Dlatego Legia Warszawa nie zwolniła Iordanescu. Jednoznaczna decyzja klubu
Legia popełnia błąd utrzymując Edwarda Iordanescu na stanowisku pierwszego trenera? Czas pokaże. Na ten moment nie można wykluczyć, że pomyliłaby się jeszcze bardziej, gdyby postanowiła Rumuna bezceremonialnie wyrzucić.
Decyzję Legii postrzegam przede wszystkim jako rozsądną. To nie tylko postępowanie dokładnie tak, jak się zapowiedziało kilka dni wcześniej, co wciąż jest rzadkością w futbolu, ale też - jak się wydaje - dobre rozeznanie w temacie. Legia nie ma przygotowanego następcy Iordanescu, więc zwalnianie go dla samego zwalniania całkowicie mija się z celem. Na dobrą sprawę jedynym trenerem, który mógłby z miejsca przejąć stołeczny, jest Aleksandar Vuković. Szkoleniowiec dobry, lecz nie do dłuższego projektu w klubie o takich ambicjach. Wszyscy zdają sobie sprawę, że Serb znów byłby opcją tymczasową, a przecież nie o to chodzi. Nie chodzi też o to, żeby po kuleszowemu brać kogoś, bo kiedyś coś wygrał.
Na rynku zagranicznym są wprawdzie nazwiska dość ciekawe (o nich opowiem w innym tekście), ale niekoniecznie dla samej Legii, która musiałaby szukać szkoleniowca o określonym profilu - trener preferujący taktykę odpowiadającą aktualnej kadrze, mający sukcesy w pucharach, najlepiej niezbyt stary. Te parametry znacząco zmniejszają liczbę opcji, a dokonywanie przewrotu w trakcie sezonu byłoby wyjątkowo ryzykowne. Na taki krok nikt przy Łazienkowskiej nie chce, ale też za bardzo nie może sobie pozwolić. Legia, co podkreślał sam Fredi Bobić, powinna szukać stabilizacji. A nie jest nią wyrzucanie projektu do kosza po niespełna czterech miesiącach.
- Ludzie często oczekują szybkich efektów, a w futbolu tak się nie da. Potrzeba czasu, trochę szczęścia, ciężkiej pracy i dyscypliny. Nie można po dwóch czy trzech porażkach od razu wpadać w panikę, zwalniać trenera czy menedżera. Takie reakcje niczego nie budują. Zbyt częste zmiany na kluczowych stanowiskach – w pionie sportowym czy w sztabie trenerskim – niszczą ciągłość i strategię klubu. A bez stabilności nie da się zbudować niczego trwałego. Czasem trzeba przejść przez trudny okres, przetrwać kilka burz, nie poddawać się przy pierwszych problemach. Bo jeśli nie potrafisz przejść przez cięższy moment wspólnie – przegrasz na końcu - mówił Bobić w rozmowie z Prawdą Futbolu.
Nie jestem więc szczególnie zaskoczony, że Legia tym razem postanowiła nie wykonywać nerwowych ruchów i szuka rozwiązania na własną rękę, stara się zdiagnozować problem wewnętrznie. Klub znajduje się w nieco innej sytuacji niż na przykład Widzew, który może zmieniać szkoleniowców i całe koncepcje w zasadzie bez konsekwencji. Łodzianom nie zagraża spadek z Ekstraklasy, a jednocześnie nie ma ciśnienia na to, aby załapać się do TOP3. W stolicy brak pucharów byłby wiadomością fatalną, a przecież rywalizację w lidze trzeba jakoś łączyć ze zmaganiami w Lidze Konferencji, czym nie wykazał się właściwie jakikolwiek ze szkoleniowców będących aktualnie bez pracy.
Sam Iordanescu zaś po meczu z Samsunsporem wie, że lekceważenie europejskich rozgrywek wywołuje piramidalny chaos. Spodziewam się więc, że wyciągnie wnioski, a przy okazji starcia z Szachtarem zobaczymy inny zespół. Być może, na co z pewnością liczą działacze Legii, skonsolidowany przez to, co dzieje się dookoła klubu. Bo nawet jeśli kryzys ma wymiar przede wszystkim komunikacyjno-wizerunkowy, to jego istnienie pozostaje niezaprzeczalne. Trzeba jakoś go zwalczyć.
Działacze zrobili pierwszy krok, kilkukrotnie publicznie udzielili pełnego poparcia szkoleniowcowi. Najpierw Bobić w zwięzły sposób zaprzeczył głośnym doniesieniom o dymisji Rumuna, następnie klub przedstawił swoje stanowisko utrzymujące, że Iordanescu ma czas (znajdziecie je TUTAJ), a już w środę Michał Żewłakow wyszedł do dziennikarzy, aby kolejny raz uciąć spekulacje dotyczące dymisji. Dyrektor sportowy zapewnił również, że jest gotowy na konsekwencje, gdyby wybrany przez niego szkoleniowiec zawiódł. Jeśli więc w ślad za słowami pójdą czyny - trener dostanie okazję na rehabilitację nie tylko z Szachtarem i Lechem - to Legii będzie można pogratulować przynajmniej konsekwencji. W świecie piłki potrafi ona znaczyć nieprawdopodobnie wiele.
Niemniej, większość zależy przede wszystkim od Iordanescu, który po prostu musi się wykazać, spłacić kredyt zaufania, bo problemy Legii widoczne są na pierwszy rzut oka. W idealnym świecie wykazanie się oznacza również odcięcie od rumuńskich mediów i przekazów stamtąd płynących. Trudno bowiem uciec przed wrażeniem, że Rumuni, również ci z bliskiego otoczenia Iordanescu, bardziej nakręcają spiralę medialnego szału niż Polacy, co jest osiągnięciem niebagatelnym. Poza tym kluczowe pozostają wyniki. Bo jeśli Iordanescu dostanie po głowie w Lidze Konferencji, Ekstraklasie i Pucharze Polski, to przerwę na kadrę spędzi nie na wysypianiu się, ale jeździe taczką z Łazienkowskiej. Na uniknięciu tego powinno zależeć nie tylko