Real Madryt prawie zniszczył mu karierę. Teraz po serii upokorzeń Julen Lopetegui rusza na podbój Europy

Real Madryt prawie zniszczył mu karierę. Teraz po serii upokorzeń rusza na podbój Europy
Marco Iacobucci EPP/Shutterstock
Julen Lopetegui dobrze wie, jak odbić się od dna. Dwa lata temu Hiszpan znalazł się na wirażu własnej kariery i przestał być traktowany jak poważny menedżer z wyższej półki. Gdy wydawało się, że nic nie idzie po jego myśli, koło ratunkowe rzuciła Sevilla. Tutaj odbudował utraconą renomę i nie zamierza się zatrzymywać w drodze po sukces.
W minionym tygodniu Sevilla dała prawdziwy popis widowiskowej gry, eliminując AS Romę z 1/8 finału Ligi Europy. “Wieczne Miasto” na zawsze zapamięta podopiecznych Julena Lopeteguiego. Nikt już nie wątpi, że hiszpański trener wraca na właściwe tory.
Dalsza część tekstu pod wideo

Nikt się nie spodziewał hiszpańskiej zdrady

Jego dramat rozpoczął się dokładnie 12 czerwca 2018 r. Właśnie wtedy Florentino Perez powierzył Lopeteguiemu misję przebudowy Realu, który potrzebował świeżej krwi po tryptyku triumfów w Lidze Mistrzów. Mały sukces ówczesnego selekcjonera reprezentacji Hiszpanii stał się problemem dla przygotowującej się do mundialu kadry. Na Półwyspie Iberyjskim doszło do Idów Czerwcowych. Śladami zdradzonego Cezara, prezes krajowej federacji, Luis Rubiales, mógł wyrzec: “I ty, Julenie, przeciwko mnie”.
Rubiales poczuł się zdradzony postępowaniem “Królewskich”, którzy przeszkodzili w ostatnich szlifach przed mistrzostwami w Rosji. Reprezentacja “La Roja” momentalnie stała się pośmiewiskiem. To był sygnał, że klub jest ważniejszy od kadry narodowej. Zaburzono odwieczną hierarchię. A warto przypomnieć, że Hiszpanie jechaliby na mundial jako jeden z poważnych kandydatów do tytułu. Lopetegui sprawdzał się nienagannie. Po raz pierwszy od czasów Vicente del Bosque Hiszpania potrafiła wznieść się na futbolowe wyżyny. Niestety cały trud poszedł na marne.
- Nie załatwia się spraw w taki sposób. To niedopuszczalne, że ja, prezes federacji, dowiaduję się o wszystkim pięć minut przed oficjalnym komunikatem. Tak się nie prowadzi negocjacji - mówił rozwścieczony Rubiales na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. - Jeśli Real chciał zatrudnić naszego pracownika, powinien skontaktować się z nami, czyli pracodawcą. Reprezentacja jest drużyną narodową, najważniejszą dla każdego Hiszpana - dodał prezes.
Lopeteguiego zwolniono dzień po ogłoszeniu informacji o przejęciu “Los Blancos”. Decyzja była pochopna, ale wbrew pozorom słuszna. Wcześniej zdarzały się przypadki selekcjonerów, którzy pracowali na wielkiej imprezie, mając podpisane kontrakty z klubami. Wystarczy przypomnieć Antonio Conte, który po Euro 2016 objął Chelsea, czy Louisa van Gaala, prowadzącego w 2014 r. Holandię do brązowego medalu MŚ, tuż przed przenosinami do Manchesteru United. Jednak diabeł tkwi w szczegółach. Federacje Włoch i Holandii zostały w opisywanych przypadkach wcześniej poinformowane o zainteresowaniu szkoleniowcami ze strony klubów. A Real zakradł się po cichu i ukradkiem złożył Lopeteguiemu ofertę. W jeden dzień zniszczono projekt, nad którym trener pracował przez dwa lata. A to był dopiero początek osobistej gehenny szkoleniowca.

