Sięgali po Złotego Buta mimo gry w gorzej punktowanych ligach. "Tylko dwa takie przypadki"

Sięgali po Złotego Buta mimo gry w gorzej punktowanych ligach. "Tylko dwa takie przypadki"
Marco Rubino / PressFocus
Złoty But to nagroda przyznawana najskuteczniejszemu piłkarzowi sezonu w europejskich ligach. Łatwiej o nią przedstawicielom czołowych rozgrywek, bo ich gole punktowane są lepiej niż trafienia z niżej notowanych lig. Przynajmniej od sezonu 1996/97, gdy w życie weszły specjalne współczynniki. Dwukrotnie zdarzyło się jednak, że w rankingu triumfował piłkarz, który za bramkę dostawał nie dwa, a półtora punktu.
Po raz pierwszy Złoty But przyznany został po sezonie 1967/68. Zasady były wtedy jednak znacznie inne niż dziś. Nie obowiązywała jakakolwiek skala punktowa. 20 goli strzelonych w lidze cypryjskiej czy polskiej wyceniano tak samo jak 20 trafień zanotowanych na boiskach czołowych Lig Europy - angielskiej, hiszpańskiej czy włoskiej.
Dalsza część tekstu pod wideo
W tamtych czasach zdarzało się zatem tak, że nagroda trafiała w ręce przedstawicieli mniej cenionych rozgrywek. Wygrywali gracze CSKA Sofia, Dinama Bukareszt, Omonii Nikozja, Lierse, Botew Płowdiw, Galatasaray.
Dopiero przed sezonem 1996/97 wprowadzono kluczową zmianę, która sprawiła, że bardziej zaczęto doceniać gole strzalane w najlepszych, a więc w teorii najtrudniejszych ligach. Od tamtej pory każda bramka zdobyta na boiskach pięciu najwyżej notowanych rozgrywek rankingu UEFA wyceniana jest na dwa punkty. Współczynnik pozostałych lig to z kolei półtora punktu lub jeden punkt. Ich przedstawiciele, by marzyć o nagrodzie, muszą postrzelać zdecydowanie więcej.

20 lat dominacji lig TOP5

W ostatnich latach Złoty But regularnie ląduje w rękach największych gwiazd. Poprzednie dwa plebiscyty padły łupem Roberta Lewandowskiego, wcześniej triumfowali Ciro Immobile, Leo Messi, Cristiano Ronaldo czy Luis Suarez.
Co więcej, piłkarze grający w pięciu czołowych ligach Europy sięgali po tę nagrodę już… 20 razy z rzędu. Wygrywali w tym czasie przedstawiciele Premier League, La Liga, Serie A oraz Bundesligi. Za każdym razem triumfował wówczas ktoś, kto mógł liczyć na dwa punkty do rankingu za strzelonego gola.
Złoty But
Wikipedia
Dwa razy w historii zdarzyło się jednak tak, że Złoty But powędrował do gracza, który napocić musiał się podwójnie, bo jego bramki wyceniano “tylko” na półtora punktu. Nadrabiał on natomiast straty z nawiązką i sięgał po nagrodę. Co ciekawe, było tak dwa razy z rzędu. W sezonach 2000/01 oraz 2001/02.

