Trafił ze skoczni do... służb specjalnych. Nietypowe losy znanego reprezentanta Polski

Po zakończeniu kariery Wojciech Skupień znalazł sobie nietypowe zajęcie. Były kolega z kadry Adama Małysza opowiedział o swoim przejściu do służb specjalnych.
Przed nadejściem "Małyszomanii" to Wojciech Skupień był najlepszym polskim skoczkiem narciarskim. Do jego największych osiągnięć należą m.in. 11. pozycja na igrzyskach olimpijskich w 1998 roku oraz druga lokata w klasyfikacji generalnej FIS Cup osiem lat później.
Ostatecznie Skupień pożegnał się ze skokami narciarskimi w 2009 roku, gdy ostatni raz wystartował w mistrzostwach Polski. Zaskakująco potoczyły się jego późniejsze losy, o których opowiedział w rozmowie z Michałem Chmielewskim i Mateuszem Leleniem z TVP Sport.
- Pierwotnie miałem zamiar pójść do policji, jednak tam od razu powiedziano mi, że mnie nie przyjmą. Potem przyszedł pomysł wojska, gdzie już wcześniej zresztą byłem. 12 lat. Chciałem dobić do emerytury. Usłyszałem, że okej, ale na szeregowego. No k***a, to nie wchodziło w grę. Więc trafiłem do ABW. Do pracy cywilnej - wyznał 47-latek.
Były sportowiec podzielił się również anegdotą z czasu startów w Pucharze Świata. W 2004 roku Skupień oraz Mateusz Rutkowski mieli zorganizować w Courchevel huczną imprezę, po której... zalali piętro w hotelu. Okazuje się, że winni nie byli wspomnieni skoczkowie.
- Jeden z nas zrzygał się do wanny i próbował to potem umyć. Zostawił na całą noc puszczoną wodę. Odpływ się zatkał, on zapomniał i w hotelu utopiło się całe piętro. Poszło na mnie i na Mateusza Rutkowskiego, a to nie byliśmy my. Przykryto wtedy winowajcę, ale wystarczyło mieć wtedy w PZN właściwe nazwisko. Ja miałem niewłaściwe - rzekł.
Wojciech Skupień nie ukrywa, że zmieniłby sporo w swojej karierze. Obecnie prowadzi jednak spokojne życie. Nie pracuje już w służbach specjalnych. Zamiast tego osiadł w rodzinnym Poroninie, gdzie pełni funkcję wiceprezesa miejscowego klubu sportowego, Porońca.