotkaniach.
Tam się nie popisał, zresztą jak cała nasza kadra. Strzelił coś Olisadebe, strzelił Kryszałowicz, trafił Marcin Żewłakow. Tylko Żurawski został z niczym. Nie było tak łatwo jak w Ekstraklasie.
Grał z orzełkiem na piersi sporo, ale rzadko potrafił nawiązać do znakomitej dyspozycji z Wisły. Rozkręcił się dopiero w eliminacjach do MŚ 2006. Strzelił bowiem gole… wszystkim naszym grupowym rywalom - Anglii, Walii, Austrii, Irlandii Północnej i Azerbejdżanowi. Łącznie siedem bramek. To był już ten Maciej Żurawski. Nic dziwnego, że przed wyjazdem na niemiecki Mundial wszyscy najbardziej liczyli właśnie na niego. Ale… wiadomo co było potem.
“Magic” trzecią szansę dostał jeszcze na Euro 2008, jednak Leo Beenhakker zdjął go z murawy już po pierwszej połowie inauguracyjnego meczu z Niemcami. Jak się później okazało, był to ostatni mecz “Żurawia” w polskiej reprezentacji. Nie powąchał murawy w starciach z Austrią i Chorwacją. Nie zagrał też już nigdy później.
Licznik zatrzymał się ostatecznie na 72 spotkaniach. Liczba goli - 17. Nie ma wątpliwości, że przygoda z kadrą do końca usłana różami nie była. Nie udały się trzy duże imprezy. Jasne, nie tylko jemu, ale mimo wszystko niedosyt pozostał.
***
Wydaje się, że mógł zrobić większą karierę, jednak mimo wszystko wspomina się go dziś z duża nostalgią. Był rasowym snajperem. Gdy złapał dobrą formę, a łapał ją często, strzelał co mecz. Wszystkim. Czy był to Inter, Odra Wodzisław czy reprezentacja Anglii.
Sam najpierw biegałem po podwórku w jego koszulce z Wisły, a później Celtiku. Dziś u dzieciaków na plecach dominują Messi, Ronaldo, Lewandowski.
Ja wolałem być Żurawskim.
Dominik Budziński

Przeczytaj również