Fantastyczny Larsson

Gdy pod koniec 1999 roku Henrik Larsson, wówczas gracz Celtiku Glasgow, doznał w meczu Pucharu UEFA z Feyenoordem Rotterdam poważnego złamania nogi, można było obawiać się o jego piłkarską przyszłość. Szwed nie dał jednak za wygraną. Nie tylko sprawnie wrócił do gry, ale bardzo szybko złapał fantastyczną wręcz formę.
Sezon 2000/01 miał być nowym otwarciem nie tylko dla niego, ale i całego Celtiku, który przywitał w swoich szeregach trenera - Martina O’Neilla. Ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Pod wodzą menedżera z Irlandii Północnej klub był nie do zatrzymania, a pierwsze skrzypce grał właśnie Larsson. Szwed zdobył w tamtej kampanii ligi szkockiej aż 35 bramek, prowadząc Celtic do upragnionego mistrzostwa kraju, odzyskanego po dwóch latach dominacji Rangersów.
Za swoje 35 trafień Larsson otrzymał 52,5 punktu do klasyfikacji Złotego Buta, bo liga szkocka, podobnie zresztą jak dziś, otrzymała współczynnik 1,5. Do samego końca Szwed musiał śledzić jeszcze wydarzenia w innych ligach. Przede wszystkim we Włoszech. Tam na ostatniej prostej mogli go bowiem wyprzedzić Hernan Crespo z Lazio i Andrij Szewczenko z Milanu.
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie śledzę wydarzeń we Włoszech, bo tak jest. Ale nie zrujnuje to mojego sezonu, jeśli nie zdobędę Złotego Buta - mówił Larsson.
Crespo do wskoczenia na szczyt rankingu potrzebował dwóch bramek w ostatnim meczu sezonu. Szewczenko - hat-tricka. Do tego jednak nie doszło. Argentyńczyk trafił do siatki raz i zakończył rozgrywki z bilansem 26 trafień, co dało mu 52 punkty. Ukrainiec z kolei nie dołożył już nic do swojego dorobku i miał na koniec 24 oczka. Wtedy stało się jasne, że Złoty But powędruje w ręce Larssona.

Tym razem Jardel

Mario Jardel, choć młodszym czytelnikom nazwisko to może mówić niewiele, dwukrotnie w swojej karierze sięgał po Złotego Buta. Co jednak ciekawe, gdy robił to za pierwszym razem (w sezonie 1998/99), każdy jego gol dawał mu dwa punkty do rankingu. Liga portugalska mogła pochwalić się wtedy najwyższym możliwym współczynnikiem. Brazylijczyk strzelił dla FC Porto aż 36 goli i z dorobkiem 72 oczek sięgnął po nagrodę.
Trzy lata później powtórzył ten sukces. Tym razem miał jednak mocno utrudnione zadanie, bo każda jego bramka, wtedy już dla Sportingu CP, punktowana była za 1,5. Trzeba było więc liczyć się z tym, że przedstawiciele mocniejszych lig startują z pewnym handicapem.
Dla Jardela był to powrót do Portugalii. Ostatniego dnia okna transferowego opuścił wówczas Galatasaray i parafował umowę ze Sportingiem. Momentalnie przypomniał sobie, że gra na Półwyspie Iberyjskim służy mu wyjątkowo. Przez cały sezon strzelił aż 42 gole, mając też spore szczęście do licznych rzutów karnych, które 17 razy zamieniał na bramki. Taki dorobek dał mu tym razem 63 punkty do klasyfikacji Złotego Buta.
Nieszczególnie skuteczni w tamtym sezonie byli piłkarze w najlepiej punktowanych ligach, co tylko ułatwiło zadanie napastnikowi Sportingu. Po 24 gole strzelali David Trezeguet z Juventusu, Dario Hübner z Piacenzy i Thierry Henry z Arsenalu.
Mogłoby się wydawać, że po tak kapitalnym sezonie Jardel spakuje walizki i wyleci na rozgrywany latem 2002 roku mundial w Korei i Japonii. Nic jednak z tego. Luiz Felipe Scolari nawet nie powołał go do kadry, choć znalazł w niej miejsce dla kilku, wydawałoby się, słabszych napastników. Ale to już temat na inną opowieść.
***
Przez kolejne 20 lat historie takie jak Larssona i Jardela już się nie powtórzyły. Weszliśmy w erę piłkarskich cyborgów, którzy nawet w najlepszych ligach Europy byli i są w stanie strzelać po 30-40, a zdarzało się, że i 50 goli. Dziś zawodnikom z niżej punktowanych rozgrywek może być już piekielnie ciężko nawiązać walkę z gwiazdami La Liga, Premier League, Bundesligi, Ligue 1 czy Serie A.

Przeczytaj również