Największy przegrany roku

Zgodnie z oczekiwaniami, reprezentacja rozpadła się w chwili odejścia Julena. Ulotnił się duch drużyny, która wcześniej wprost zachwycała. Co istotne, fundamentalne role w hiszpańskiej układance odgrywali zawodnicy Realu Madryt, z Isco i Marco Asensio na czele. Na Santiago Bernabeu oczekiwano kontynuacji mistrzowskiego projektu. Ten związek jednak nie miał prawa się udać.
W trakcie pierwszej kadencji na stanowisku trenera “Królewskich”, Zinedine Zidane zaszczepił w drużynie szybką, bezpośrednią grę. Niekoniecznie piękną, ale zawsze nad wyraz skuteczną. To zupełne przeciwieństwo filozofii Lopeteguiego, który stawia na powolne, systematyczne budowanie akcji. Pod jego wodzą madrytczycy notowali średnie posiadanie piłki na poziomie 65%. Problem w tym, że iluzoryczna kontrola nad rywalem nie przełożyła się na wyniki. Obrona szwankowała, a ofensywa przestała istnieć po transferze Cristiano Ronaldo do Juventusu.
Real za Lopeteguiego w większości spotkań dominował, ale głupio tracił punkty. Porażki z Alaves, Levante i Sevillą podkopały pozycję trenera. Czarę goryczy przelało pamiętne “El Clasico”. W Madrycie można wybaczyć pojedyncze wpadki, zaakceptować serię porażek, lecz nikt nie zapomni o pięciu bramkach straconych z Barceloną. “Manita” przypieczętowała los Julena. Na Bernabeu wytrzymał 139 dni. Ten czas brutalnie zniweczył kilka lat jego ciężkiej pracy.
Cztery miesiące, dwa zwolnienia. To nie wygląda dobrze w CV żadnego menedżera. Hiszpan stał się żywym symbolem porażki. Dość powiedzieć, że po odejściu z Madrytu otrzymał oferty ze Spartaka Moskwa i reprezentacji Meksyku. Wydawało się, że na dobre wypadł z europejskiego mainstreamu. W mig zapomniano o niedawnych osiągnięciach z reprezentacją. Z odsieczą przybyła jednak Sevilla.

O dwóch takich, co podbili Andaluzję

- Przybycie tutaj było dla mnie atrakcyjne, ponieważ teraz często używa się słowa “projekt”, ale to się rzadko zdarza w nowoczesnym futbolu. Nie ma na to czasu. Ale Monchi miał ideę, kupił mnie swoją wizją - komentował Lopetegui, zatrudniony w ekipie “Los Nervionenses” 4 czerwca ubiegłego roku.
- Gdy widzę kogoś takiego, jak on, od razu jestem szczęśliwy. Cieszę się, że mogę pracować z Julenem. On posiada trzy zalety, które powinny cechować każdego trenera - pracowitość, konkurencyjność i zdolność zarządzania grupą - mówił z kolei Monchi, żywa legenda i dyrektor sportowy Sevilli, w wywiadzie dla dziennika “Marca”.
Iberyjski tandem sprawdził się znakomicie, chociaż początkowo kibice mogli mieć pewne obawy. Latem 2019 r. z Estadio Ramon Sanchez Pizjuan odeszło wielu zasłużonych graczy: Quincy Promes, Pablo Sarabia czy Luis Muriel. Sprzedano też najlepszego strzelca, Wissama Ben-Yeddera. Monchi, w swoim stylu, sprowadził kilku nieznanych szerszej publiczności zawodników. Dziś to oni są na ustach wszystkich ekspertów.
Dyrektor sportowy zapewnił odpowiedni materiał, a Lopetegui ukształtował z niego drużynę na miarę Ligi Mistrzów. Odważna polityka transferowa opłaciła się. W obronie rządzi Jules Koundé, który już jest na radarze największych klubów. Kapitalny rok zanotował wypożyczony z Realu Sergio Reguilón, zdobywca bramki w ostatnim starciu z Romą, być może przyszły piłkarz Chelsea lub Napoli. Poza nieśmiertelnym Everem Banegą, w drugiej linii świetnie radzi sobie Joan Jordan. Filarem ataku został sprowadzony z Marsylii Lucas Ocampos. Ocena transferów? Szóstka z plusem. Minimum.

Konkwista Europy

Bieżący sezon w wykonaniu Sevilli już trzeba uznać za udany. “Los Nervionenses” zasłużenie zajęli czwartą lokatę w lidze, gwarantującą im udział w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Zdobyli aż 70 punktów. Po raz pierwszy w XXI w. ponieśli tylko sześć porażek. Tyle samo, co Barcelona, która przecież przez długi czas walczyła o tytuł mistrzowski. Zawodnicy uwierzyli w możliwości Lopeteguiego, a model gry oparty na posiadaniu piłki wydobył z kadry pełnię potencjału. Ostatnio AS Roma została właściwie zamknięta na własnej połowie.
Pomimo pewnego miejsca w Lidze Mistrzów, nikt w Sevilli nie zamierza ściągać nogi z gazu. Lopetegui chce nawiązać do ery Unaia Emery’ego, który trzykrotnie podnosił puchar Ligi Europy. Przeciwko Romie widzieliśmy grę na 100, a nawet 110%. W pomeczowym felietonie na portalu “Squawka”, Muhammad Butt napisał: “Julen Lopetegui wykorzystuje swoją magię i teraz widzimy, dlaczego był tak dobry z Hiszpanią i dlaczego Real tak bardzo go chciał, że byli gotowi zrujnować mundial”.
W czwartek Lopetegui poprowadził do zwycięstwa nad “Wilkami” ze stolicy Włoch. Dziś naprzeciw Sevilli stanie wataha Wolverhampton. Jeśli znów wygra, będzie mógł się poczuć jak Kevin Costner. Zasłuży na miano Tańczącego z Wilkami.

Przeczytaj również